Tym razem wyprawa na Orawę miała wzmocniony skład - już w czwartek do Krakowa dotarli reprezentanci stolicy - ciocia Iza (Smaczna Pyza) z mężem, a w Lipnicy czekała na nas ciocia Ania, która cały długi weekend przeznaczyła na włóczenie się po orawskich drogach i bezdrożach. Do Lipnicy wyruszyliśmy na dwa samochody - ja z przyczepą, dzieciakami i Izą, a Pawełek z Marcinem - żeby sobie spokojnie mogli poplotkować, bo to ulubione zajęcie chłopaków.
Kiedy z wysokości podjazdu na zakopiance przed Skomielną widać już było Orawę, okazało się, że jedziemy w stronę chmurnej ciemności - Babia spowita była czarnymi chmurami, a niżej położone tereny wyglądały niewiele lepiej. Wkrótce trzeba było włączyć wycieraczki. Dojechaliśmy w deszczu w związku z czym zostaliśmy oskarżeni o przywiezienie kiepskiej pogody. Zanim jednak skończyłam rozpakowywać kolejną partię przywiezionego dla koni siana i wakacyjnego ekwipunku, deszcz ustał, a nawet zaczęło przebłyskiwać słoneczko.
Kierunek naszej wyprawy, mocno już oklepany, został wybrany przez gości - poszliśmy do bacówki. Iza pozostała blisko samochodu, żeby pastwić się fotograficznie nad napotkanym wykwitem piankowym, a Ania ze mną i chłopcami szliśmy sobie przodem. Miałam święty spokój od Michałka i Krzysia, którzy wykorzystali ciocią i to do niej kierowali swoje tysiące pytań i opowieści.
Marszruta okraszona była wygłupami, śmiechami i rozmaitymi akrobacjami na środku drogi, które uwieczniałyśmy z Anią, aby zostały zachowane dla potomnych.
Pierwszymi znalezionymi grzybkami były trzy gołąbki rosnące przy drodze - pierwszego zobaczyłam ja, drugiego Krzyś, a trzeciego ciocia Ania. Michałek absolutnie się nie przejął faktem, że nie znalazł ani jednego grzybka. Jak się zresztą okazało chwilę później, wszystkie gołąbki miały tysiące lokatorów.
Chwilę później dogoniła nas ciocia Iza oraz Pawełek z wujkiem Marcinem, którzy dotychczas melepecili się na tyłach. Niebo ponownie zaciągnęło się szarymi chmurami i zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Zanurkowałam w las, kilkanaście metrów od trasy, żeby sprawdzić kurkową miejscówkę położoną w ciepłym, nasłonecznionym punkcie. Nie bardzo wierzyłam, że coś tam wyrosło, ale jak już byłam w pobliżu, trzeba było sprawdzić.
Całe towarzystwo pognało jak najszybciej przed siebie, żeby schronić się pod dachem, a ja znalazłam dwie pierwsze kuraski, malutkie, marniutkie i wysuszone. Myślałam, ze to będzie na tyle, ale zaczęłam rozgarniać krzaczki borówek i sprawdzać, co podniosło mech, wybulwiony w kilku punktach. Okazało się, że to moje ulubione grzybki rozpychały się pod ściółką, nie mając wystarczającej ilości wilgoci i sił, żeby się wypchać na powierzchnię.
Zaczęłam wydobywać po jednym owocniku, oczyszczać i wkładać do koszyka. Te pierwsze tegoroczne kureczki sprawiły mi mnóstwo radości. Trochę czasu mi to zajęło, więc pozostałą część drogi do bacówki pokonywałam samotnie.
Deszcz nie był mocny, więc zupełnie nie zwracałam na niego uwagi, podobnie jak łąkowe kwiaty przystrojone deszczowymi łezkami.
Bacówkowy konik pozował podobnie jak podczas poprzedniego spaceru w tym miejscu, tylko sobie drzewo zmienił.
Zanim dotarłam do bacówki, dołożyłam do koszyka jeszcze jednego poćka, który rósł pod drzewem i nie dotarły do niego deszczynki. Zresztą przestało padać i znowu się rozjaśniło.
W bacówce panowała pracowita atmosfera - produkcja oscypków szła pełną parą.
Ich zjadanie zresztą też, w czym bardzo pomocny był Reksio.:)
To nie był koniec wędrówek w tym dniu. Po najedzeniu się świeżego serka, z Anią i Krzysiem wyruszyliśmy na długi spacer do lipnickiego domku. Reszta towarzystwa wracała samochodami.
Życzę wam kochani wspaniałej pogody,niech pada tylko w nocy.Krzysio jest podzielny,z pieskiem wcina serek,pozdrawiam.Czy ja dobrze widzę Dorotka że ty też produkujesz oscypki?
OdpowiedzUsuńJa sobie zażyczyłam, żeby padało przez ten tydzień, a przestało,jak już przyjedziemy na wakacje, czyli od przyszłej soboty. A później to, tak jak piszesz - niech leje nocami.:) Ja nie robiłam oscypków, ale Michaś i Krzyś na pewno w czasie wakacji załapią się na robotę.
UsuńMyślałam że to ty bo tyłem odwrócona,krótkie włosy i chuda a tu pomyłka
UsuńA ja właśnie włosy zapuszczam i już nie takie krótkie mam.:)
UsuńJak to subiektywne spojrzenie na rzeczywistość może być niesprawidliwe... Towarzystwo nigdzie nie pognało tylko szło sobie powolutku, wcale nie przejmując się deszczem i robiąc fotki. Za to kierowniczka, nic nikomu nie mówiąc, zniknęła w chaszczach udając się na penetrację tylko sobie znanych miejsc grzybowych. Dobrze, że coś znalazła bo w przeciwnym razie wszystkim nam nieźle by się oberwało rykoszetem z Jej złego humoru.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie myknęłaś za mną w te chaszcze, bo to tylko parę chwil, a radochy po pachy.:)
Usuń