Pierwszy dzień długo oczekiwanej wiosny staram się zawsze uczcić w sposób szczególny, szukając jej oznak tam, gdzie najmilej spędza się czas - na polach, łąkach i w lesie. Dzieciaków dzisiaj zabrać nie mogłam, bo muszą wypełniać swoje szkolne obowiązki, ale konie do szkoły nie chodzą i mogłam je spokojnie wykorzystać do towarzyszenia mi w pierwszym wiosennym spaceringu.
Pawełek podjął się odwiezienia chłopaków do szkoły, więc mogłam wypruć wczesnym rankiem, co oczywiście zrobiłam. Przez miasto przemknęłam jak rzadko kiedy - nawet światła, z okazji wiosny, świeciły na zielono nieco częściej niż zazwyczaj.
Latonie i Ramzesowi zaserwowałam wypasione wiosenne śniadanie, wyczesałam kucorom zimowe jeszcze futrzysko i wzięłam sobie Feliksa na smycz. Poszliśmy sobie przez pola do pobliskiego, podmokłego zagajnika, w którym dominują olchy. Teren jest bagienny, zarośnięty suchymi trawami skrywającymi powalone konary i pnie. Na dużym koniu trudno byłoby się tam przeciskać, ale z kucykiem na uwiązie spaceruje się równie dobrze jak z wyszkolonym psiakiem.
Wszystkie drzewa w tym zagajniku są naznaczone pomarańczowym sprajem. Na razie jeszcze rosną, ale już pewnie niedługo. W tym miejscu ma przebiegać obwodnica... W całej okolicy większość drzew jest przeznaczonych do wycięcia.:(
Słońce świeciło wiosennie i nawet zrobiło mi się trochę za ciepło. Przedzieraliśmy się z Feliksem przez zarośla - ja rozglądałam się za grzybami i wiosennymi kwiatuszkami, on za czymkolwiek zielonym, nadającym się do konsumpcji.
Rarytasików grzybowych co prawda nie było, ale standardowe gatunki wytropiłam. W kilku miejscach, na spróchniałych pniach rosły stadka rozszczepek pospolitych. Wszystkie były nieco obsuszone.
Blisko ziemi, na omszonym pniu przycupnęła świeżutka kisielnica kędzierzawa,
a na gałązkach malutkie trzęsaki pomarańczowożółte.
Na skraju zagajnika, nad rowem melioracyjnym rosną stare dzikie bzy. Nie ominęłam ich oczywiście.:)
Penetracja kolejnych krzaków zaowocowała znalezieniem kilku podsuszonych uszaków. Niby wilgoci nie brakuje, bo niemal codziennie pada, ale wiatr tak szybko wysusza gałęzie, że uszaki nie mają szans zachować swojej jędrności.
Pakowałam uszaki do kieszeni, bo nie miałam z sobą żadnego innego pojemnika.
Feliks, widząc moją rękę sięgającą do drzewa, a następnie do kieszeni, postanowił spróbować uszaków - kieszeń jednoznacznie kojarzy mu się z końskimi smakołykami, jakie zazwyczaj tam noszę i widocznie wymyślił, że to właśnie z drzew trafiają najpierw do kieszeni, a później do jego brzuszka. Uskubał pyszczkiem jednego uszaka, zaczął go przeżuwać, ale chyba mu ten smak nie do końca przypadł do gustu, bo po chwili długo i wytrwale wypluwał resztki, jakie zostały mu w paszczy.
Nad rowem melioracyjnym też wszystkie drzewa są oznakowane. A to miejsce, w którym zawsze najwcześniej zakwitają pierwiosnki.
I udało nam się wypatrzeć pierwsze rozkwitnięte pierwiosnki.
Ten był najdorodniejszy - jedyny w pełni rozkwitnięty. Pamiętałam, że w ubiegłym roku byliśmy w tym miejscu na spacerze ze znajomymi i wtedy pierwiosnki w tych samych, najcieplejszych miejscach, były już zdecydowanie bardziej rozkwitnięte. Sprawdziłam datę - to było w ostatnim dniu lutego! Uszaków tez było wtedy znacznie więcej i w nasze łapy wpadło trochę dorodnych sztuk. Z tego wniosek, że albo ubiegłoroczna wiosna bardzo się spieszyła, albo tegoroczna jest niezwykle opieszała.
Wróciliśmy z Feliksem na stajenne podwórko. Kucuś zabrał się za swoje śniadanie, a ja wzięłam kolejno Żółtego i Ramzesa na ujeżdżalnie, żeby tez odrobiły swoją pańszczyznę.;) Na deserek zostawiłam sobie spacer z Latoną.
Kiedy wyjeżdżałyśmy, słoneczko zrobiło pa,pa i poszło się przespać za chmurami. Powiało mocniej i po wiosennej temperaturze zostało tylko wspomnienie. Zrezygnowałam ze zdjęcia z siebie jednej warstwy ubrania i to była słuszna decyzja, bo wcale mi za ciepło nie było.
Na łące rozkwitły pięknie żółte słoneczka - podbiały. To był pierwszy wiosenny znak, na jaki trafiłyśmy z Latoną.
Pognałyśmy nad Dłubnię. Tam udało nam się pogalopować po rozlewiskach, jakie potworzyły się na łąkach, a później, w ramach odpoczynku, człapałyśmy sobie po brzegach rzeki, wypatrując czarek. Nigdy ich tam nie znalazłam, chociaż szukam ich każdej wiosny. I co roku nie mogę się powstrzymać przed szukaniem ich, bo miejsca są tam idealne i powinny rosnąć jedna koło drugiej.
Znad Dłubni poszłyśmy do lasu. wiało jak nie wiem co - wyrośnięte już bazie pod wpływem powiewów wiatru układały się prawie poziomo.
A w lesie powolutku zaczyna być widoczna taka seledynowa mgiełka nad ściółką - rośliny jeszcze nie do końca przybiły się przez warstwę szarych liści, ale już rozsiewają swoje zielone fluidy i zamieniają zimowy las w wiosenny.
Wypatrzyłyśmy pierwsze tegoroczne, rozkwitnięte zdrojówki rutewkowate. Zsiadłam z Latony, żeby je uwiecznić. I tym miłym, wiosennym akcentem zakończyły się moje dzisiejsze spotkania z oznakami wiosny. Wróciłyśmy z Latoną do stajni, wyskrobałam z niej jeszcze trochę zimowych włosów i wypuściłam na padok, żeby mogła moje czyszczenie pokryć warstwą świeżego błota. Wiosna została przywitana!
Czytałam czytałam i czekałam na słowo -pognałam -no i się doczekałam,z Latona pognałyśmy hii i to jest to,zawsze mam to przed oczami po obejrzeniu kiedyś filmu z pogoni za lisem oj jak mi się to podobało.Wiosna kalendarzowa i astronomiczna jest ale tej zieleni i kolorów to maluśko,maluśko,pozdrawiam menażerię
OdpowiedzUsuńPognanie to element obowiązkowy wyjazdu z Latoną. Ona to kocha tak samo jak ja.:) Dzisiaj deszcz spłukuje szarość zimową od rana, to może wiosna się trochę pospieszy ze swoimi kolorkami. Pozdrawiamy serdecznie!
UsuńTakie piękne kwiaty -ro prawdziwa wiosna
OdpowiedzUsuńPora już na nią najwyższa.:)
Usuń