wtorek, 15 marca 2016

Poranna tragedia poniedziałkowa

     Żeby nie było, że u nas tak zawsze cudnie, dzieci grzeczne, cała menażeria "się słucha", a jedynym, niewielkim problemem jest padający za oknem deszcz (swoją drogą, od ponad miesiąca jest naprawdę upierdliwy), opowiem Wam jak w ostatni poniedziałek wyglądało nasze wychodzenie z domu. 

    W niedzielę, po imprezie urodzinowej, Michałek zdążył przed spaniem obejrzeć prezenty i złożyć dwa zestawy klocków lego. Jeszcze jeden zestaw, najtrudniejszy do zmontowania, został mu w opakowaniu. Pudełko leżące na widoku było doskonałą motywacją do ekspresowego umycia się, ubrania i połknięcia kanapek. Po tych wszystkich, jakże nudnych i niepotrzebnie zużywających cenny czas, czynnościach przystąpił do budowania "monster tracka". Kiedy rozpoczynał budowanie, poinformowałam go, że przed wyjściem do szkoły nie zdąży dokończyć swojej pracy. Moje słowa przeleciały i zginęły w przestrzeni opanowanej przez syndrom słuchu wybiórczego... 

     Do Michałka dołączył Krzychu, który zaczął mu pomagać, przekładając klocki z miejsca na miejsce. Patrzył tez z coraz większym błyskiem pazerniaczym w oczach na powstające cudo. Zapytał zatem Krzyś swojego starszego brata, czy będzie mógł zabrać nową zabawkę do swojej zerówki. Poniedziałek to jedyny dzień w tygodniu, w którym dzieci moga przynosić swoje zabawki z domu. Michałek się zgodził, a moje słowa, że nie skończą budowy przed wyjściem, znowu zniknęły w próżni niedosłuchu.

     Padło hasło do wyjścia - Krzyś zaczął wyć rozpaczliwie, że budowla nie jest skończona i nie będzie jej mógł zabrać. Przez ryk młodszego brata przebił się głosik zdenerwowanego Michałka, któremu zginął klocek potrzebny do kontynuacji budowy. Na to wszystko włączył się Pawełek, grożąc, że powyrzuca wszystkie klocki, bo same z nimi problemy.

    Na hasło o wyrzucaniu obydwaj chłopcy zawyli jeszcze głośniej, a Michaś rzucił się do sprawdzania w koszu na śmieci, czy przypadkiem nie wyrzucił potrzebnego klocka wraz z opakowaniem. Sprawdził trzy razy - klocka nie było. Robiło się niebezpiecznie późno - powinniśmy już wyjeżdżać z garażu, a tu taka rozpacz... Na domiar złego Michaś oskarżał Krzycha o poganianie go podczas budowy i ruszanie klocków - no przecież przez kogoś ten klocek musiał zginąć. Krzyś oczywiście nie pozostawał dłużny i przez łzy pyskował do brata. Pawełek też musiał wtrącić swoje trzy grosze komentarza i po chwili miałam trzy nabuzowane złością i zdenerwowane koguciki, gotowe w każdej chwili skoczyć sobie do oczu.

     Huknęłam wreszcie głośniej, żeby przekrzyczeć towarzystwo i pogoniłam Michała z rozpoczętą budowlą i resztą klocków na jego biurko. Wtedy Krzyś uświadomił sobie, że jego płacz nie przyniósł oczekiwanego efektu i brat nie dokończył budowy, żeby on, Krzyś mógł gotowcem pochwalić się przed kolegami. Ogłosił zatem strajk okupacyjny - usiadł na krześle, trzymając się go z całej siły i wył rozpaczliwie. Michaś, zamiast się ubierać do wyjścia (o co w międzyczasie kilkakrotnie prosiłam), kombinował jak dokończyć budowę bez zgubionego klocka. Pawełek zagotował i puszczał dym uszami, nosem, a z paszczy ział ogniem. Próba zdjęcia Krzysia z krzesła zakończyła się porażką, która Pawełkowi podniosła ciśnienie jeszcze bardziej. Z oczu Michałka płynęły bezgłośne potoki łez, bo żaden klocek nie chciał spasować w miejsce brakującego.

