W sobotę od rana, ze wzrastają częstotliwością padały pytania, kiedy przyjadą dziewczyny, ile jeszcze do przyjazdu dziewczyn, gdzie teraz są, co robią.... I tak bez końca. Kulminacyjny punkt nastąpił po powrocie do domu od koni i zjedzeniu obiadu. Powiedziałam chłopakom, żeby się przebrali w czyste rzeczy, bo pójdziemy z gośćmi "do miasta", czyli do centrum Krakowa. Krzyś przy wybieraniu ubrania rozbawił mnie okrutnie, bo idąc do szafy, oświadczył, ze ubierze się elegancko, po czym popatrzył z niechęcią na wszystkie dżinsy i wybrał ulubione spodnie dresowe moro. Na pytanie, czy są eleganckie, odpowiedział, ze oczywiście.:) Niedługo okazało się, że w sumie, to mogli się w ogóle nie przebierać z pobrudzonych stajennych rzeczy, bo do zdobywania Wawelu i smoka, byłyby wystarczająco "eleganckie".
Nastąpiła wreszcie ta wiekopomna chwila i na dzień przed stuleciem niepodległości do drzwi naszych zadzwonili (zapukali brzmiałoby lepiej, ale mamy w końcu XXI wiek, więc już nikt nie puka) do naszych drzwi goście z Jaworzna - Iwonka, Paweł i oczywiście Maja z Nelą. Po szybkich powitaniach ruszyliśmy "w miasto."
Z przystanku tramwajowego poszliśmy w kierunku Wawelu. Po paru krokach okazało się, ze małolaty iść nie potrafią i muszą biec. Ludzi na bulwarach nad Wisłą było sporo, więc trzeba było wytężyć uwagę, żeby nie ztracić z oczu śmigajacych między nimi dzieciaków.
A oni dopadli skał pod murami zamku i rozpoczęli wspinaczkę. Wyglądali jak stado małpek wypuszczonych z klatki po dłuższym uwięzieniu. Nie byli jedynymi dziećmi szturmującymi zamek, ale chyba jako jedyni doszli do wniosku, że tym średniowiecznym rycerzom to wcale nie powinno sprawiać problemu zdobycie takiego warownego zamku, bo przecież bardzo łatwo wchodzi się po zboczu i równie łatwo można byłoby się wspiąć dalej po murach.
Konieczne było roztoczenie wizji lejącej się z góry po murach roztopionej smoły, setek strzał wypuszczanych przez łuczników i obsadzenie murów tłumem obrońców, żeby uzmysłowić im, że to zdobywanie jednak tak proste nie było.
Po opanowaniu wawelskiego wzniesienia dzieciaki zaczęły zdobywać smoka.
Stał niewzruszony i zupełnie zrezygnowany, pozwalając tłumom dzieciaków na łażenie po swoim smoczym cielsku.
Nela - zdobywca pozowała nawet jak bohater, który bestię pokonał. A Michaś w tym czasie robił obliczenia, jak tu dorównać Mai, która wspięła się najwyżej.
Od czasu do czasu smok ziewał ogniem. Tak, tak... On już został tak spacyfikowany, że nie ziaje, tylko ziewa, jak mówiła cała czwórka. Gaz teraz drogi, to go mało "temu smoku" wydzielają i ogień z paszczy jest ognikiem, a zianie - ziewaniem. I coraz rzadziej smocza paszcza zapełnia się płomieniami.
Dobrze, że czasem jakiś dzieciak wawelskiego smoka przytuli i pocieszy, bo mógłby jeszcze w depresję wpaść i zaszyć się na zawsze w smoczej jamie.;)
Od smoka poszliśmy w stronę Rynku. U pana z zapałkami Pawełek z Pawłem zakupili garście zapałek niepodległościowych, żeby rozpalać nimi miłość polsko-węgierską. Dzieci natomiast zaczęły proces naciągania na cokolwiek. W związku z tym staliśmy przez godzinę w bramie aż wyjdą z labiryntu luster i z wirtualnej rzeczywistości. Tyle to trwało, ze juz myślałam, ze wirtualna rzeczywistość porwała ich na dobre i nie odda. W końcu jednak wyszli z okrzykami, ze teraz idziemy na lody...
Poszliśmy więc na lody, a później już do domu, gdzie największą atrakcją była ulubiona pizza dzieciaków, po której rozrabiały do późnej nocy. Odetchnęłam z ulgą, kiedy cała czwórka zapadła w sen.:)
Niespożyta maja energie i dziewczynki również.Jak chłopcy wytrzymują spokój w szkle to ciekawe jest
OdpowiedzUsuńEwciu, w szkole siedzą spokojnie chyba tylko dlatego, że mają wystarczającą porcję ruchu popołudniami i w czasie weekendu. Jak zaczęli regularną naukę szkolną, to myślałam, że będą mieli ciągle uwagi, ze się kręcą, chodzą po klasie itp. Tymczasem potrafią spokojnie całą lekcję wysidzieć.:)
Usuń