Ta wycieczka została zrealizowana w wyniku szeregu kompromisów, pomyłek i wreszcie chęci zobaczenia tego, czego się dawno nie widziało. Ja sobie wymyśliłam, że pojedziemy do lasu za Skałę, bo tam chciałam poszukać grzybków, które teraz można trafić - diabelskiej urny i czareczki długotrzonkowej. Co prawda, w poprzednich latach, szukałam już tych gatunków na tym terenie, ale spory obszar leśny nie został jeszcze spenetrowany. A wiadomo, że grzyby są nieprzewidywalne i czasem potrafią zrobić mega niespodziankę. Pawełek stwierdził, że kierunek jest jak najbardziej słuszny, ale on wolałby pojechać na zamek w Pieskowej Skale, a dopiero później do lasu. Jak Michaś z Krzysiem usłyszeli o zamku, to oczywiście zagłosowali za opcją taty. Pomyślałam, że może faktycznie będzie lepiej zrobić wycieczkę krajoznawczą do zamku, bo jeszcze miała dołączyć do nas siostrzenica Pawła, z którą wciąż nie ma czasu się spotkać, a opcja wspólnego spaceru jest na spotkanie najlepszą z możliwych. Gosia nie interesuje się grzybami, więc ten zamek wydawał się atrakcyjniejszą opcją dla większości. A grzyby przecież i tak wszędzie jakieś znajdę.:)
Przemknęliśmy przez Kraków, zgarniając po drodze Gosię, minęliśmy Skałę i dojechaliśmy do Ojcowa. Pawełek operował dżipsem, ale coś się nie do końca mógł z nim porozumieć, w efekcie czego wylądowaliśmy na parkingu u stóp wzgórza, na którym stał zamek. Zdecydowanie nie była to Pieskowa Skała, ale zamek był, więc poszliśmy pod górę.
Jak się szybko okazało, zamku, a właściwie jego ruin nie można było zobaczyć, bo wszystko zostało zamknięte na zimę i ma być otwarte dopiero w kwietniu. Przez bramę zrobiłam zdjęcie i pożegnaliśmy ruiny zamku w Ojcowie, stojącego na Górze Zamkowej od XIV wieku.
Zaproponowałam szanownej wycieczce, że możemy podjechać do tej Pieskowej Skały i sprawdzić, czy tamten zamek również zapadł w sen zimowy, ale chłopcy zdążyli już wyczytać na drogowskazach, że tu niedaleko jest Jaskinia Ciemna i Grota Łokietka, a poza tym jest tu całkiem ładnie, więc nie musimy nigdzie już podjeżdżać, tylko możemy zrobić spacer tu i teraz.
Poszliśmy więc wyasfaltowaną drogą w Dolinie Sąspowskiej, drugiej, co do długości na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego. Szlak wiedzie dołem doliny, wzdłuż potoku Sąspówka. Ten potok, a właściwie jego brzegi wyglądały bardzo obiecująco. Byłam niemal pewna, że znajdę tam czarki. Z takim zaangażowaniem rozglądałam się na boki, że asfalt niespodziewanie zrzucił mnie z siebie i wyrżnęłam jak długa na równej, prostej drodze. Cóż... W niedzielę moje nogi nie są przyzwyczajone do gładkich powierzchni, więc nie powinnam w tym szczególnym dniu przemieszczać się po takich wygodnych trasach.;)
Zaraz na początku szlaku była tablica z informacją, że na skałki przy szlaku nie wolno się wspinać. Michaś był niepocieszony, a ze szlaku doskonale było widać ścieżki przedeptane w kierunku skałek i śmieci porzucone w każdym możliwym miejscu.
Zamiast skałek wspinaczkowym obiektem został pniak po ściętej wierzbie.
Kiedy Michałek i Krzyś wchodzili na pniak i skakali z niego na ziemię, ja spenetrowałam pobliże pod kątem obecności grzybków. Efektem były żagwie zimowe i stara, obsuszona płomiennica zimowa.
Na pniaku znajdowały się też martwe boczniaki ostrygowate, ale ponieważ to był początek spaceru i liczyłam jeszcze na wiele ciekawych znalezisk, darowałam sobie focenie rozkładających zwłok.
Parę metrów dalej Krzychu wypatrzył żółte sople nad wodą. Były po przeciwnej stronie potoku i Krzyś już był gotowy dostać się do nich wpław, ale powstrzymałam go w porę. Ponieważ MUSIAŁ zobaczyć je z bliska, przeszliśmy najbliższym mostkiem na przeciwległy brzeg i podeszliśmy do upragnionego znaleziska.
Krzyś podziwiał żółte sople, a ja oglądałam dzikie bzy rosnące na brzegu.
Warto było się im przyjrzeć, bo były obrośnięte uszakami sztywniakami. Grzybki były zupełnie wysuszone i twarde. Najpierw musiały być poddane działaniu mrozu, a później je przewiało i zamieniły się w uszakowy susz.
Idąc dalej szlakiem, wciąż zapuszczałam żurawia w nadbrzeżne krzaki, bo podłoże było typowo czarkowe. Jednak jedynym obfitym znaleziskiem były wszechobecne śmieci. Cały potok Sąspówka wygląda podobnie, jak na załączonych poniżej obrazkach. Tak z czystej ciekawości sprawdziłam sobie w necie informacje na temat tego terenu i potoku. I wiecie co? Dowiedziałam się, że Sąspówka ma wyjątkowo czystą wodę, mieszczącą się w pierwszej klasie czystości, a przy okazji jest potokiem podlegającym ścisłej ochronie. Jakikolwiek komentarz jest chyba zbędny.
W nabrzeżnych krzakach znalazłam tylko ładne gmatwice chropowate. Widząc już wtedy, że z grzybami za bogato nie będzie, uwieczniłam to, co wypatrzyłam.
Doszliśmy do Bramy Krakowskiej i uważając, żeby nie wpaść w poślizg i przez przypadek nie uszkodzić skał z parku narodowego, minęliśmy ją, aby przemieszczać się dalej szlakiem prowadzącym Wąwozem za Krakowską Bramą.
Szlak był miejscami mocno oblodzony i cały czas trzeba było zachowywać pełną koncentrację. Miałam już tyłek obity na asfalcie i nie miałam ochoty go dobić. Przypomniałam też Krzysiowi jego bolesną wywrotkę sprzed tygodnia, ale najwyraźniej już dawno go beretka przestała boleć, bo znowu szedł po najbardziej wyślizganym lodzie.
Na stromych podejściach szlak jest przygotowany z myślą o masowych niedzielnych turystach. Można sobie iść wygodnymi schodkami.
W wąwozie rosło przy szlaku sporo grzybowych gatunków. Może nie zachwycały jakością i rzadkością, ale były. I chwała im za to.
Zdecydowanie najwięcej było w pełni dojrzałych śluzowców, które lepiej prezentują się w powiększeniu na zdjęciach niż w realu.
Na powalonych pniach, których jest przy szlaku bardzo dużo, najczęstszym widokiem grzybowym są pniarki obrzeżone. Nawet Gosia zachwyciła się ich kolorkami.
Po pokonaniu schodków, na których prawie nie było lodu, weszliśmy znowu na odcinek nieźle oblodzony.
Lód był nie tylko na drodze, ale również obok niej. A w lodzie zatopiły się różne cudeńka. Zachwyciłam się próchnilcami gałęzistymi i mchem zatopionym w zamarzniętej wodzie.
Podczas robienia zdjęć prawie walnęłam w nie szczęką, bo mi się nogi rozjechały, ale warto było się trochę poświęcić i postać w niewygodnej pozycji.
Krzyś nie mógł się doczekać aż skończę focić i usiadł ze znudzoną miną oczekując na słodkie "pokanapkowe".
A ja, zamiast się spieszyć z wydaniem karmy, zatrzymałam się przy hubiaku, który rósł sobie obok oblodzonych próchnilców.
Przez dłuższy czas nie trafiłam żadnego śladu grzybowej egzystencji, więc kiedy zobaczyłam zdechnięte grzybówki, zrobiłam im pośmiertne portrety.
Michałek maszerował sobie z Pawełkiem i ciocią Gosią, a Krzyś nie odstąpił ode mnie, dopóki nie wysępił ostatniego cukierka, jakiego miałam jeszcze w plecaku.
Na wielu leżących na ziemi kłodach, zamiast grzybów, rosły przepiękne sople lodowe o cudnym bursztynowym kolorze. Michaś się poświęcił i spróbował jak takie lody smakują. Opierając się na jego doświadczeniu, doszliśmy do wniosku, że sople muszą być nasączone żywicą, którą woda wyssała z drewna. Smak został określony jako "lekko gorzkawy o żywicznym posmaku". Reszta towarzystwa nie zdecydowała się na próbę smakową.
Przy szlaku rosły też kolejne zasuszone uszaki bzowe. Zapewne byłoby ich tam więcej, gdyby w wyniku cięć pielęgnacyjnych nie usunięto większości krzewów dzikiego bzu. Zostały po nich tylko niskie pniaki i trochę wiór na ściółce. Czyszczenie parku narodowego musiało się odbyć całkiem niedawno, bo ślady po wyciętych krzewach pachniały jeszcze świeżością. Szkoda, ze przy okazji takich porządków, nie zostały zebrane śmieci, których przy szlaku leżą tony.
