Kiedy my kosiliśmy smardze podczas majówkowego wyjazdu na Orawę, na naszych stajennych terenach rozkwitły cudne rzepakowe pola. Połączenie jaskrawej żółci z jasna zielenią młodych jeszcze traw i listków na drzewach od zawsze przyciągało mój wzrok. Ten kolorystyczny zestaw rzucił mi się w oczy już w czwartek, kiedy z końskiego grzbietu wypatrywałam smardzów jadalnych w starych sadach i na terenach opuszczonych ogrodów. Dzisiaj zabrałam całą bandę na spacer z żółtym rzepakiem w roli głównej.
Po końskich treningach i wypasionej imprezie urodzinowej mojej bratanicy Natalki, ruszyliśmy w teren. Michaś i Krzyś woleli biegać na własnych nogach niż jechać na kucorach, ale chętnych do przejażdżki było pod dostatkiem - Żółty i Feliks miały okazję do popracowania.:)
Maszerowaliśmy zwartym oddziałem, który rozproszył się nieznacznie, kiedy przy drodze rzuciły nam się w oczy kępki kwitnącego już szczypiorku - Michaś musiał skorzystać z okazji i zaczął wyjadać co smaczniejsze źdźbełka. Pawełek został razem z nim i wkrótce zostali oddziałowymi maruderami, na których trzeba było czekać.
Po pokonaniu polnej drogi kontynuowaliśmy marszrutę wzdłuż pól uprawnych. Tutaj udało się wypatrzeć zajączka, martwego krecika i parę ślimaków winniczków. Stworzenia te wzbudziły zainteresowanie naszych towarzyszy, którzy na co dzień takich widoków nie podziwiają.
Na horyzoncie pojawiły się żółte pola kwitnącego rzepaku, które wywołały zachwyt i chęć zrobienia sobie zdjęć na ich tle. Uspokajałam emocje, wyjaśniając, ze dojdziemy do punktu, w którym będziemy tuż przy kwitnących rzepakach.
Weszliśmy w łąki, na których wyrosła już całkiem wysoka trawa. Krzychu oszalał - pląsał po zieleni, podskakiwał, czołgał się i ukrywał w trawie jak jakiś komandos. Pokonał też bez strat własnych pierwszą armie pokrzyw, przez które przedarł się bez szwanku mimo krótkich spodenek, których założenie dzisiaj było porannym priorytetem. Michałek, chociaż lepiej wyposażony, został porażony pokrzywami w dwóch miejscach, co spowodowało konieczność buziaczkowego leczenia dolegliwości - wiadomo bowiem, że mamowy buziak od razu pomaga na wszelkie niedogodności życiowe.:)
Towarzyszył nam widok ciągnących się na linii horyzontu kwitnących żółtości.
Pokonywaliśmy wciąż łaki zarośnięte zielenią. Żółty zmienił pasażera, bo Natalkę denerwowało, że ciągle próbuje skubać trawę i wolała iść dalej na własnych nogach niż zmagać się z apetytem swojego wierzchowca. Krzyś w dalszym ciągu nie chciał skorzystać z końskiego transportu, mimo iż kolejne oddziały nieprzyjacielskich pokrzyw wywołały "czerwone kropki" na jego gołych odnóżach.
Byliśmy coraz bliżej rzepaku. Trwały uzgodnienia kto i jak będzie pozował na tle żółtości. Obiecałam dziewczynom profesjonalną sesję foto, kiedy staniemy na progu rzepakowego pola.
Pawełek też szykował sie do focenia - wszak co dwóch fotografów, to nie jeden.:)
Okazało się, ze robiących foty będzie więcej, wiec sesja objęła modeli i modelów nie tylko od przodu, ale i od "dupy strony.;)
Najwdzięczniej pozował Michałek, który poszedł głębiej w pole, aby obserwować pszczółki zbierające nektar z kwiatów (swoją drogą, rzepakowy miodek jest moim ulubionym).
Po zdjęciach, w czasie których na grzbietach Żółtego i Feliksa zasiadały kolejne osoby, Krzyś zdecydował się na kontynuowanie spaceru w siodle.
Obraliśmy kierunek powrotny - kucyki szły zdecydowanie raźniej, wiedząc, ze to już koniec roboty się zbliża.:)
Wróciliśmy. Wszyscy byli zachwyceni spacerem, nawet ci, którzy nie mieli zbytniej ochoty opuszczać podwórka i suto zastawionego stołu. Żółty i Feliks poszły wreszcie na trawkę i dostały za swój trud i zaangazowanie w powodzenie wyprawycałą reklamówkę smakołyków.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń