sobota, 20 lutego 2016

Chwilowy powrót zimy

     Wczoraj do południa padał rzęsisty deszcz, który zamienił się w śnieg i sypał, sypał i sypał. Częściowo topniał od razu, ale było go tyle, że świat znowu zrobił się biały. Lekki nocny przymrozek zatrzymał proces rozpływania się białego puchu i sobotni poranek w stajni zaczął się bardzo zimowo.
     Drzewa i krzewy pokryte były grubą, ciężką warstwą bardzo mokrego śniegu, który powoli zaczynał skapywać na ziemię w postaci kropelek lub spadać całymi śniegowymi kulkami odczepiającymi się od wątłego podłoża gałązkowego. W takich warunkach Pawełek przystąpił do realizacji swojego planu - rozpalenia tradycyjnego ogniska, przy którym w ciągu dnia grzeją się wszyscy sobotni bywalcy stajni. Z pomocą Pawełkowi przyszedł wiatr, który rozdmuchał ogień i mokre drewno zapłonęło równym, ciepłym płomieniem. Tak się złożyło, że nie udokumentowałam tego wyczynu, ale jest kilkunastu świadków, gotowych potwierdzić, że się udało.:)
      Michaś z Krzychem, prosto z samochodu, rzucili się na śnieg. Po wstępnym wytarzaniu się w śniegu stwierdzili, że zbudują bałwana. Śnieg był bardzo mokry, więc doskonale się lepił i chłopcy bardzo szybko zmienili koncepcję budowlaną - bałwan to prosta sprawa, ale igloo... To już jest coś na miarę potrzeb i (tak im się wydawało) możliwości.
      Kiedy chłopcy się bawili, ja przystąpiłam do końskich czynności pielęgnacyjnych, polegających od dłuższego czasu na żmudnym zeskrobywaniu panierki z długiego, jeszcze zimowego, futra. Po godzinie z lekkim okładem, kiedy ognisko już się porządnie paliło, a ścianki igloo wznosiły się do góry, Latona i Ramzes były gotowe do wyruszenia na spacer.
      Stały tęsknie patrząc w dal i odsuwając się, kiedy z krzaków spadały większe kupki śniegu. Wczoraj, z powodu całodziennych opadów deszczu i śniegu, spędziły dzień w stajni i bardzo im się już chciało pójść gdzieś i rozprostować kości.
      Doczekały się - rozmięknięta od opadów ziemia mlaskała głośno pod dotknięciem końskich kopyt, a śnieg z pól i łąk znikał w błyskawicznym tempie. Na drogach potworzyły sie gigantyczne kałuże, z których woda wytryskiwała wysoko, kiedy koniki przez nie przechodziły.
       Ale najcudniejsze rozlewiska utworzyły się na łąkach, gdzie powstały strumyki, rzeczki i rozlewiska. Uwielbiam przejeżdżać przez taką wodę galopem - wtedy zarówno ja, jak i koń jesteśmy cali mokrzy. Ale dzisiaj szalone galopady nie były planowane, więc taplaliśmy się w przedwiosennej wodzie powoli i starannie. Brakowało trochę słoneczka, które mogłoby porobić piękne odbicia w tafli wody, ale cóż, nie można mieć wszystkiego i trzeba się cieszyć tym, co jest.:)
      W lesie śnieg utrzymał się troszkę dłużej niż na łąkach, ale drzewa cały czas celowały w nas śnieżkami, starając się trafić w jeźdźca lub konia. Namoczone gałęzie obwisły nad ścieżkami, więc konieczna była dodatkowa gimnastyka umożliwiająca wspólne z koniem pokonanie trasy, a nie pozostanie na jakimś "naddrożnym" konarze.
      Kiedy wróciliśmy z cudnego spaceru, ognisko nadal płonęło, pilnowane przez najlepszego strażnika ognia, jakiego znam - Pawełka, śnieg praktycznie zniknął, igloo prawie się rozpłynęło, a chłopcy byli niemal do cna przemoczeni i obklejeni warstwą błota, nie cieńszą niż ta, która nakładają na siebie konie. W związku z takim stanem dzieci, byłam zmuszona darować im jazdę konną, bo już byli zmarznięci i bardzo chcieli jechać do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz