Rok 2016 pożegnał nas dwoma pięknymi, słonecznymi dniami. Nawet znad Krakowa zniknęła szaro-bura smogowa czapa i całkiem dobrze było widać błękitne niebo i świecące na nim słoneczko. Te dwa dni wykorzystaliśmy na najprzyjemniejsze z przyjemnych czynności - piątkowy spacer po terenie parkowo - leśnym i sobotnie koniowanie. Z perspektywy Nowego Roku, który już jest, stwierdzam, że było to bardzo udane i intensywne zamknięcie rozdziału z numerem 2016.
Kilka dni wcześniej umówiliśmy się na wspólny spacer z ciocią i jej dziewczynkami. Michałek z Krzychem "nie mogli się doczekać" spotkania już dzień wcześniej - jak zwykle, chcą wyprzedzać czas. Ale jakoś dotrwali i ruszyliśmy na spotkanie (dziewczyny miały lekkie opóźnienie, ale wiadomo, jak to dziewczyny... Zwłaszcza przed spotkaniem z chłopakami ;)). Zanim zobaczyliśmy idącą naprzeciw nas trójkę, w oczy rzuciła nam się kępka zimówek, które wyrosły na "znajomym" osiedlowym pieńku. Ucieszyłam się bardzo, bo do tej pory na żadnym ze znanych punktów na osiedlu, zimówek przez ostatnie miesiące nie widziałam. Oczywiście nie zbieramy ich, bo tu i spalin dużo, i psów nie brakuje, ale przyjemnie jest spotykać grzybki idąc do sklepu czy na przystanek. Mnie przynajmniej zawsze cieszą.:)
Połączyliśmy siły z grupą "dziewczyńską" i ruszyliśmy w kierunku Zakrzówka. Dzieciaki, zanim rzuciły się do dzikiej zabawy, podjęły wiążące ustalenia - Michałek, słodziutkim głosem, zaproponował, żeby dziewczyny spędzały z nami Sylwestra. Propozycja spodobała się dzieciakom bardzo, więc szybko zostało wszystko ustalone i trzeba było tylko poinformować jednego i drugiego tatę, że mogą zapomnieć o ciszy i spokoju w ostatnim dniu roku.
Doszliśmy do znanego Eldorado zimówkowego - stare wierzby obrośnięte mchem, częściowo powalone, wilgoć... Czasem można było w tym miejscu zapełnić płomiennicami mały koszyczek. Ale ta jesień - zima nie jest coś łaskawa dla tego gatunku na moich miejscówkach. Tutaj też nie znaleźliśmy nic poza kilkoma podsuszonymi już owocnikami. Te z osiedla były znacznie ładniejsze.
Dzieciaki doskonale wykorzystały miejscówkę, którą nazwały małpim gajem i na podobieństwo małpek wspinały się po pochyłych gałęziach. Niewiele brakowało w pewnym momencie, aby Krzychu utknął na końcu konara i był zmuszony ewakuować się skokiem w dół. Na szczęście wyratował się z opresji i mogliśmy kontynuować spacer.
Penetracja miejscówek uszakowych i kolejnych punktów zimówkowych zakończyła się porażką - nie było nic. Za to wyjątkowo dużo próchnilców maczugowatych stawało nam na drodze. Było ich tyle, że można byłoby nimi spokojnie zapełnić koszyk, jaki zabieramy na zimowe grzybobrania.
Nie da się ich zjeść, więc do koszyka nie trafiły - nadal zdobią lasek i czekają na kolejnych spacerowiczów, którzy chcieliby pooglądać ich fantastyczne kształty.
Trafiła się też jedna mrożona kisielnica kędzierzawa. Wiele grzybków na spacerze nie wypatrzyliśmy, ale tym razem miał to być głównie spacer rekreacyjno - towarzyski. Grzybowe akcenty jeszcze go uatrakcyjniły.
A dzieciaki szalały - biegały, skakały, wspinały się na skałki.
A na koniec pozyskali 4 - 5 metrowy konar, który postanowili zabrać ze sobą. Transportowali go wspólnymi siłami i przed wniesieniem zdobyczy do domu powstrzymał ich tylko argument, że nie zmieszczą jej w windzie. Na szczęście nie wpadli na to, że można takie duże rzeczy wnieść po schodach.:)
Dziś Nowy Rok. Za oknem nadal świeci słońce. Ruszyłabym już na noworoczne grzybobranie, ale chłopcy nadal pochrapują. Impreza sylwestrowa w towarzystwie koleżanek ich wykończyła. I pierwszy raz w swoim życiu dotrwali do północy z otwartymi oczami. Nie wierzyłam, że im się to uda. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz