W środowy wieczór naoglądałam się w necie tyle znalezisk smardzówkowych i kielonkowych z różnych rejonów Polski, że aż mi się w nocy śniły grzyby, rosnące oczywiście na moich miejscówkach. I tak miałam w planie przeszukać moje miejsce smardzówkowe, na którym dotychczas nie wypatrzyłam w tym roku anie jednego owocnika, a po wizjach sennych już chyba nic nie powstrzymałoby mnie od wybrania się na spacer.
Całą środę, noc ze środy na czwartek i czwartkowy poranek chmury zrzucały swoja zawartość na ziemię. Wszystko namokło i nasiąkło wilgocią, a na osiedlowych trawnikach zazieleniła się w końcu trawka. Rano wyprawiłam Michałka i Krzysia na całodniową wycieczkę szkolną i wzięłam się do szybkiej roboty, żeby wygospodarować czas na szukanie wiosennych grzybów.
Koło południa ruszyłam w kierunku smardzówkowo - kielonkowych miejsc. Leciałam jak na skrzydłach, bo wyobraźnia rysowała mi pod powiekami tak realistyczne obrazy setek maleńkich smardzówek i tysięcy żółto-niebieskich kielonek, że chciałam jak najszybciej do nich dotrzeć. Ze dwa razy sprawdziłam czy aby na pewno mam w plecaku aparat. Był oczywiście, bo rzadko kiedy tam go nie ma.
Doszłam na miejsce i zaczęłam żmudne poszukiwania - najpierw w pozycji wyprostowanej, później pochylonej, na koniec w kucki. Nie było nic. Nie dopuszczałam do siebie myśli, ze może ich nie być i stwierdziłam, że może w okularach będę je lepiej widzieć. Dotychczas do szukania i zbierania grzybów nie używałam okularów (do obróbki już tak - żeby mi żaden robal nie umknął sprzed oczu), ale pomyślałam, ze może właśnie nadszedł ten moment, w którym powinnam korzystać z nich również w lesie.
Niestety, okulary nie pomogły - nadal nic nie widziałam. Nie pomogło nawet rozsunięcie patyczkiem ściółki w kilku miejscach. Bardziej nie chciałam ryć podłoża, żeby nie zniszczyć tego, co się w nim skrywa. Godzinne poszukiwania smardzówek i kielonek zakończyły się totalną porażką - nie było ani sztuki. Nie ukrywam, ze byłam mocno zawiedziona. Nie dość, że upaprałam się w błocku po pachy, to jeszcze nic nie znalazłam. Jedyną atrakcją na tym etapie spaceru były rozwijające się listeczki na leszczynie i wyrośnięte bazie. Zdjęłam okulary złorzecząc na nie trochę, że nie pomogły w znalezieniu wiosennych grzybów i ruszyłam w kierunku domu.
Po drodze jest kilka starych dzikich bzów, na których można spotkać uszaki. Byłam tak zniechęcona po bezowocnych poszukiwaniach smardzówek i kielonek, że nawet za bardzo nie rozglądałam się za uszakami. To one same wlazły mi w oczy. Jest to niejakie pocieszenie, bo okazuje się, ze jednak bez okularów widzę grzyby i to ze sporej odległości.
Po deszczowym dniu poprzednim uszaczki były tłuściutkie i tak nasaczone wodą, że kapało z nich podczas zrywania.
Najwięcej było maluszków w rozmiarach przedpozskowych. Jeśli tylko utrzyma się wilgotność, a nie będzie wiał wiatr, mają szansę dorosnąć.
Miałam tylko dość dużą siatkę zakupową, bo nie nastawiałam się na zbieranie tylko focenie, więc uszaki miały pełną wygodność w obszernym zasobniku.
Uszaki uszakami, one rosną przez cały rok, ale jak zobaczyłam maleńkie, świeże zimówki, stwierdziłam, że grzyby dostosowały się do panującej aury - jaka wiosna, takie grzyby. A moje smardzówki i kielonki wyrosną, kiedy im się zrobi przyjaźniejsza atmosfera pogodowa.
Po deszczu pojawiły się też świeżutkie trzęsaki pomarańczowożółte.
Tak się rozochociłam uroczymi uszakami, że zapomniałam o smutku z powodu braku smardzówek i kielonek.:) Poszukałabym ich jeszcze dłużej, ale już musiałam gnać, żeby odebrać chłopaków po wycieczce. Z pozysku i tak jestem zadowolona.:)
pięknie to wygląda.
OdpowiedzUsuńTo prawda, piękne są, ale wolałabym mimo wszystko, żeby już te wiosenne ruszyły.:)
UsuńSuper zbiory
OdpowiedzUsuńNa jeden obiad w sam raz.:)
Usuń