Żółty dołączył do mojej Menażerii prawie dwa lata temu, a dopiero niedawno, po wielu perypetiach udało się go formalnie "ożywić" i wyprostować kręte ścieżki jego przeszłości.
Przed wakacjami 2015, po głębokich przemyśleniach, zdecydowałam, że wezmę w dzierżawę na okres wakacji dwa kucyki, specjalnie dla Michałka i Krzysia, żeby mieli "swoje" konie, dopasowane wielkością do ich wzrostu. Zamierzenie było pierwotnie takie, że po dwumiesięcznym okresie dzierżawy wybierzemy wspólnie jednego z dwóch kucyków i go kupimy, a drugi wróci do właścicielki. Zamiary, zamiarami, a życie pisze swoje scenariusze... W efekcie obydwa kucory zostały z nami. Ale po kolei.
Żółty i Feliks trafiły w moje łapki jako półdzikie młodziaki odłowione z pastwiska z informacją, że Feliks urodził się u właścicielki, od której go wzięłam, więc znała go od pierwszego dnia życia, natomiast Żółty został wykupiony z transportu do rzeźni jako półroczny źrebak i od tego czasu doroślał w stadzie innych źrebaków. Dowiedziałam się też skąd wzięło się jego nietypowe imię - kiedy został przywieziony na stajenne podwórko, bawiące się tam dzieci stwierdziły, że jest "żóty", a ponieważ był bezimienny, to natychmiast nadano mu imię Żółty.
Po wywiezieniu do Lipnicy i codziennym kontakcie z ludźmi kucyki szybko się "uczłowieczyły", zaczęły chodzić za mną jak psy i wozić dzieciaki na spacery. Pewnego dnia, w sierpniu, konieczne było wezwanie weterynarza do Feliksa; historię jego chorowania opisywałam już wcześniej, więc nie będę się powtarzać. Tak się złożyło, że weterynarz miał nowy czytnik czipów, którego nie miał okazji jeszcze nigdzie przetestować i zapytał, czy może sprawdzić urządzenie na moich koniach. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu i powiedziałam tylko, że kucyki na pewno nie są zaczipowane, bo nie mają wyrobionych żadnych dokumentów, więc z pewnością nie będą miały również czipów.
Pan Piotr, mimo moich zapewnień, chciał się pobawić czytnikiem i przyłożył urządzenie kolejno do szyi Feliksa, a później Żółtego. I szok - przy Żółtym czytnik zapiszczał i wyświetlił numerek. Sprawdziliśmy raz jeszcze - bez zmian; koń ewidentnie miał czipa. A skoro jest zaczipowany, to znaczy, że musi mieć również paszport i jest zapisany w ogólnopolskiej bazie danych. Zaraz po odjeździe weterynarza poszłam z telefonem w miejsce z zasięgiem i podzieliłam się rewelacjami z właścicielką kucyka. Była zdziwiona nie mniej ode nie. Sprawa wyglądała dla mnie podejrzanie, bo skoro koń miał trafić do rzeźni, to nikomu nie opłacałoby się go czipować; to są dodatkowe koszty dla właściciela.
Po powrocie z wakacji, kiedy już zdecydowaliśmy, że kupimy obydwa kucory, zanim sfinalizowałam transakcję, chciałam wyjaśnić sytuację prawną Żółtego. Nie chciałam, żeby za rok, dwa czy pięć zgłosił się do mnie ktoś z dokumentem stwierdzającym, że konik należy do niego (po numerze czipa nie byłoby trudno udowodnić swoje prawa do zwierzaka). Zgłosiłam sprawę do Małopolskiego Związku Hodowców Koni. Do Żółtego przyjechała komisja, aby własnoręcznie odczytać numer czipa. Okazało się, że w bazie danych Żółty jest wpisany pod imieniem N-Astor, ma udokumentowane pochodzenie i nie żyje - został ubity i zjedzony już dawno temu.
