Poranek niedzielny nie był tak piękny ja sobotni - słońca ani śladu, konkretny wiatr i temperatura taka sobie. Prognoza też nie była zachęcająca - miało sznupić praktycznie przez cały dzień. W zwiazku z tym nie poganiałam zbytnio chłopaków, bo stwierdziłam, że i tak nie uda nam się spędzić całego dnia w lesie, jak domokniemy na deszczu. Zamiast o siódmej, wyjechaliśmy godzinę później.
Najpierw pospacerowaliśmy po Parku Krajobrazowym Orlich gniazd, ale o tym napisze później, bo dzisiaj najważniejsze są pustynne grzyby, którymi napełniliśmy koszyki.
Pustynia widziana z góry wygląda na rozległą, piaszczystą przestrzeń, na której niewiele jest życia. Kiedy jednak zejdzie się bliżej, widać doskonale, że roślinność wdziera się na piasek z ogromną siłą przebicia. A wraz z nią wędrują na piasek grzybki.:)
Obrzeża Pustyni porośnięte są przez stosunkowo rzadkie młodniki sosnowo - brzozowe. Właśnie tam natrafiliśmy na pierwszego, małego i porządnie obsuszonego maślaczka. Jak go zobaczyłam, stwierdziłam, ze to jedyny "bidok", jakiemu udało się wyrosnąć, po to chyba tylko, żeby nas pocieszyć, że nie przyjechaliśmy tu całkiem "darmo".
Okazało się jednak, że grzyby potrafiły sobie poradzić w tych warunkach znacznie lepiej niż sądziłam - kilkanaście metrów dalej wytropiłam koźlarza babkę. Kiedy tylko go zobaczyłam, zawołałam Pawełka, Michasia i Krzycha, zeby pomogli w przeszukiwaniu pobliża i znalezieniu kolejnych babeczek. Okazało się jednak, że "moja" babeczka, wbrew swej naturze, była całkiem samotna... Skoro cztery pary oczu nie zdołały wypatrzeć kolejnej, to znaczy, ze jej po prostu nie było.
W tym momencie naszego grzybobrania na Pustyni byłam już zadowolona - dwa gatunki, znalezione po raz pierwszy w tym roku, wystarczyły, żebym uznała spacer za bardzo udany. Dalsze znaleziska pokazały, że poziom menażeryjnego zadowolenia może być znacznie wyższy.:)
Kolejne znalezione maślaczki były nieco mniej obsuszone. I nie rosły już pojedynczo, ale w grupkach po dwa, trzy, cztery... Każdy kolejny znaleziony grzybek sprawiał nam wiele radości. Stwierdziliśmy, że maślaki nie rosną hurtowo, a w lesie nie ma śladu jakiejkolwiek konkurencji, więc można je łupić z podsuszonej skórki od razu, w miejscu pozysku, dzięki czemu będzie mniej roboty w domu, a tym samym dłużej będziemy mogli zostać na świeżym, pustynnym powietrzu.
Krzychu pazerniaczył ile się tylko dało - biegał od taty do mamy i szperał w okolicy każdego, znalezionego już grzybka.
Michałek natomiast nie zauważał ani grzybów, ani drzew, bo myśli miał nieustannie zajęte przemyśleniami na temat swoich projektów, budowli i planów na najbliższą dziesięciolatkę. Wyjątkowo się dzisiaj wyalienował i momentami musiałam go wołać, żeby nie został w jednej ze swoich "świątyń dumania". Michasiowi udało się wyszukać zaledwie dwa maślaczki. Obok kilku przeszedł obojętnie, nie zauważając ich istnienia.
Pogoda, która do tej pory była dla nas łaskawa,pokazała swoje drugie oblicze - najpierw z chmury wypadły pojedyncze kropelki, później lunęło całkiem porządnie. Dobrze, że chłopcy mieli nieprzemakalne kurtki i stwierdzili, że taki deszcz, to nie deszcz. Chodziliśmy dalej i znajdowaliśmy kolejne maślaczki. Trudno je było teraz obierac ze skórki, bo pokropione deszczem, stały się w momencie śliskie.
Deszcz ustał - popadał co prawda tyle, że pomoczył grzybki, liście i nas. Piasek był mokry tylko na samej powierzchni, pod spodem został suchutki.
Pawełek dzielnie łupił skórki z maślaczków, najpierw sprawdzając każdego, czy nie został zajęty przez robactwo. I tu dziwna sprawa - maślaki są jednymi z ulubionych grzybów do pożerania przez robale, a tym razem tylko dwie sztuki były zjedzone; reszta nadawała się do umieszczenia w koszyku.
Na koniec pustynnego grzybobrania trafiłam na wielką gromadę majówek wiosennych, rosnących w czarcim kręgu. Były już porządnie wyrośnięte i o dziwo, podobnie jak maślaki, całkiem zdrowe. Ja co prawda nie przepadam za tym gatunkiem, ale wiedziałam, że chętni na majówki znajdą się sami. Zapełniłam więc nimi drugi koszyk.:)
To nie był koniec zbiorów - na łące rosły kępki pięknego szczawiu, wyglądające jak spełnienie marzeń o zupie szczawiowej. Natargaliśmy tyle listków, że oprócz zupy na jutro, mam zrobione dwa słoiczki przecieru szczawiowego na zapas.:)
Koszyczek majówek został przekazany w dobre ręce, a nasze maślakowe zbiory przerobione na sosik, którego już niewiele zostało.:)
Na Pustyni spotkaliśmy tez grzybki niejadalne i przepiękne porosty - będą bohaterami następnego wpisu.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz