Połączenie listopadowego wejścia na Babią z marszem niepodległościowym z okazji święta 11 listopada, przyszło mi do głowy miesiąc temu, podczas październikowego zdobywania szczytu Babiej Góry. Zapytałam Krzysia, czy będzie niósł flagę na szczyt, a on był zachwycony tym pomysłem. Spakowałam więc flagę na przedłużony z powodu święta wyjazd weekendowy i zgodnie z planem ruszyliśmy o siódmej rano na przełęcz Krowiarki. Pawełek nas podwiózł i wrócił do Lipnicy, żeby opiekować się Zołzą, która w dalszym ciągu jest za młoda, żeby ją wziąć na szlak.
Na parkingu było już dużo samochodów, a między nimi uwijał się tłum chętnych do wejścia na górę. Osobiście wybrałabym mniej uczęszczany szlak, ale Michał marudzi, ze inna droga jest zbyt męcząca. A skoro już się zdecydował iść, to podjechaliśmy na szlak, który jest dla niego wystarczająco lekki. Pogoda zameldowała się na starcie dnia rewelacyjna, bardziej kwietniowa niż listopadowa - ze słoneczkiem, bezchmurnym niebem i ciepłym wiatrem. Nie spodziewałam się tak doskonałych warunków na listopadową wycieczkę. Minusem takie pogody była duża ilość turystów. Krzychu wziął flagę i poszliśmy zakupić bilety.
Obowiązkowo zrobiłam fotkę na starcie. Krzysiek nie chciał rozwinąć flagi i sprawiał wrażenie mocno spłoszonego tłumem ludzi. Chyba się trochę obawiał, ze się inni będą z niego śmiać, że flagę niesie. Na szczęście od początku reakcje były pozytywne i wkrótce wszystkie opory Krzysiowi zniknęły, dzięki czemu macie możliwość zobaczyć jak dumnie rozwija polska flagę w pięknych okolicznościach przyrody.
Tymczasem szliśmy kamiennymi schodami do pierwszego punktu widokowego - Sokolicy.
Już tu, po bokach szlaku pojawiły się warunki zimowe. Byłam zaskoczona, bo z dołu w ogóle nie było widać, że na Babiej utrzymuje się już śnieg.
Paru turystów schodzących z góry miało założone raki. To znaczyło, że wyżej będzie bardziej zimowo.
Tymczasem doszliśmy do Sokolicy, gdzie Krzychu zaprezentował flagę w całej rozciągłości.
A takie widoki z Sokolicy były.
Między Sokolicą, a Kępą zrobiło się na szlaku biało. W kosodrzewinie zupełnie tego śniegu nie było widać, ale na wydeptanej przez turystów ścieżce była dobrze ubita warstewka. trzeba było uważać, żeby nie wpaść w niekontrolowany poślizg.
Doszliśmy do Kępy, gdzie Krzychu ponownie rozłożył flagę.
Powyżej Kępy widoki rozpościerają się już na obydwie strony, bo kosodrzewina jest coraz niższa.
Na szlaku było nieco więcej śniegu, a miejscami pojawiły się również oblodzenia. Tu faktycznie w rakach szłoby się komfortowo, ale bez nich też bez problemu można było wędrować, tylko konieczne było zerkanie pod nogi.
Nawet Michał z Krzysiem chwilami skupiali się na drodze, żeby nie zaliczyć bliskiego spotkania z glebą.:)
Miejscami mijaliśmy grupy ludzi, ale były też takie momenty, kiedy byliśmy tylko my i Góra.
Tam, gdzie ludzie od zawsze schodzili ze szlaku, żeby popatrzeć na rozciągające się widoki, służby parkowe założyły taśmy zamontowane na plastikowych słupkach. Dopóki nie ma silniejszego wiatru i metrowego śniegu, pewnie te taśmy wytrzymają, chociaż i tak swojej roli nie spełniają, bo kto miał ochotę, przeszedł bez trudu na druga stronę. Jak powieje i spadnie śnieg, okaże się, ze te zabezpieczenia to kasa wyrzucona w błoto.
A pomijając już wszystko, to wygląda to szpetnie.
Szliśmy tak sobie, patrząc na piękną przyrodę oraz innowacje wprowadzone przez parkowych. Chłopaki wyjątkowo nie marudzili ani nawet nie zdążyli się jeszcze pokłócić.
Krzysztofa nie trzeba już było zachęcać do rozkładania flagi. robił to samoczynnie, wybierając miejsca z pomyślnym wiatrem.
