Nie dałam Michałkowi i Krzysiowi odpocząć po powrocie z zimowiska i wywiozłam ich dzisiaj do Lipnicy, pod Babią Górę. Mieliśmy do odrobienia zaległe "Asiowe urodziny", na które corocznie tradycyjnie odwiedzamy naszych lipnickich gospodarzy. Nie pojechaliśmy w ubiegłym tygodniu, bo nie byłoby kiedy spakować chłopaków na zimowisko, więc trzeba było chłopaków, jedną noc po powrocie do domu, zabrać na kolejną wyprawę do krainy śniegowej.
W Krakowie padał deszcz i wszystko spowijała gęsta mgła. Śniegu pozostały marne resztki w miejscach, gdzie został zgarnięty z chodników. Opuściliśmy miasto, a wraz z nami wędrowały mgły i deszcze. Dopiero w Rabce deszcz zaczął zamieniać się w śnieg. Od Jabłonki opady zanikły, a z każdym metrem na łąkach, polach i na drodze robiło się coraz bardziej biało.
Doturlaliśmy się powolutku do Lipnicy. Chłopcy odśpiewali Asi "sto lat", a gospodarze zastawili stół wiejskimi smakołykami - korbaczkami (Michałek i Krzyś rzucili się na nie jakby nie jedli nic od tygodnia), chlebem upieczonym z rana, twarożkiem, pasztetem domowej roboty... Nie dało się wydrzeć od razu na spacer wobec takich specjałów. Stół został częściowo odciążony, więc pogoniłam towarzystwo do wyjścia. Zgarnęliśmy też Asię, żeby sobie dobrze popamiętała naszą urodzinową wizytę.;)
Pojechaliśmy w stronę Babiej. Ostatni odcinek do Stańcowej trzeba było pokonywać bardzo powoli i ostrożne, bo miejscami koła samochodu zapadały się w rozmokniętej śniegowej brei i nosiło je na boki. W zasadzie to żadnego niebezpieczeństwa nie było, bo obydwie strony drogi obwarowane są dwumetrowymi zaspami, więc co najwyżej zarylibyśmy w drogową bandę śnieżną. Obeszło się jednak bez tego i dotarliśmy na parking.
Śnieg był bardzo, ale to bardzo mokry. Prosiłam chłopaków, żeby na początku spaceru oszczędzili ubrania i nie tarzali się za bardzo, żeby się na wstępie nie przemoczyć. Wysłuchali, przytaknęli, ze wiedza o co chodzi i pierwsze co zrobili po wyjściu z samochodu, to było wdrapanie się na usypaną ze zgarniętego śniegu górę, położenie się i sturlanie. Machnęłam ręką, stwierdzając, że najwyżej wrócimy wcześniej, jak przemokną.
Wzięliśmy sanki z bagażnika i ruszyliśmy drogą wiodącą u stóp Babiej z Lipnicy do Zubrzycy. Towarzyszyły nam urocze okoliczności zimowej przyrody.
Droga była odśnieżona, ale nie czarna - tam nie leje się solanką i na powierzchni zostaje biała warstwa. Ale z odśnieżania powstają wspaniałe wały śnieżne po obu stronach drogi. To one były dzisiaj głównymi bohaterkami dziecięcych zabaw - stawały się okopami, zamkami i "Montewerestami".
Jazda na sankach nie szła nam zbyt dobrze tym razem, bo mokry śnieg zasysał płozy, które zapadały się głęboko i chwilami trudno było ruszyć je z miejsca. Z górki trzeba było je ciągnąć, żeby raczyły jechać. Po płaskim i pod górkę, z obciążeniem w ogóle nie było szans na jazdę.
Większą część spaceru sanki przebyły bez pasażerów, którzy byli zmuszeni przemieszczać się na własnych odnóżach.
Kiedy skakali po pobocznych zaspach, ja utrwalałam zimowy krajobraz, bo wielce jest prawdopodobne, że tej zimy nie będzie nam już dane patrzeć na jej uroki w takiej okazałości prezentowane. Myślałam też o wiośnie i o tym, jak te wszystkie śniegowe góry zaczną topnieć na dobre i nawadniać ziemię, z której wychyną długo oczekiwane smardzusie.:)
Oprócz spindrania się po stromiznach i ładowania śniezkami w co i w kogo popadnie, chłopcy produkowali stada orłów.
