Po sobotniej wieczornej burzy, niedzielny poranek rozświetlił świat słonecznymi promieniami. Gdyby nie temperatura w okolicy zera i urywający łepetynę wiatr, byłoby naprawdę wiosennie. Ale niedogodności pogodowe, złagodzone słoneczkiem nie były problemem. Miałam ambitny plan obejmujący pozyskanie grzybów na przynajmniej jeden obiad i znalezienie nowych miejscówek na wiosenne grzybasy.
Do lasu miałam jechać sama, bo Krzyś i Michałek w niedzielne przedpołudnie uczestniczyli w zawodach pływackich. Załatwiłam z chłopakami, że dadzą sobie radę bez mamy i wystarczy im do obserwowania basenowych zmagań obecność taty. Przygotowałam im zatem wszystkie potrzebne rzeczy oraz prowiant, a sama wydarłam w kierunku Skały.
Wybierając las na niedzielne poszukiwania analizowałam kilka wariantów i po głębokich przemyśleniach doszłam do wniosku, że największe szanse na realizację moich zamierzeń stwarza kompleks leśny o urozmaiconym drzewostanie, porastający wapienne podłoże, tak lubiane przez wiosenne gatunki grzybów.
Do lasu koło Skały jeździmy jesienią, bo to tam można napełnić kosze siedzuniami sosnowymi albo wykopać spod śniegu pełen koszyk zmrożonych pieprzników trąbkowych. Nigdy jednak nie byliśmy w tym miejscu wczesną wiosną. A miejsca są tam niezwykle obiecujące, nie tylko na jesienne grzybobrania.
Zaraz po wyjściu z samochodu czekał na mnie widok zwalający z nóg - całe zbocze siedzuniowe zostało wygolone co najmniej w 80%. Wycięte pnie sosen leżały zarówno w lesie, jak i na parkingu, przygotowane już do zabrania. Siedzunie straciły większość żywicieli. Przez jakiś czas będą jeszcze czerpać substancje odżywcze z pozostałych pniaków, a później przestaną rosnąć.:( To miejsce nie jest lasem prywatnym, tylko państwowym, a dokładniej jeszcze, jest to teren Dłubniańskiego Parku Krajobrazowego. Na dziś mamy więc krajobraz jak po bitwie, w której poległy drzewa nie mające najmniejszych szans w starciu z człowiekiem.
Wyszłam po wykoszonym zboczu na górę, gdzie oprócz sosen rosną pojedyncze świerki. Zaczęłam szukać szyszkówek i zaraz trafiły mi się dwie dorodne sztuki. Obfociłam, pozyskałam. Tak do końca nie wiem jakie to szyszkówki, bo rosły co prawda pod świerkiem, ale nie na szyszce, tylko na ściółce, a w pobliżu były równiez sosny. Mogą to być zatem zarówno szyszkówki świerkowe, jak i gorzkawe czy tępozwierkowe. Niezależnie od tego, jaki to gatunek, sprawiły mi wiele radości, bo to moje pierwsze tegoroczne. Kawałek dalej rosły kolejne dwie - nie robiłam zdjęć, ale zabrałam je z sobą.
Niedaleko szyszkówek trafiłam oranżówkę wrzecionowatozarodnikową. Tego niepozornego grzybka najlepiej oglądać przez lupę, bo jest maleńki i jego urok ujawnia się dopiero w powiększeniu. Byłam zachwycona, bo to dopiero poczatek spaceru, a tu już drugi wiosenny gatunek mi się napatoczył. To dopiero będzie się działo dalej - radowałam się w myślach.
Ruszyłam zatem dalej. A tam co krok witało mnie wielkie NIC. Mamrotałam do siebie pod nosem - tu powinno rosnąc to, a tu tamto... Warunki idealne. I kończyłam mamrotanie - rosłoby, jakby tylko chciało, ale widocznie nie chce.
Wiatr hulał w koronach drzew, ocierające się o siebie konary skrzypiały chwilami złowrogo. Powiewy wiatru były momentami naprawdę konkretne i trochę miałam pietra, żeby się na mnie nie zwaliło jakieś drzewo. Szłam i patrzyłam trochę pod nogi, na ściółkę, a trochę w korony drzew, sprawdzając czy się jeszcze dobrze trzymają. Grzybów nie było.
Miejscami rozgarniałam ściółkę, aby sprawdzić, co w niej piszczy. W ten sposób znalazłam maleńkie zawilce, które nie zdążyły się jeszcze przebić przez warstwę ubiegłorocznych liści i seledynowe listeczki szczawiku zajęczego - ulubionego przysmaku Michałka.
Weszłam w inny kawałek lasu, zdominowany przez drzewa liściaste i wreszcie trafiłam na nadrzewniaki. Pomyślałam, że skoro w środku lasu nie ma za wiele grzybowego życia, to może w chaszczach na obrzeżach prędzej się coś trafi. Skraj lasu jest podmokły, zarośnięty olszynami, brzozami, leszczyna i tarniną. W jego kierunku szłam wybierając nie najłatwiejszą drogę korytem sezonowego potoku, gdzie oprócz powalonych drzew nie brakuje różnych śmieci przyniesionych przez wodę i wywiezionych przez okolicznych mieszkańców.
Weszłam na obrzeża lasu. Szukając w ściółce kubianek kotkowych, znalazłam piękną olszową szyszkę - z jednej strony była przymrożona, z drugiej już roztopiona i cudnie błyszczała w słońcu. Z braku kubianek, których nie wypatrzyłam, zrobiłam sesję zdjęciową szyszeczki.
Idąc przez pas brzegowy lasu co rusz trafiałam na wycięte poletka. Młode drzewa, ścięte na znacznej wysokości utrudniały przejście, ale nie zrażałam się tym i przedzierałam się przez leżące na ziemi pnie i gałęzie. Teren był idealny dla smardzówek i piestrzenic, więc nie odpuszczałam przez dłuższy czas.
Okazało się jednak, że idealne w moim mniemaniu warunki zostały olane przez grzyby, które nie wyrosły. Jedynym ciekawym znaleziskiem z tego miejsca był pojedynczy trzęsak mózgowaty.
Weszłam ponownie w stary las jodłowo - świerkowy, chyba najładniejszy kawałek w tym lesie. Byłam pewna, że tutaj będą szyszkówki, a może nawet czareczka czarniutka się trafi. Myliłam się - nie rosło nic grzybowego.
Całkiem już prawie zrezygnowana pomaszerowałam główną drogą, aż na koniec lasu, gdzie znajduje się spora podmokła łąka. To było ostatnie miejsce, w którym miałam nadzieję (a właściwie to już tylko maleńkie reszteczki nadziei) na znalezienie czarek i szyszkówek. Zamiast nich trafiły mi się dorodne żagwie zimowe. W sumie dobre to.:)
Na łące rozkwitły maleńkie stokrotki.
A w znajdującym się na skraju mrowisku, pracowite owady naprawiały swój domek nadwyrężony zimą.Trzeba było wracać. Poszłam inną, nieznaną drogą, aby spenetrować jeszcze kawałek terenu.
Grzybków nie było, ale za to szarość rozświetliły podbiały i miodunki.
Dotarłam do samochodu i ruszyłam w stronę domku. Chłopaków jeszcze nie było, więc zanim zaczęłam szykować obiad (trzeba było tylko odgrzać), wyjęłam mój gigantyczny pozysk. Prezentował się naprawdę okazale i mocno się usiałam zastanowić, co z nim zrobić. Zdecydowałam, że z części ugotuję zupę, trochę będzie na sosik, a resztę wrzuce do jajecznicy na jutrzejsze śniadanie.
Zanim zdążyłam obrobić znalezione grzybki, przyjechali chłopcy pobrzękując zdobytymi medalami. Krzyś oświadczył, że on na pewno nazbierałby znacznie więcej, a Michał powiedział, że wszystkie mają być dla niego.:)
A ja? No cóż... Nie zawsze uda się zrealizować wszystkie punkty planu, ale najważniejszy jest spacering i to udało się w stu procentach.:)
A ja? No cóż... Nie zawsze uda się zrealizować wszystkie punkty planu, ale najważniejszy jest spacering i to udało się w stu procentach.:)
Hii na koniec czytania uśmiałam się,i co w końcu z tymi sztukami zrobiłaś? Czy przypuszczasz chociaż dlaczego wycinają te drzewa? Niedługo będzie strach wejść do lasu,serce będzie waliło czy nie wycieli nie daj boże moich drzewek.Ale spacerek super,byłam w tym lesie z Tobą Dorotka
OdpowiedzUsuńWrzuciłam je Ewo do cebulki podsmażonej do pierogów ruskich - na poniedziałkowy obiad Pawełka do pracy. Ze względu na ilość nie będzie czuć smaku nawet, jakby to były szyszkówki gorzkawe.;) A drzewa wycinają zapewne dla kasy.:( Nie widać po nich, żeby były chore czy zaatakowane przez korniki.
UsuńZawsze wycinali , ale teraz widzę to wszędzie, może jestem już przewrażliwiona , smutne obrazki ze spacerów.
OdpowiedzUsuńZawsze w lasach było przy drogach trochę wyciętych drzew, przygotowanych do wywiezienia, ale teraz całe drogi są wzdłuż obstawione drewnem do transportu. W każdym lesie.:(
UsuńNa to liczę.:)
OdpowiedzUsuń