Dopiero w ostatnim dniu długiego weekendu udało się dopaść grzyby. Bezgrzybowe spacery - sobotni i niedzielny został wynagrodzony przez grzyby w Lasku Wolskim, koło Kopca Kościuszki. Nietypowa listopadowa aura sprawiła, że mieliśmy piękny przegląd grzybów późnojesiennych, zimowych i pierwsze zwiastuny wiosny.
W tym dniu pierwotny plan był inny - ja z Pawłęm mieliśmy jechać do Puszczy Niepołomickiej na szukanie, focenie i nagrywanie ciekawych grzybów nadrzewnych, a Iwonka z dziewczynkami i Pawełek z moimi chłopakami mieli iść na Wawel, gdzie można było 12 listopada zwiedzać wszystko za darmo. Plany się zmieniły, bo Pawełek z Pawełkiem, po powrocie z marszu w Warszawie, w szybkim tempie poświętowali w środku nocy i żaden z nich nie był o poranku gotów do podjęcia wytyczonych celów. Na Wawel nie chciałam iść, bo wyobrażałam sobie, jakie tam będą tłumy, skoro wejście jest za darmo. Zaproponowałam wiec spacer w Lasku Wolskim i zdobycie Kopca Kościuszki.
Paweł chciał nagrać film z wodnichą modrzewiową w roli głównej i cieszył się, że mam po drodze pewną miejscówkę na ten gatunek. Nie miałam pojęcia, że w tym roku na polance została zrobiona kwietna łąka antysmogowa. Trawa, na której pod modrzewiami od lat rosły wodnichy modrzewiowe, została zaorana i obsiana gatunkami kwiatów, które w założeniu miały ocalić Kraków przed smogiem... Tymczasem smog ma się doskonale, a miejscówka wodnichowa została zdewastowana. Tylko owady się cieszą, bo mają co zapylać latając z kwiatka na kwiatek.
Przeszliśmy spacerem po asfaltowej alejce do miejsca, w którym rok temu las został przerzedzony, a w punkcie widokowym postawiono stoliczki i ławeczki. Tu zrobiliśmy bazę wypadową pilnowaną przez Iwonkę i Pawełka. Dzieciaki, po zjedzeniu deseru, dostały "pałera" i totalnej głupawki - goniły się po największych chaszczach i ciężko było za nimi nadążyć z aparatem. Ja z Pawłem ruszyliśmy na poszukiwania grzybowego życia w pobliżu bazy.
Na pniakach po wyciętych drzewach i na korze rozsypanej w miejscu wycinki, rozwinęło się sporo gatunków. Jednym z przyciągających wzrok, niezwykle pięknie wybarwionym grzybkiem, był chrząstkoskórnik purpurowy. Można go spotkać przez cały rok, ale najładniej wygląda i najliczniej rośnie właśnie teraz - późną jesienią i wczesną zimą.
W dobrze nasłonecznionych miejscach wypatrzyliśmy miseczki kustrzebek w miodowym kolorze. W słońcu pięknie się prezentowały. A słoneczko przygrzewało zupełnie jak na wiosnę. Biegające dzieci pozdejmowały kurtki, bo zrobiło im się gorąco. Wkrótce i my, dorośli, poszliśmy w ich ślady, bo nawet bez biegania zrobiło się za ciepło.
Najliczniej rosnącymi grzybkami były kruchaweczki namakające. One zazwyczaj są bardziej przysadziste i masywne, ale te, rosnące w tym miejscu, musiały pokonać dość grubą warstwę ściółki i wyciągnęło je mocno w górę.
Tutaj widać, jak z wiekiem zmienia się kolor kapelusików u tych grzybków - młode są brązowe jak mleczna czekolada i tylko na brzegach są oprószone wiórkami kokosowymi. Z wiekiem jaśnieją, wiórki kokosowe z nich spadają, a one zamieniają się w białą czekoladę.
Ta gromadka wygrzebana spod liści wyjątkowo mocno pięła się do góry.
Sporym zaskoczeniem były gromadnie rosnące maślaczki pieprzowe. Pierwszym skojarzeniem po spojrzeniu na nie z góry było - O! Podgrzybki tęgoskórowe! Kolor kapelutków doskonale pasował właśnie do tego gatunku. Tylko tęgoskóra żadnego w pobliżu nie było.
Spojrzenie pod spód kapelusza zdemaskowało "pieprzaki".
Nie brakowało na tym terenie purchaweczek całkiem młodziutkich, którym do purchania zarodnikami daleko jeszcze było.
W bardziej zacienionych miejscach wyrosły gromadki czernidłaków rozmaitych.
To tyle z grzybów jesiennych, których czas właściwie już się kończy. Na ich miejsce wkraczają grzybki zimowe, których obecność będzie nas pocieszała w miesiącach, kiedy borowiki, koźlarze i podgrzybki oglądać można tylko na zdjęciach i w spiżarni.
W czasie spaceru spotkaliśmy całe zimowe trio. Pierwsze w oczy rzuciły się boczniaki. Były pojedyncze młode egzemplarze i całkiem porządnie wyrośnięte sztuki, na wysokościach.
Również płomiennice zimowe (zimówki) prezentowały szeroki przekrój wiekowy - os owocników starych, mocno objedzonych przez leśne stworzonka, po żłobkowe maluszki, dopiero startujące.
Takie młodziutkie płomiennice są niezwykle urokliwe. Wszystkie zostały w lesie, żeby inni też mogli się nacieszyć ich widokiem.:)
Uszaków bzowych z tej trójcy zimowych grzybów było najmniej. Dla nich jest na razie za sucho. Kilku sztukom udało się wyrosnąć na dole pnia, blisko wilgotnej ściółki.
W takich bardziej namoczonych miejscach wystartowały też śluzowce. Te wyrosły na leżących na ziemi liściach olchy.
Najbardziej ze wszystkich znalezisk ucieszyła mnie czarka. To gatunek zdecydowanie wiosenny, ale jej owocniki można znaleźć już zimą i późną jesienią. Zazwyczaj te jesienno-zimowe czarki są maleńkie i czekają zakopane w ściółce aż nadejdzie wiosna. A ta, znaleziona 12 listopada, miała juz spore rozmiary, tak, jakby był marzec albo kwiecień. Na jej widok od razu zachciało mi się smardzów.:)
Grzebiąc w ściółce za grzybami, natrafić można również na inne cuda, jak choćby szykujące się do zimowego snu biedronki czy perłowe kolie kropelkowe.
Na tym spacerze skupiłam się głównie na grzybach, bo ich mi w ostatnich dniach brakowało. Dzieci zeszły na plan dalszy, bo akurat ich było po dostatkiem. Nie przepuściłam jednak okazji uwiecznienia ich na drzewie, koło którego wielokrotnie przechodzili i jakoś dotychczas nigdy nie wpadli na to, zeby się na nie wspinać. Co cztery pomysłowe główki, to nie dwie.;)
Paweł też dał się ponieść i pokazał małolatom jak się chodzi po konarze z nawrotką. Szczeny dzieciakom trochę opadły i zarówno dziewczyny, jak i chłopaki zamarzyli o dorównaniu tacie/wujkowi. Zabrakło jednak trochę odwagi (na szczęście) i stanęło na tym, ze najpierw poćwiczą równowagę na pniach leżących na ziemi lub niewysoko ponad nią.
Za to akrobacji,jakie robią Maja i Nela nikt nie pobije i takiego mistrzostwa nie osiągnie. Szpagat na drzewie to konkretny wyczyn.:)
Dotarliśmy pod Kopiec Kościuszki, a tam zastaliśmy tłumy stojące w kolejce do wejścia. Pewnie tam też było w tym dniu za darmo, bo dotychczas nigdy aż tylu ludzi w tym miejscu nie widzieliśmy, a bywamy na kopcu parę razy w roku. Widok kolejki chętnych do wspięcia się na górę mocno nas zniechęcił, więc dzieciaki pobawiły się jeszcze chwilę na placu zabaw i pojechaliśmy na zamówiony w restauracji Wodnik obiad. Posiłek przeciągnął się do późnego popołudnia i trzeba się było pożegnać. Goście pojechali, a my musieliśmy się przygotować na nowy, zwykły, pracujący wtorek.
A my dziękujemy za odwiedziny, towarzystwo, gąski, których nawet nie sfociłam, tylko dałam do gara, wspólne szukanie grzybów i świętowanie.:) Uściski dla Was! Ładowarka czeka na Ciebie na warsztacie.:)
OdpowiedzUsuńKolejka pod kopcem wygląda tak, jakby kopiec był dostępny raz na 100 lat. A zdjęcia grzybów pokazują, jaka ja ślepa w lesie jestem! Chociaż i tak, odkąd zaglądam na Pani bloga, dostrzegam w lesie o wiele więcej niż dotychczas. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za "korepetycje"- Ewa.
OdpowiedzUsuńJak w Polsce coś jest za darmo, to Polacy skorzystanie z tego traktują jak obywatelski obowiązek.:) A to raptem parę złotych w "normalny" dzień.
UsuńNa wiele grzybów nie zwraca się uwagi, a one tam są. Czasem wystarczy przykucnąć nad ściółką i ruszyć ją ręką. A bogactwo gatunków jest niesamowite. Pozdrawiam Ewo serdecznie!