Zaczęły się schody - wymiana pism między Związkami Hodowców z Małopolski i Śląska, dochodzenie kto i jakiego konia podstawił w rzeźni zamiast Żółtego z jego paszportem, podpisywanie oświadczeń przez właścicielkę i przeze mnie, że koń został legalnie nabyty, że nikt nie wiedział, że jest zaczipowany, że zostało to odkryte przypadkiem... Kolejna wizyta przedstawicieli Związku u Żółtego, opis konia, weryfikacja opisu itp. Wydanie jakiegokolwiek dokumentu stwierdzającego tożsamość mojego już wtedy kucyka, opłaciłam w grudniu 2015 roku. Rozpoczęło się długie oczekiwania na wyjaśnienie sprawy.
Po kilkudziesięciu telefonach przypominających o sprawie, jakie wykonałam w ciągu kilku następnych miesięcy, dałam sobie spokój, stwierdzając, że najważniejsze, że koń jest zdrowy i ma się dobrze. A tu niespodziewanie pod koniec zimy 2017 roku dzwoni do mnie właścicielka stajni, u której moje konie stoją w pensjonacie i roztrzęsionym głosem mówi, że do kucyka, a właściwie do dwóch kucyków przyjechali inspektorzy z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii i nie chcą powiedzieć o co chodzi, tylko, że to trudna sprawa, że musi być właściciel itd. Stwierdziłam rozsądnie, że mogli zadzwonić do właściciela, czyli do mnie i się umówić na spotkanie (mój numer telefonu był wielokrotnie zapisywany na wszystkich dokumentach związanych z końmi). Później okazało się, że inspektorzy, zanim pojechali do koni, byli u mnie w domu. Oczywiście mnie nie zastali i włożyli do skrzynki urzędowe, opieczętowane pismo, że tu sprawa taka i taka, ze trzeba wyjaśnić. I numer telefonu. Zadzwoniłam i umówiłam się na inspekcję.
W umówionym terminie przyjechały do stajni dwie przemiłe panie z Inspektoratu, sprawdziły dokumenty i czipy wszystkich moich koni, spisały protokół. Po raz kolejny musiałam powtarzać historię nabycia Żółtego i odkrycia, że ma czipa. Zostałam pouczona, że nie wolno kupować koni bez dokumentu (paszportu), bo grozi za to mandat. Na pocieszenie - nie musiałam mandatu zapłacić, bo sprawa uległa przedawnieniu - po roku od zakupu konia bez dokumentów mandat już nie przysługuje. Nie darowałam sobie odrobiny uszczypliwości i zapytałam panie czy zdają sobie sprawę z tego, że większość koni w cenie do 10 000 jest sprzedawanych i kupowanych bez jakichkolwiek dokumentów. Okazało się, że doskonale wiedzą. I to się szybko nie zmieni.
Z protokołem ze spotkania z przedstawicielkami Inspektoratu Weterynaryjnego pojechałam do Związku Hodowców (tylko ta instytucja jest uprawniona do wydawania koniom paszportów); do grubej już teczki Żółtego dołożony został kolejny papier. Zaśmiałam się wychodząc z biura Związku, że jeszcze drugie półtora roku i już dostanę papierowe potwierdzenie, że Żółty żyje.
Tymczasem zostałam zaskoczona - już po dwóch miesiącach wyjęłam ze skrzynki pocztowej awizo, a na poczcie odebrałam kopertę, w której był duplikat paszportu Żółtego, który po urodzeniu otrzymał dumne imię N-Astor. Teraz nasz Żółty może legalnie żyć, brykać i jeść.:)
O raju jaka historia.Czytałam jakby książkę szpiegowską hii,dobrze się skończyło i Żółty może dożywotnio wozić dzieci,niekoniecznie Twoje bo dorosną hii,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWersja złego zakończenia też była - upieczenie Żółtego na grillu, żeby się wszystko w papierach i bazach danych zgadzało.;)
UsuńChłopaki za bardzo nie chcą jeździć. Mimo moich starań, żeby pokochali konie tak jak ja, wolą inne zajęcia.:( W związku z tym kucyki mają życie jak z bajki - spacery na smyczy, mało roboty i dużo jedzenia.:) Pozdrawiamy Ewo serdecznie!