Wczoraj zaczęło się topić to białe coś zwane śniegiem. Później przyszła nocka bez mrozu - po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Z sennych marzeń wybudził mnie dźwięk kropelek spadających na parapet. To był piękny śródnocny przerywnik spania. Ranek tonął w chmurach i smogu - nie zachęcał do czegokolwiek, a właściwie to zachęcał do pozostania w przytulnym łóżeczku. Nie można jednak porzucić obowiązków na rzecz słodkiego lenistwa, więc trzeba było się uruchomić w tych niesprzyjających okolicznościach. Sytuacja zmieniła się koło południa - przez smogowe opary zaczęło przebijać się słońce. Chęci do działania dały o sobie znać.:) O ile nie porzucam obowiązków dla słodkiego lenistwa, o tyle dla spaceru jak najbardziej. Wydarłam do najbliższego przyosiedlowego lasku, żeby sprawdzić,co pod topniejącym śniegiem piszczy.:)
Śnieg był rozmoknięty, a miejscami stały kałuże - cudowne, wiosenne kałuże opromienione słońcem. Tuptałam po nich nie zważając na to, że trochę wody wlewa mi się do butów. Ptaki śpiewały już całkiem po wiosennemu, a ja się rozglądałam za grzybkami.
Pierwsze wpadły mi w oczy dwa trzęsaki pomarańczowożółte - mocno zdezelowane mrozem. Widać było, ze są już w słusznym wieku - musiały wyrosnąć jeszcze w grudniu, przed okresem długich mrozów. Przetrwały pod śniegiem, który stopniał i je odsłonił.
Później były szaroporki podpalane, którym zima w żaden sposób nie zaszkodziła.
Odbiłam w prawo. Przy skręcie leży wierzbowy pień, na którym od czasu do czasu pojawiają się płomiennice zimowe. Pooglądałam miejscówkę dokładnie, ale śladu zimówek nie było... Nie zdążyły urosnąć od wczoraj.;)
Czekały natomiast znajome lakownice spłaszczone - śnieg, który je otulał, częściowo zniknął, więc było je dobrze widać.
Weszłam w część lasku, gdzie jest więcej drzew niż krzaków.
Trafiłam tam na szczątki żylaka promienistego. Nie zdołał przetrwać mrozu i śniegu. Szkoda, że nie znalazłam go w czasie jego świetności, bo musiał wyglądać przepięknie.
Kawałek dalej usadowiły się rozszczepki pospolite. Przez okres mrozu, wszystkie rozszczepki, jakie widywałam, były pokurczone i wysuszone; mało atrakcyjne do fotografowania, a te dzisiejsze wyglądały i pozowały przecudnie. Aż dziw bierze, jak szybko grzybki potrafiły się zregenerować i wyglądać jakby wyrosły wczoraj.
Spotkałam też rozmrożone kisielnice - przetrwały mróz, a teraz będą się rozrastać dopóki nie braknie im wilgoci.
A to już ostatnia prosta do miejscówki, na którą, wbrew logice, liczyłam najbardziej. Słońca już nie było. Napracowało się przez dwie godziny i najwyraźniej doszło do wniosku, ze ma dość krakowskiego smogu i poszło sobie świecić gdzie indziej.;)
Przecież za uszakami bzowymi rozglądałam się cały czas, nie rezygnując z tego nawet podczas dużych mrozów. Oprócz pojedynczych zmrożonych suszków, nie mogłam niczego znaleźć. A tu w drugim dniu odwilży czekały na mnie dorodne uszy!
Te duże musiały już wyrosnąć wcześniej; nie ma takiej możliwości, zeby od wczoraj osiągnęły rozmiary połowy dłoni. Teraz tylko skorzystały z wilgoci, ujedrniły się i zapewne coś tam podrosły.
Ale te maluszki musiały wyrosnąć w ciągu ostatnich dwóch dób. Miały po kilka milimetrów i zostały do podrośnięcia. Wszystkie większe spazerniaczyłam z dziką radością.:)
Nad rowem melioracyjnym natknęłam się na zimówki, które przetrwały pod śniegiem w doskonałym stanie. Nie zabrałam ich, bo w tym miejscu dużo osób wyprowadza na spacery swoje czworonogi, więc grzybki nie są zbyt ekologiczne. Poza tym poobserwuję je jeszcze - sprawdzę czy po tak długim zamrożeniu będą nadal rosły, czy też zaczną obumierać.
Całkiem sporo uszaków, jak na dwa dni odwilży, przyniosłam do domu. Miałam je wszystkie wysuszyć, ale ponieważ rozmroziłam rano ostatnia porcję boczniaków na kotlety, a uszaki były duże, więc stwierdziłam, że spróbuję je razem z boczniakami opanierować i usmażyć.
Duże uszaki powędrowały do panierki, mniejsze do suszenia.
Podczas smażenia uszaki zrobiły się kuliste - najwidoczniej ich warstwy rozdzieliły się pod wpływem temperatury i w środku powstała poduszka powietrzna. Niestety, po zdjęciu z patelni i przestudzeniu, uszakowe kotleciki zrobiły się ponownie płaskie. Nie ukrywam, że bardzo mi posmakowały, zwłaszcza z dodatkiem czosnkowego sosu. Można by ich w ten sposób sporo zjeść.:)
Wow, pewnie pracujesz na zmiany, ze możesz w tygodniu wyskoczyć do lasu. Ja też tak robię :D Super grzyby!!
OdpowiedzUsuńPracuję u siebie i jestem dla siebie dobrym szefem - czasem daję sobie wolne, jak słoneczko zaświeci.;)
UsuńNo proszę,spacerek i obiadzik,u nas nie ma lasów w pobliżu osiedli,trzeba jechać co najmniej z 15km do pierwszego lasu.Tak mnie ciekawi czy u nas też występują uszaki bzowe i płomienice,nigdy nie słyszałam żeby ktoś zbierał czy wspominał ale też nie miałam do czynienia z ludźmi tak całościowo i naukowo zajmujących się grzybami.Jaki smak mają uszaki Dorotka,do jakiego grzyba podobny,na grupie Beti pisała że bez smaku prawda to?
OdpowiedzUsuńTak Ewo, uszaki nie mają konkretnego smaku, ale idealnie chłoną smak tego, z czym się je połączy. W uszakach najważniejsza jest konsystencja - żelkowato chrupka. Właściwie wszyscy, których znam, polubili smak uszaków.
UsuńJeżeli u Ciebie rosną dzikie bzy, to uszaki na pewno by się znalazły. Zimówki lubią zasiedlać brzegi stawów i jezior, więc pewnie też by się znalazły, bo zbiorników wodnych w Twojej okolicy nie brakuje. Może w Twojej okolicy nikt się jeszcze nie zainteresował grzybami zimowymi i stąd brak informacji o nich.
Moje najbliższe laski też pewnie przestaną wkrótce istnieć, bo mimo protestów, są sukcesywnie wycinane po kawałku i zabudowywane.:(
Sikorki śpiewają - już niedługo będzie wiosna, widziałam też wróbla i chyba drozda...
OdpowiedzUsuńPtaszynom też już się wiosna marzy.:)
Usuń