Oznaczywszy teren śnieżnymi ptakami, wstąpili na barykadę i przypuścili zmasowany atak na Asię, która nie pozostawała im dłużna. Kiedy jednak próbowała się wedrzeć na mury, obrońcy wykazali się niezwykłym męstwem i asia została "spychnięta" na dół.
Zaczęła nachodzić coraz gęstsza mgła. Widoczność zmniejszyła się zdecydowanie.
Chłopcy byli już nieźle nasiąknięci wodą z mokrego śniegu, ale nie skarżyli się na ten dyskomfort ani trochę i z zapamiętaniem zdobywali kolejne strome skarpy śniegowe.
Porzuciłam ich w takiej miejscówce i poszłam sobie w boczną drogę, żeby w samotności i ciszy chłonąć przez chwilę zimowy krajobraz z lasem w roli głównej. Mgła robiła się coraz gęstsza i cienie drzew majaczące za jej zasłoną wyglądały tajemniczo i niesamowicie. Oglądałam grzybowe miejscówki skryte pod głębokim śniegiem i radowałam się, ze grzybnia będzie dobrze nawodniona wiosną - to bardzo ważne dla spodziewanych pozysków.:)
Weszłam w las. Mokry śnieg nie był w stanie utrzymać mnie na swojej powierzchni i zapadałam się głęboko, powyżej kolan. Pożałowałam, że nie wrzuciłam do bagażnika rakiet śnieżnych, które leżą w garażu nieużywane od kilku lat i wspomniałam czasy, kiedy to zimą chadzałam w nich nie tylko po lesie, ale i po górskich szlakach. To były czasy "sprzed dzieci", kiedy i kondycję miałam o niebo lepszą i ryzykowałam znacznie więcej niż teraz zapuszczając się w dzicz bez towarzystwa i zasięgu.
Mgła przechodziła falami i były momenty, kiedy rozpływała się nie wiadomo gdzie.
Po chwili wracało i znów robiło się mało przejrzyście.
Ja też wracałam. Wylazłam z głębokiego śniegu w lesie na drogę. Zasapałam się podczas pokonywania dziewiczego śniegu w lesie. Nie po raz pierwszy doszłam do wniosku, ze z moją kondycją jest nie najlepiej. Trzeba będzie nad tym popracować.
Kiedy wróciłam do miejsca porzucenia mojej menażerii, okazało się, że jest puste. Poszli sobie, pozostawiając ciszę. Musiałam ich szukać we mgle.
Znalazłam, wyprzedziłam i uwieczniłam zadowolone miny, nie tylko dzieciaków.:)
Wróciliśmy ze spaceru do "Asiowego domku", gdzie czekał na nas obiad uwarzony przez ciocię Wiolę. Zanim zasiedliśmy do stołu, pozdejmowałam z chłopaków ociekające wodą ubranie. Michaś był pod spodem względnie suchy, ale Krzychu przemoczył się dogłębnie i konieczna była całościowa zmiana garderoby.
W drodze powrotnej do Krakowa Krzyś zapadł w głęboki sen. Musiało mu się śnić coś naprawdę cudownego, bo przez dobry kwadrans chichotał przez sen tak zaraźliwie, ze śmialiśmy się wraz z nim. Przebudzenie Krzychowe nie było już takie piękne, bo natura wzywała go do toalety, a tu jeszcze kawałek trzeba było przejechać. Darłam przez osiedle tak szybko jak nigdy wcześniej. Zdążyliśmy.:) I to był chyba największy sukces dzisiejszego dnia.
Piękne widoki osnieżonych wierchołkó drzew,lubie popatrzec,chętnie bym pooddychała tym powietrzem bo tam na pewno nie ma smogu.Czy chłopako opowiedzieli już o pobycie na zimowisku,wiesz już z kim Krzys tańczył na dyskotece hii,pozdrawiam miłą menażerię
OdpowiedzUsuńMożna było odetchnąć pełną piersią.:)
UsuńChłopcy tak co jakiś czas sobie przypominają coś z zimowiska i wyskakują z kolejnymi faktami. Na razie najdokładniej znam historię sprężynki z Michałkowej "pamiątki", która się oderwała, upadła, zaginęła, została znaleziona i z powodu braku odpowiednich narzędzi przywieziona oddzielnie. Kiedyś ją trzeba będzie przymontować do reszty "pamiątki" (nie bardzo wiem, co to jest;)). Myślę, ze w ciągu następnych dni czegoś jeszcze się dowiem.