Nawet tydzień nie upłynął od powrotu do Krakowa, a my już wspominamy, co działo się podczas wakacji i na zawsze zapadło w serce i pamięć. Dzisiaj, kiedy wracaliśmy do domu od naszych koni, Michałek i Krzyś zaczęli snuć opowieści o tym, co się działo podczas Borówkowego Święta w Zubrzycy - przekrzykiwali się "A pamiętasz to..., a pamiętasz tamto" i obrazy z tamtego dnia jak żywe stawały przed oczami. Po obiadku, objeżdżeniu rowerów i zakupach w wyremontowanym przez wakacje sklepie, obejrzeliśmy sobie fotki z lipcowej wycieczki i przypomniało mi się, że miałam napisać o jeszcze jednej ciekawej lekcji, w jakiej uczestniczyli chłopcy tamtego dnia. Nie napisałam od razu, ale niniejszym czynię swoją powinność i zapraszam zarówno do wspomnień już Wiernym Czytelnikom znanych jak i do uczestnictwa w procesie międlenia lnu, o którym poniższy wpis będzie.
W rejonach, w których bywamy nie widziałam upraw lnu. Właściwie to chyba nigdy w życiu nie widziałam błękitnego pola kwitnących małych kwiatuszków.W zubrzyckim skansenie obsiewane jest małe poletko, z którego plony służą jako materiał dydaktyczny do pokazywania młodym ludziom jakiej obróbce poddawane były lniane łodygi, z których pozyskiwano materiał na ubrania.
Len, z którym się zetknęliśmy, był już wstępnie obrobiony - zebrany, wysuszony, namoczony i ponownie wysuszony. Od pani prezentującej międlenie lnu dowiedzieliśmy się, że zbieranie tych roślin wcale nie było takie proste - kiedy kwiaty przekwitły, a łodygi zaczynały żółknąć, należało je wyrywać ręcznie, gdyż koszenie powodowało uszkodzenie włókien. Później trzeba było dokładnie wybrać wszystkie chwasty i lniane łodygi wysuszyć na specjalnych podstawkach, aby łodygi się nie pogięły i nie połamały. Kiedy już były suche, należało je namaczać i ponownie suszyć. Sporo pracy, żeby w końcu założyć lniane portki...
Tak przygotowany prefabrykat czekał na chętnych do podjęcia się trudów dalszej obróbki. Pierwszym chętnym był oczywiście Michałek, który przystąpił do obijania lnu. W tę czynność włożył całe serce i wszystkie posiadane siły. A to był dopiero początek jego pracy.
Kolejne etapy obróbki były wykonywane przy pomocy prostych, ale jakże skutecznych maszyn - terlicy i międlnicy. Michaś z zapałem przystąpił do obsługiwania urządzeń, ale szybko się okazało, że jego sześcioletnie siły nie wystarczą do dość długiego procesu oddzielania włókien od paździerzy - konieczna okazała się pomoc specjalistki, która z uśmiechem na twarzy wspomagała Michałkowe działania i odpowiadała na setki pytań.
Jak już len był wymiędlony, trzeba go było wyczesać. Czynność ta, wbrew pozorom, wcale nie jest taka prosta, jakby się wydawało i wymaga sporo siły. Michałek musiał chwilami ciągnąć swoją przydziałową "przygarść" lnu obiema rękami, żeby przeszła przez czeszące ją zęby.
Wysiłek się jednak opłacił, bo pięknie wyczesany len można było zabrać sobie na pamiątkę.
Kolejnych etapów przerabiania lnu na ubranie (przędzenia, tkania i szycia) już na pokazie nie było. Uzupełniliśmy zatem wiedzę o lnie, informacjami z netu. była to jedna z tych lekcji, które zostają w pamięci na całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz