Kolejna niedziela, to następny wyjazd do Lipnicy z transportem siana dla koni i części naszych wakacyjnych betów oraz sprawdzenie, co w lasach piszczy. Las do penetracji wybrał Krzyś i już w sobotę wieczorem, kiedy oczy mu sen zamykał, mówił, że nie może się doczekać niedzielnego poranka i tych grzybów, których w "tym" lesie będzie nie do wyniesienia. W związku z takimi obiecującymi wizjami, przygotowałam dwa duże koszyki i jeden mały, Krzysiowy.
Rano chłopcy zebrali się wyjątkowo szybko i sprawnie, Pawełek zapiął przyczepę wyładowaną pachnącym siankiem i ruszyliśmy w drogę. Najpierw trzeba było dojechać do naszych gospodarzy i rozładować to, co przywieźliśmy. Oczywiście nie dało się od razu jechać do lasu, bo gościnni gospodarze zastawili stół jak dla armii wojska. Żeby to wszystko zjeść na śniadanie, trzeba byłoby mieć ze trzy wymienne żołądki. Tych jednak nie posiadamy, więc sporo wiktuałów pozostało na półmiskach i talerzach, a ja pogoniłam chłopaków do lasu.
Pojechaliśmy za bacówkę, tam, gdzie Krzyś oczami wyobraźni widział tysiące poćków. Zaraz po wyjściu z samochodu zarządził, że najpierw idziemy na dół, bo tam ich będzie najwięcej. Nie dyskutowałam, chociaż przypuszczałam, że górą, gdzie są bardziej nasłonecznione miejscówki, można byłoby znaleźć więcej. Pawełek po cichu stwierdził tylko, że ma nadzieję, że coś będzie, bo gdyby nie wyrósł ani jeden, Krzyś by nam dał popalić swoim zawiedzionym rozżaleniem tak, żeby nam w piety poszło. Poszliśmy za Krzysiem - przewodnikiem.
Z daleka zobaczyłam jednego ogryzionego ceglasia. Krzychu przemieszczał się w tamtą stronę, więc nic się nie odzywałam. Zobaczył i on. Wykrzykując radośnie, obwieścił światu swój trimf i zabrał się za pozyskiwanie.
Trzon tego pierwszego ceglastoporego tkwił mocno w podłożu i Krzyś musiał się sporo nabiedzić, zanim go wykręcił. Trzymając w ręku pierwszą zdobycz, rozglądał się już za następnym grzybkiem. Oznajmił też, że robimy rywalizację - on, Krzyś z mamą przeciw Michałkowi i tacie. Szybko nam się te drużyny rozsypały, bo Pawełek poczłapał gdzieś we własną stronę, a ja zostałam z Michasiem i Krzychem.
Tego pierwszego poćka Krzyś od razu dał do mojego koszyka, stwierdzając, że do swojego będzie wkładał tylko ładne grzyby, których jeszcze nikt nie nadgryzł. W związku z tym kolejne ogryziołki zameldowały się również u mnie.
Pomiędzy tymi mniej urokliwymi sztukami Krzyś znalazł też coś do wypełnienia własnego koszyczka.:)
Szybko okazało się, że te najładniejsze grzyby są dość ciężkie i trudno z nimi biegać, więc podczas wychodzenia z grzybodajnego dołu do góry, Krzyś obarczył mnie grzybowym ciężarem, a sam włączył detektor grzybów.
Na koniuszkach palców miał zamontowane czujniki grzybowe i wyciągnięte rączki bezbłędnie prowadziły go do kolejnych miejsc, w których czekały borowiki ceglastopore.
W koszykach powoli przybywało. Połowa znalezisk zostawała od razu w lesie, bo były zasiedlone przez robale. A chłopcy zaczęli dopytywać, kiedy pojedziemy do bacówki i na lipnickie podwórko.
Widząc, ze już za wiele w ty lesie nie pozyskamy, wyekspediowałam chłopaków do bacówki - pojechali samochodem, a sama zrobiłam sobie samotny spacer. Sprawdziłam dwie miejscówki borowików usiatkowanych, ale oprócz leśnej ściółki nic na nich nie znalazłam. Trafiłam za to na trzy muchomory mglejarki - pierwsze tegoroczne na Orawie.
Szłam sobie do bacówki granicznym szlakiem i napawałam się orawską wiosną.
W nasłonecznionych punktach zaczęły dojrzewać poziomki; będą do zbioru w sam raz jak przyjedziemy na wakacje.:)
W znanej miejscówce znalazłam cztery ceglasie, ale żaden z nich nie przeszedł pozytywnie weryfikacji robaczkowej i zostały na rozsiew.
Za to w ostatnim zagajniku przed bacówką znalazłam pięknie kwitnącego gnieźnika leśnego. Szukając informacji o tym bezzieleniowym storczyku, znalazłam parę ciekawostek na jego temat.
Wchodzą one w symbiozę z grzybami
(mikoryza). W swoich pędach i bardzo zredukowanych liściach nie
posiadają chlorofilu, więc nie potrafią wytwarzać sobie pokarmu.
Odżywiają się w ten sposób, że strzępki grzyba wrastają w komórki
rośliny, która je „trawi”. Takie rośliny nazwa się mykoheterotrofami,
a ich pasożytniczy sposób odżywiania - mykoheterotrofią. Mogą pobierać
od grzyba żywiciela wszystkie substancje pokarmowe potrzebne do życia
lub tylko ich część. Grzybów potrzebują też do
kiełkowania nasion. Żeby nasionko skiełkowało, muszą wniknąć do niego
strzępki grzyba. Proces kiełkowania aż do zakwitnięcia przebiega
zazwyczaj pod ziemią i może trwać bardzo długo; nawet do 10 lat. Jeśli
warunki nie pozwalają kwitnienie może odbywać się także pod ziemią.
Kwiaty zapylają muchówki, ale występuje też u nich samopylność. Gnieźnik jest jednym z trzech występujących w Polsce storczyków nie posiadających chlorofilu. Pozostałe dwa są rzadsze od gnieźnika.
Zanim dotarłam do bacówki, zatrzymałam się jeszcze przy trzydniowym jagniątku, żeby podrapać je ze uszkami i oczywiście obfocić.:)
Na bacówce zrobiłam Krzysiowi jego wymarzony koszyczek, układając w nim najładniejsze grzybki znalezione w tym dniu. Oprócz tego, co widzicie na zdjęciu, mieliśmy jeszcze około 30 poćków mocno nadszarpniętych ślimaczymi zębiskami.
Pobyt na Orawie zakończyliśmy zabawą na lipnickim podwórku i prawie godzinnym zaganianiem Michałka i Krzysia do samochodu. Oni już żyją wakacjami i najchętniej w ogóle nie wracaliby do Krakowa.
Piękne lasy też bym pochodziła tymi dróżkami.Krzysio widzę zapaleniec do zbierania grzybów,Michałek już nie tak bardzo.Nic nie piszesz o Pawle zwanym Pawełkiem,czy on tez ma świra na temat grzybów jak my,czy tylko wędrówki lubi?Dobry zbiór mieliście,gratuluję i pozdrawiam całą czwórkę i gospodarzy z Lipnicy
OdpowiedzUsuńPawełek się oddalił, więc nie miałam możliwości uwiecznić jego pozysku, ale kilka grzybków znalazł. On lubi zbierać grzyby, jak ich jest dużo; przy mniejszych ilościach kontempluje przyrodę. Pozdrawiam serdecznie, a gospodarzom przekażę w piątek - wtedy robimy kolejny transport przedwakacyjny.
UsuńPani Doroto, a czy gospodarze przyjmują tez innych gości na kilka wakacyjnych dni - spragnionych odpoczynku w lesie jak ja? A jeśli tak to czy można poprosić o jakiś namiar?
OdpowiedzUsuńGospodarze przyjmują gości przez cały rok. Agroturystyka nazywa się Babiogórska Przystań Jasiura; link do strony: http://www.noclegi-jasiura.pl/ (aktywnych linków nie można wstawiać w komentarzach; musi pani skopiować) i nr telefonu: 18 263 40 07.
Usuń