Wyjątkową rocznicę odzyskania niepodległości Pawełek umyślił sobie świętować wyjątkowo... Kiedy pierwszy raz oświadczył, że jedzie do stolicy na marsz, byłam przekonana, że żartuje. Ale on mówił całkiem poważnie. Nie pomogły prośby, tłumaczenia, mój strach, że z łbem rozbitym wróci, jeżeli w ogóle wróci... Stwierdzenie, że idzie na wojnę walczyć o wolną Polskę, a kobiety i dzieci zostają w domu, podziałało oczywiście bardzo budująco, pocieszająco i tak dalej...
Realizację swojego planu Pawełek rozpoczął od zaproszenia na cały "niepodległościowy" weekend naszych przyjaciół z Jaworzna, bo przecież sam walczył nie będzie, skoro może mieć u boku drugiego bojownika. Jeszcze w sobotę wieczorem, razem z Iwonką, próbowałyśmy wybić naszym rycerzom z głów ich waleczne plany, ale nic z tego nie wyszło. Pawełek z Pawłem pojechali w niedzielny poranek do Warszawy, a my zostałyśmy z czwórką dzieci i naszymi obawami o zdrowie i życie ojców tychże dzieci. Przy takiej gromadce nie da się myśleć jedynie o tym, że zostałyśmy, nie po raz pierwszy, niezrozumiane i porzucone. Trzeba się zająć zapewnieniem atrakcji małolatom.
Zarządziłyśmy wymarsz na nasz prywatny marsz po Zakrzówku. W planach była eksploracja jaskini, więc dzieci zabrały sobie latarki i poszliśmy, zaliczając po drodze kolejne place zabaw.
Maja, Nela i Michał poszli zwiedzać jaskinię, a Krzyś wszedł tylko na skraj i zawrócił. Nie chciał wejść głębiej nawet ze mną. Najwyraźniej historie o niedźwiedziach jaskiniowych i tygrysach szablozębnych odcisnęły piętno na jego wyobraźni, bo bezpiecznie czuł się tylko na granicy światła i ciemności.
Znalazł przed jaskinią kawałek kredy i zapisywał na kamieniach uczone sentencje. Tymczasem z groźnych czeluści jaskini dochodziły rozbawione okrzyki, przerywane okrzykami:"Auuu!", kiedy któryś z eksploratorów zaliczał glebę na gliniastym podłożu lub zahaczał głową o równie gliniasty sufit.
Wreszcie trójka odkrywców wyszła z ciemności i oczom moim i Iwonki ukazał się rozpaczliwy widok - dzieci upaprały się tak okrutnie, że Krzyś, który był tylko trochę pobrudzony kredą i uzieleniony trawą, wyglądał przy nich jak świeżutki model z żurnala. Chyba po raz pierwszy był najczystszym uczestnikiem wycieczki.;)
Poszliśmy dalej na skałki, gdzie czekały kolejne atrakcje. Wspinanie się po kamieniach i wchodzenie na drzewa to było to!
Dotarliśmy do jednego z punktów widokowych. Można było z niego podziwiać panoszący się nad miastem smog. Przy lepszym powietrzu, z tego punktu, klasztor na Bielanach i Kopiec Kościuszki są jak na wyciągnięcie ręki. Tym razem kopiec było trochę widać, natomiast obecności klasztoru należało się domyślić.
W lasku smogowe opary wyglądały znacznie ciekawiej. Oprócz nas spacerowało tam sporo osób i trzeba było nieco hamować naszą rozpędzającą się do dużych prędkości czwórkę, żeby kogoś nie staranowali.
Na "dużym kamieniu" trzeba było obowiązkowo zrobić pamiątkową fotkę. Zawsze, kiedy tu spacerujemy, chłopcy wchodzą na ten kamień, a ja ich uwieczniam. Mogłabym zrobić takie zestawienie fotek z tego miejsca w różnych porach roku i z dziećmi w różnym wieku.
Okrążyliśmy zalew i znaleźliśmy się w punkcie widokowym po "naszej" stronie Zakrzówka. Tutaj przebijało nawet błękitne niebo. Z tej strony powietrze jest zazwyczaj nieco lepszej jakości.
Byliśmy już na kierunku powrotnym. To tu, przy alejce, jest małpi gaj - ulubiona przez chłopaków plątanina zwalonych pni, drzew i krzaków. Dzieci rzuciły się do wspinaczki. Krzyś był niepocieszony, bo gałązki uwięziły go na samym dole i przez dłuższą chwilę nie mógł się wyswobodzić z plątaniny. W tym czasie pozostała trójka osiągnęła już znacznie wyższe pozycje na drzewach i Krzychu, który zawsze jest pierwszy, znalazł się na ostatnim miejscu. Nie był z tego powodu zachwycony, ale zrehabilitował się we własnych oczach najszybszym zejściem na alejkę.
Zanim doszliśmy do osiedla, wypatrzyłam jeszcze bogato oblepiony krzew śnieguliczki. Dzieciakom nie trzeba było dwa razy pokazywać kolejnej atrakcji.
Pamiętacie, jak fajnie trzaskały pod nogami te małe, białe kuleczki?
Przedpołudniowy spacer zakończyliśmy kulturalnie w parku linearnym koło naszego bloku.
Po powrocie do domu, obiadku i zmianie ubrań pojechaliśmy na kręgle, gdzie odbywało się spotkanie dzieciaków z byłej klasy Krzysia. Moi chłopcy przyszli z osobami towarzyszącymi i wszyscy razem świetnie się bawili.
Po powrocie ze spotkania na kręglach nastąpiło wieczorne wyciszenie i spokojne zabawy. Później dzieci poszły spać, a mnie i Iwonce pozostało oczekiwanie na powrót naszych panów. Dobrze, że miałyśmy pod ręką borówkową nalewkę na otarcie łez.:)
Panowie wrócili, na szczęście w całości. Można było odetchnąć i przespać się chwilę przed następnym świątecznym dniem zafundowanym przez rządzących.
Az dziwne ze nie ma ani słowa o grzybkach hii. A to tatusiowie jacy no patrzcie jacy patrioci;I w którym marszu szli tym państwowym czy tym drugim hii Pozdrawiam gorąco Dorotko
OdpowiedzUsuńDopiero następnego dnia grzybki były.:) Ja Ewa nie wiem, w którym marszu szli. Wmawiali nam, ze marsz jest jeden, dla wszystkich Polaków, tak jakbyśmy z Iwonką oczu i uszu nie miały... Było, minęło, wrócili cali i to jest najważniejsze. Pozdrowienia Ewciu poranne!
Usuń