Na tym odcinku trasy, kiedy idzie się granią, niemal zawsze hula wiatr. I nawet w lecie jest chłodny i taki ostry, górski. A teraz, mimo, ze to listopad, wiatr był tak nagrzany, że aż trudno było uwierzyć, że może być tak cieplutki o tej porze roku. Czapki, kominy i rękawiczki odbywały wędrówkę w plecakach. Okazało się, że zupełnie nie były potrzebne.
Dotarliśmy do Gówniaka. Prowizoryczna tabliczka z opisem szczytu odfrunęła gdzieś w siną dal, więc kto nie znał szlaku, nie dowiedział się, gdzie jest.
Została ostatnia prosta do szczytu. Tu są piękne widoki z dużą ilością bloków skalnych.
Skały zostały wykorzystane do pozowania.
Kiedy punkt szczytowy był już widoczny, Krzychu odpalił do przodu, bo przecież na miejscu musiał być pierwszy.:)
Na górze było sporo turystów, więc musieliśmy chwilę odczekać, żeby zrobić zdjęcia bez towarzystwa. Obfociliśmy flagę w najwyższym punkcie oraz na granicznym słupku.
Po wykonaniu tych czynności, ruszyliśmy w dół naszym zielonym szlakiem prowadzącym do Lipnicy.
Tu też był na szlaku śnieg, ale zdecydowanie mniej przydeptany.
Kiedy znaleźliśmy się nad stromizną powyżej ruin schroniska, okazało się, że i tu parkowi wprowadzili zmiany. Przez ostatni miesiąc powstało miejsce, do którego chłopcy pobiegli. Ja szłam powoli, żeby nie zjechać zbyt szybko - stromizna, zwana też lodową górą, była mocno poślizgowa.
W miejscu ruin powstał ładny punkt widokowy z tablicą prezentującą historię tego miejsca. To się parkowym zdecydowanie bardziej udało niż te taśmy przy szlaku od Krowiarek.
Poniżej, do końca występowania kosodrzewiny, na trasie zejściowej zalegał śnieg.
W lesie, poniżej granicy parku, było już całkiem jesiennie, słonecznie i cudnie.
Na koniec jeszcze, w smardzowym miejscu, znalazłam trzy piestrzenice infułowate. Tak, ze grzybowo odrobinkę też było.:)
W promieniach słońca zakończyliśmy nasz niepodległościowy marsz na Babią połączony z jedenastym tegorocznym wejściem na szczyt. Jeszcze tylko grudzień i mój czelendż babiogórski będę mogła uznać za zakończony. :)
No i już 11 razy w tym roku weszliscie na Babią.To jest wyczyn wow.Fajnie że nie było wiatru i w miarę ciepło
OdpowiedzUsuń.Piękne widoki,kosodrzewina tak cudnie wygląda. Krzyś sprostał zadaniu i uczcił 103 rocznicę Niepodległości flagą narodową ,brawo Krzychu.Obejrzałam wszystkie fotki,tak jakbym była z wami,pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku w grudniu
Super Ewa, że przeszłaś z nami cały szlak. Szykuj raki na grudzień! Uściski serdeczne już poweekendowe!
UsuńJestem zachwycona pomysłem wniesienia flagi! Brawa dla Krzysia! I podziwiam wytrwałość w realizacji postanowienia. To takie trochę "niemodne", zdobywać co miesiąc ten sam szczyt (niekoniecznie szczyt góry). A jednak zawsze wejście jest inne. Życzę łaskawej aury na grudniowe zdobywanie góry. Pozdrawiam-Ewa.
OdpowiedzUsuńJa już taka staroświecka jestem, że wolę "niemodne" wyzwania od tych nowoczesnych.;) Babia Góra jest wyjątkowa sama w sobie, a dla mnie ma również wyjątkowe znaczenie. Rzec można, że związałam się z nią przed laty i ona z magiczną siłą mnie wciąż przyciąga. Zapraszam na grudniową wędrówkę i pozdrawiam serdecznie!
UsuńJa też nie dążę za modą, zresztą nawet nie próbuję. A tą magię przyciągania da się zauważyć podczas czytania kolejnych wpisów na blogu. Tylko ostatnio nowe wpisy jakby rzadziej... O koniach dawno nie było... Pozdrawiam raz jeszcze, Ewa.
UsuńDzieci nie dostarczają już takiej dawki materiału do wpisów jak dawniej, bo żyją w swoim własnym, równoległym świecie. A mnie ciągle brakuje weny do pisania i tak schodzi dzień za dniem, a wpisów nie przybywa. Muszę się zmobilizować i obfocić koniska. Pozdrawiam cieplutko w jesienny poranek.
Usuń