Szum deszczu spadajęcego na trawę i liście, uderzenia kropelek o parapet i drewnianą podłogę lipnickiego balkonu to dźwięk wyznaczający każdy kolejny dzień tegorocznej wiosny. Bo dzień bez deszczu to dzień stracony. W dodatku w górach temperatury co najmniej z miesięcznym opóźnieniem w stosunku do lat ubiegłych. W ten weekend na termometrach było 2-5-7 stopni. W takich warunkach nie chcą rosnąć rośliny ani bardziej ciepłolubne grzybki, ale za to te wiosenne czują się całkiem nieźle. Zobaczcie zresztą sami jakie sztuki spotkałam podczas sobotniego spaceru.
Oczywiście padało, bo jakżeby inaczej miało być. Co prawda nie od rana, tylko dopiero od 11, ale za to rokowania były do końca dnia. Zrobiłam chłopakom obiad, nakarmiłam ich, a oni zalegli w łóżkach, stwierdzając, ze taki dzień jest stworzony tylko i wyłącznie do leżenia. Ja się poplątałam chwilę, rozbijając się o ściany jak lew po klatce, ubrałam zimową kurtkę, kapelusz grzybiarski chroniący okulary przed kroplami deszczu i pojechałam pod Babią, żeby pobuszować po leśnych duktach, przy których w poprzednich latach rosły smardze.
Wiosenne grzyby mają w tym roku raj. One jako jedyne chyba cieszą się z nieustającego deszczu i niskich temperatur. Rosną jak szalone i osiągają rekordowe rozmiary, do jakich przez ostatnie lata nie mogły dorosnąć, bo je susza stopowała.
Jak widzicie, są jeszcze całkiem młodziutkie, w jasnym kolorze. Te wyrosły w miejscówce, w której znaleźliśmy pierwsze tegoroczne. Tamte zostały już dawno tylko wspomnieniem, a ich miejsce zajęły kolejne pokolenia. U smardzów zdarza się to niezwykle rzadko - zazwyczaj w jednym miejscu równocześnie wyrasta tyle, ile grzybnia jest w danym momencie w stanie wytworzyć owocników i na tym koniec do następnego roku. A teraz rosną sobie regularnie przez miesiąc.
Częściowo wykańczają je ślimaki, ale chyba ze względu na niewysoką temperaturę, mięczaków nie jest bardzo dużo. Nawet starsze sztuki trafiają się zupełnie nienaruszone przez pazerne ślimaki. Szybciej daje im radę deszcz, który co prawda umożliwia wzrost kolejnych owocników, ale i przyspiesza ich dojrzewanie i obumieranie.
Teraz sobie uświadomiłam, ze nie zrobiłam fotki żadnego złamanego owocnika; rosnące przecież ładniejsze.:) Ale sporo grzybków tak nasiąkło wodą, że trzony nie były w stanie utrzymać ciężaru główek i połamały się, a głowy spadły na ściółkę.
Sporo smardzyków wyrosło przy drogach, w piachu i glinie. Z powodu padającego wciąż deszczu były całe oblepione drobinkami ziemi.
To ostatni smardz, któremu zrobiłam fotkę. Chwilę później deszcz zamienił się w ulewę i schowałam aparat do plecaka. Dalsze szwendanie się po smardzowych miejscówkach nie miało większego sensu, bo deszcz, mimo kapelusza, zalał mi okulary i niewiele już widziałam.
Smardze nie są jedynymi grzybkami korzystającymi z chłodnej i mokrej aury. Przy babiogórskich duktach stoją całe szpalery pięknie wyrośniętych piestrzenic kasztanowatych. Przez ostatnie lata nie było ich tyle z powodu suchej i ciepłej wiosny.
Niby fajnie, że można nacieszyć jeszcze oczy wiosennymi grzybkami, ale chciałoby się już wreszcie więcej ciepełka i pierwszych borowików.:)
Dużo smardzy i innych smardzowatych w tym roku sie pojawiło. Przez trzy lata jak obserwuje zbiory mie było tylu fotek i koszykow ze smardzami.I z naszych polskich ogrodów i sadów no i z czeskich lasow.Dobrze ze nie niektorym sie powiodło.Szkoda ze Ty Dorotko musisz zostawiać swoje.Usciski i czekam na pierwszego boleusa
OdpowiedzUsuńPogoda smardzowatym sprzyja. Ja też trochę słowackich smardzyków przytuliłam. Nie chwalę się nimi, bo granica ciągle zamknięta, ale zapasy mam.:) My też czekamy na boletusika.:) Uściski serdeczne!
Usuń