     Czułam, że za chwilę eksploduję, ale w takiej sytuacji byłoby to ostateczną katastrofą. Pogoniłam Pawełka do wyjścia, obarczając go wyrzuceniem śmieci, żeby miał czym zająć umysł (zadanie do wykonania i to trudne, bo do dwóch różnych pojemników trzeba było zanieść). Jednego się pozbyłam, zostały dwa wyjce. Tłumaczenie czegokolwiek w trakcie wycia mija się z celem, więc zarządziłam ekspresową ewakuację. Zauważyłam, że zdecydowane, krótkie i zrozumiałe polecenia potrafią zmobilizować do działania dzieci pogrążone w "otchłani rozpaczy" lepiej niż cokolwiek innego. Krzyś puścił krzesło, Michaś po raz setny przesunął klocki na biurku - zaczęli się ubierać. Wyszliśmy z domu pół godziny później niż mieliśmy wyjść.

    W samochodzie, kiedy łzy nieco obeschły, obiecałam Michałkowi, że podczas sprzątania poszukam brakującego klocka i po powrocie ze szkoły będzie mógł dokończyć budowanie. Z Krzysiem uzgodniliśmy, że zabierze monster tracka do zerówki w następny poniedziałek. Zanim dojechaliśmy, szlochanie umilkło zupełnie. 

     Krzyś, natychmiast po wejściu na przedszkolne podwórko, zapomniał o porannych histeriach i radośnie pognał bawić się z kolegami. Michaś cały czas był smętny. Tłumaczyłam, że klocek nie mógł się zdematerializować i na pewno gdzieś jest. I prosiłam, żeby nie myślał w szkole o zagubionym klocku, tylko o nauce.

     Po południu wpadłam do domu przed odebraniem dzieci, żeby poszukać tego zaginionego klocka. Przepatrzyłam wszystkie zakamarki, w których mógłby się ukryć, odsunęłam nawet super ciężkie łóżko... Klocka nie było. Zaczęłam tłumaczyć sobie tak jak tłumaczyłam Michałkowi - nie mógł wyparować! Wróciłam do Michasiowego biurka, wzięłam instrukcję i pozostałe klocki. Zaczęłam śledztwo. I odkryłam tajemnicę zaginionego klocka - został wykorzystany w budowli, w miejscu, w którym powinien być inny, minimalnie dłuższy klocek. Stan ilościowy klocków się zgadzał, zniknęła mi sprzed oczu wizja zdenerwowanej i wyjącej menażerii, a ponadto byłam z siebie dumna, że rozwiązałam klockową zagadkę z wykorzystaniem instrukcji. Muszę Wam się przyznać, że nie cierpię czytać żadnych instrukcji - zazwyczaj robię wszystko "z własnego pomysłu", jak to mawia Michałek. A tu mi się udało rozszyfrować klockową instrukcję.:)

     Pojechałam po chłopaków. Michałek powitał mnie słowami: "Znalazłaś klocek???" Jego pełen nadziei i wiary we mnie głosik skruszył resztki złości, jakie w sobie pielęgnowałam od rana. Wyjaśniłam mu, co się stało z zagubionym klockiem. Oczywiście nie potrafił powiedzieć czym zajmował się w szkole oprócz myślenia o klocku, oczywiście. Nie pamiętał nawet, co było na obiad. ;)

     Po wejściu do domu i zdjęciu butów, Michaś rzucił się do swojego biurka i oświadczył, że wie, gdzie się pomylił. Szybko poprawił błąd i dokończył budowę.

1 komentarz:

  1. Wow! Bardzo delikatnie opisałaś moje "zdenerwowanie"! Ja byłem po prostu "w...wiony" tak, że bardziej nie można! Mimo wszystko właściwie wykonałem zadanie!
    Śmieci z czarnego worka (mokre) włożyłem do pojemnika niebieskiego a śmieci z worka niebieskiego (suche) wciepałem do pojemnika żółtego.
    Prawda, że gra kolorów pojemników i worków może przyprawić o zawrót głowy?

    Paweł zwany Pawełkiem

    OdpowiedzUsuń