Doszliśmy w pobliże Groty Łokietka. Było jasne, ze to miejsce też zimową porą jest niedostępne, ale jak już byliśmy tak blisko, warto było zajrzeć tam chociaż przez kratę.
Widok sprzed jaskini był całkiem zimowy. Ani śladu wiosny.
A to już wejście do jaskini, w której miał się ukrywać Łokietek. Według legendy nie został znaleziony tylko dlatego, że pająk zasłonił wejście potężną siecią. Na cześć Łokietka jaskinia ma nazwę, a na cześć pająka brama wejściowa ma formę pajęczyny.
A to już widok za pajęczyną. Dostępny od kwietnia.
Na skałach było sporo ciekawych stalagmitów i stalagnatów lodowych, ale dojście do najciekawiej wyglądających było odgrodzone barierkami.
Zawróciliśmy sprzed Jaskini Łokietka i poszliśmy kawałek tym samym szlakiem, którym do niej dotarliśmy.
Teraz przyjrzałam się dokładniej kłodzie, na którą poprzednio tylko rzuciłam okiem.
Okazało się, ze na niej wyrosła kolejna partia suszonych uszaków. One czasem pojawiają się na takim, nie do końca właściwym dla swojego gatunku, podłożu.
Nie wchodziliśmy już w Wąwóz za Bramą Krakowską, tylko odbiliśmy na szlak w kierunku Ojcowa. Trasa była malownicza, przyjemna i bez lodu. Aż do pewnego momentu...
Najpierw lodowe kły wyszczerzyły pniaki. Te już chyba nie miały żywicy, bo sople nie posiadały bursztynowego zabarwienia.
Obok nawet grzyby miały kły, co najmniej takie jak tygrysy szablozębne.
A dalej to już cała ścieżka szczerzyła kły. Zdjęcie zrobiłam dopiero z dołu, a w tym miejscu już stromizna mniejsza była, a lód nie rozpanoszył się na całej szerokości. Wyżej nie było jak jednej nogi postawić, żeby nie stąpać po lodzie. Przedzieraliśmy się obok szlaku, żeby jakoś pokonać ten odcinek.
Na końcu tego zejścia czuwała ubiegłoroczna soplówka bukowa. Musiała piękna być jesienią.
Szlak doprowadził nas do cztropiennego drzewa i punktu widokowego.
Kiedy weszliśmy na wzniesienie ogrodzone barierkami, zaświeciło na chwilę słoneczko. Co prawda trochę przymglone i zupełnie nie dające ciepełka, ale za to rozświetlony widok był ładniejsze niż taki chmurzasty.
Z jednej strony był zamek w Ojcowie. Z tego punktu wcale nie wyglądał na ruiny.
Z drugiej strony piękne wapienne skałki.
A w dole gospodarstwo rybackie. Pawełek oznajmił chłopakom, ze na dole są pamiątki, więc Michaś i Krzyś rzucili się do schodzenia, żeby jak najszybciej dotrzeć w najciekawsze miejsce tego spaceru.:)
Zjazd po barierce z asekuracją miał przyspieszyć dotarcie do pamiątek.
Po drodze trafiły się jednak tak piękne oblodzenia wzdłuż strumienia doprowadzającego wodę do stawów hodowlanych, że dotarcie na miejsce opóźniło się o całkiem długą sesję foto. Lodowe twory były przepiękne, ale mam nadzieję, ze to już ostatnie, jakie oglądałam tej zimy.
Doszliśmy wreszcie do "pamiątek". Dzieci były zawiedzione, a Pawełek zachwycony.:) Zakupiliśmy wędzone pstrągi ojcowskie, które ponoć są unikatowe jeśli chodzi o jakość.
Zanim doszliśmy do parkingu, słońce znowu się schowało i tego dnia nie błysnęło już ani na chwilę. Tak bym już chciała, żeby kolejny weekendowy wypad był już słoneczny i chociaż trochę bardziej wiosenny.
Informacje o Ojcowie i Ojcowskim Parku Narodowym, informacje o atrakcjach i możliwościach zorganizowania wycieczek można znaleźć na stronie: Ojców i Ojcowski Park Narodowy.
Informacje o Ojcowie i Ojcowskim Parku Narodowym, informacje o atrakcjach i możliwościach zorganizowania wycieczek można znaleźć na stronie: Ojców i Ojcowski Park Narodowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz