Od kilku dni mamy zimę z mrozem. Miałam napisać nawet, że zimę jak za dawnych lat, lat mojego dzieciństwa. Ugryzłam się jednak w klawiaturę, bo nie byłaby to prawda; wtedy oprócz mrozu było dużo więcej śniegu. Niemniej mamy tej zimy mrozy większe niż przez ostatnie lata (w Krakowie poniżej 20 stopni dawno nie było). A straszą nimi tak, że aż strach się bać.
Ludziom pozostaje warstwowe ubranie i ogrzany domek, a co ze zwierzakami?
Jak patrzę na moje kucunie - Żółtego i Feliksa, mniej mi żal tych wszystkich leśnych zwierząt, które muszą całą zimę spędzić pod gołym niebem. Kucyki nie muszą - mają boks połączony z małym wybiegiem i z własnej nieprzymuszonej woli nawet noce spędzają na zewnątrz. Potrafią położyć się na śniegu i spać. Pod dach potrafi je zagonić dopiero konkretny wiatr. W sobotę stwierdziłam nawet, ze wreszcie nie jest im gorąco. W zimowe futra zaczęły zarastać już w sierpniu, więc zanim przyszły mrozy, było im za ciepło przy wyższych temperaturach.
Oczywiście warunkiem takiego dobrego samopoczucia i wytrzymałości na mróz jest odpowiednia ilość jedzenia. Oprócz owsa i siana przynoszę im ostatnio "suchy chleb dla konia" zebrany przez znajomych. Taki kucykowy deser.
Kucyki, wiadomo, twardziele. A co z dużymi koniskami? Stajnię mają na tyle ocieploną, że temperatura w środku jest dodatnia. Nie powinna być zbyt wysoka, żeby nie było za dużej różnicy między stajnią, a wybiegiem. Konie muszą się trochę poruszać. Nie można ich zamknąć w stajni i otworzyć, kiedy będzie cieplej.
Niektórzy właściciele ubierają swoje konie w derki, ale zdrowy, dobrze karmiony koń doskonale się sam ogrzewa nawet na dwudziestostopniowym mrozie, zwłaszcza, kiedy nie ma wiatru.
W sobotę nie brałam moich kopytniaków na jazdę. Spacerek na pewno by im nie zaszkodził, ale ja bym zamarzła. Stwierdziłam przy tym, ze się już zestarzałam, bo kiedyś tam, dawno, dawno temu, potrafiłam pojeździć na trzech, czterech koniach... A teraz nie zmobilizowałam się nawet na jednego. Ale to nie znaczy, że się nimi nie zajęłam. Poczyściłam je i dopieściłam w stajni, a na padoku chwilę się z nimi pobawiłam.
Ramzes wreszcie nie jest obklejony maseczką błotną, a tarzanie w śniegu doczyściło dogłębnie jego zimowe futro. Dostał końskiego cukierka i poszedł sobie do słoneczka, żeby się grzać razem z kolegami.
A ja sobie poszłam na wybieg klaczy. Latona, kiedy mnie tylko zobaczyła, zostawiła swoje stado i ruszyła w moją stronę statecznym krokiem. Nigdy nie idzie do mnie szybciej, bo chyba uznała, że takie szybkie przybiegnięcie byłoby poniżej jej godności. Ale zawsze przychodzi. Nie muszę jej nawet wołać. Rozpoznaje mnie z daleka. Myślę, że dużą motywacją są końskie łakocie, jakie zawsze mam w kieszeniach.
Jak już do mnie doczłapała, zrobienie zdjęć było uniemożliwione bliskością obiektu, który niuchał za smakołykami, podawał łapę i domagał się drapania w nam tylko wiadomych miejscach. No i buziaka trzeba było pani dać, żeby kolejnego cukierasa z kieszeni wyjęła.:)
Pomiędzy pieszczotami, a zjadaniem kolejnych łakoci, Latona poiła się śniegiem.
Najwyraźniej duży mróz nie przeszkadzał jej zupełnie w lizaniu śniegu.
Od czasu do czasu rzucała okiem na swoje stado, żeby sprawdzić czy dziewczynki przypadkiem nie rozrabiają podczas nieobecności szefowej.
A później znowu smakołyk, otarcie głowy o mnie i parę "lizów" śniegu.
Latona odprowadziła mnie do bramki i patrzyła z niedowierzaniem na puściutką kieszeń, która przecież dopiero co była pełna.
Nie mogła uwierzyć, że zjadła już naprawdę wszystko i dobrą chwilę patrzyła za mną tęsknym wzrokiem, zanim podjęła wędrówkę do koleżanek.
Do stajni konie wracały powolutku. Najwyraźniej nie zmarzły i wcale nie spieszyło im się do boksów.
A w stajni zameldował się nowy lokator - malutki ptaszek, mniejszy od wróbelka. Maszerował po instalacji elektrycznej i boksach wybierając jakieś smaczne kąski z zakamarków. Zupełnie nie przejmował się tym, ze patrzy na niego kilka osób - robił swoje, czyli wykazywał aktywność pokarmową.:) I ani myślał opuszczać ciepłe i dostatnie schronienie.
Próbowałam zidentyfikować tego ptaszka, ale do żadnego małego gatunku mi w pełni nie pasuje. Może ktoś z Was wie, co to za jeden?
Pamiętam jazdy w takie siarczyste mrozy :-) Ooo... Szybko robiło się ciepło. Chyba od koni to ciepło promieniowało.
OdpowiedzUsuńA ptaszyna to strzyżyk
Ze mnie się z wiekiem zrobił zmarzluch i jakoś nie mogę się w czasie jazdy rozgrzać.:(
UsuńDzięki za ptaszka.:) Czytałam o strzyżyku, kiedy próbowałam oznaczyć stajennego gościa, ale we wszystkich opisach była informacja, że jest bardzo płochliwy i przed człowiekiem szybko zmyka. A ten się nic nie bał. Pewnie mróz i głód tak go ośmieliły.:)
znam go z widzenia :)
OdpowiedzUsuńale nie pamiętam... :(
Ja tak miewam często z grzybkami.:)
Usuń