W końcu wiosna zrobiła się taka, jaka być powinna - cieplutka, słoneczna, zielona i pachnąca. Mam nadzieję, że po raz ostatni schowałam zimowe kurtki i wywlokę je z pawlacza dopiero późną jesienią. Wiosnę poczuły też żółciaki siarkowe. Kiedy w ubiegłym tygodniu przeczłapałam moim konnym żółciakowym szlakiem, udało mi się zlokalizować jedno jedyne maleństwo na skraju Bosutowskiego Lasu, a nad Dłubnią, gdzie rośnie ich rokrocznie najwięcej, nie było śladu czegokolwiek żółtego na nadrzecznych wierzbach. Spacer po tych samych miejscach powtórzyłam po pięciu dniach i widać jak grzybki rosną w oczach.:)
Od ubiegłego roku nad Dłubnią zmniejszyła się ilość drzew - sporo wierzb zostało wyciętych. W związku z tym i żółciaki mają mniej substratu, na którym mogą rosnąć. Przegalopowałyśmy z Latoną drogą biegnącą wzdłuż łąki, ale w miejscu, gdzie spodziewałam się grzybków, zwolniłyśmy do człapania. W wolnym tempie można było wypatrywać żółciaków. Latona nie była zachwycona przemieszczaniem się stępem po drodze, gdzie zazwyczaj pozwalam się jej rozpędzić. W ramach rekompensaty za wyhamowanie w biegu, pozwoliłam jej chapnąć trochę zielonej trawki. Po chwili była już zupełnie udobruchana i szła sobie noga za nogą, podskubując co smaczniejsze kąski.
Mogłam spokojnie rozglądać się za żółciakami. Było sporo maluchów rosnących zarówno na żywych drzewach jak i na pniakach po ściętych drzewach. Najwięcej żółciaków usadowiło się u podstaw drzew, w trawie i pokrzywach. Wiem już, że na pozysk trzeba się będzie wyposażyć w rękawiczki, żeby nadmiernie nie poparzyć pazerniaczych łapek.
Drugi rząd wierzb rośnie nad samą rzeką. Tam zawsze człapiemy powoli, bo bobry tak podkopują brzegi, że w drodze wypadają głębokie dziury stanowiące niebezpieczeństwo dla końskich nóg. W związku z tym Latona nie miała zastrzeżeń do wolnego tempa i skubała sobie soczyste listki z wierzb, na których również pojawiło się młodziutkie pokolenie żółciaków.
Pozostawiłyśmy naddłubniańskie łąki i wierzbowe żółciaki i przemieściłyśmy się do lasu.
Pierwszymi grzybami, które stanęły na naszej drodze, były piknie wyrośnięte żagwie łuskowate. Nie będę ich pozyskiwać, bo nieszczególnie lubię ich smak. Niech sobie rosną dalej - może osiągną rekordowe rozmiary, bo aura zdecydowanie im sprzyja.
Żółciak, który pięć dni wcześniej był kilkoma żółtymi kropeczkami, osiągnął już rozmiary pozyskowe. Takie, już wykształcone talerze, ale jeszcze mięciutkie i delikatne, są najlepsze w smaku.
Wyjęłam z kieszeni "anużkę" - siatkę zabieraną do lasu "na wszelki wypadek" i zapełniłam ją żółciakowymi wachlarzami.
Wracałyśmy do stajni przez łąki i pola, które były tak samo żółte jak grzyby pozyskane w lesie.:)
Szczęśliwa Latona i szczęśliwa Dorotka coż więcej trzeba.Żółciak mi sie sni po nocach jak wcześniej czarki.Jeśli szczęście dopisze zostanę jutro wywieziona na leśną dróżkę ale tam nie będzie strumyka i wierzby
OdpowiedzUsuńTo wspaniale, że będziesz mogła Ewo przejść się po lesie! A za żółciakiem rozglądaj się z samochodu - on może być na drzewie rosnącym na osiedlu. Trzymam kciuki za powodzenie Twojej wyprawy do lasu.:)
UsuńByłam w lesie 10 minut,komary żarły jak oszalałe,nie był to las taki żebym mogła z chodzikiem się poruszać.Ale widziałam przez szybę małego zajączka,opiekunka nazrywała leśnych kwiatków,byłam też w mieście na lodach.cieszę się że wyszłam z domu bo to moje pierwsze wyjście od roku.Może innym razem uda się pojechać w inne miejsce,bardziej przyjazne dla mnie,mam nadzieję
OdpowiedzUsuńTo prawdziwa wyprawa Ewo! Oby jak najczęściej udawało Ci się wychodzić. Trzymam za to kciuki.
Usuń