Od rana planowałam,że po wizycie w bacówce nie będę wracać do Lipnicy samochodem, tylko pójdę sobie na piechotę przepiękną trasą wzdłuż granicy. Po drodze miałam oczywiście zamiar spenetrować grzybowe miejscówki, a znalezione w drodze na bacówkę pierwsze tegoroczne kurki dodały mi dodatkowych skrzydeł i chęci do wędrówki. Zapytałam czy ktoś chciałby pójść ze mną. Ania skorzystała z propozycji bez chwili wahania, a Krzyś zawył rozpaczliwie, że też chce znaleźć grzyby, więc również pójdzie. Co prawda chciałam trochę odpocząć od dzieciaków, ale cóż było na takie Krzysiowe dictum odpowiedzieć. W ten sposób mój plan samotnej wędrówki przekształcił się w trzyosobową wyprawę.
Planowana trasa w najkrótszej wersji - bez zbaczania ze szlaku w celu poszukiwań to sześć kilometrów. Jeśli penetruje się po drodze grzybodajne zakątki, wydłuża się dwukrotnie. Idzie się cały czas w górę, a później w dół. A kiedy już jest się na dole, trzeba ponownie włazić na górkę. Nie są to jednak strome podejścia, więc bez problemu tę drogę można pokonać z dzieciakami. Krzyś i Michałek przebyli już kiedyś tę trasę w obydwie strony, ale wtedy przemieszczali się przy użyciu kucykowych nóg.
Deszcz ustał i robiło się coraz cieplej. Zaraz na pierwszej poćkowej miejscówce Krzyś zaczął kosić. Ania była pod wrażeniem jego umiejętności wypatrywania zamszowych kapelutków, kiedy raz za razem wyciągał grzybki sprzed jej lub moich nóg.
Ciocia Ania ostatni raz była z nami na grzybach w lecie ubiegłego roku, a od tamtej pory Krzyś zdecydowanie udoskonalił swoje wrodzone umiejętności pazerniaczo - pozyskowe.
Już w tym pierwszym za bacówką lesie stwierdziłam, że gdyby nie Krzyś, połowy poćków w ogóle byśmy z Anią nie zauważyły. Dobrze mieć takiego Krzysia - grzybiarza w swojej drużynie.:)
Za tym pierwszym lasem trzeba przejść kawałek trasy po dobrze nasłonecznionym szlaku granicznym. A tam, w trawie czekały na nas pachnące, czerwone niespodzianki. Krzyś westchnął z rozkoszy pakując do buzi pierwszą garstkę cudownie smakujących owocków i oświadczył, ze ma prawdziwe szczęście, ze poszedł na ten spacer, w przeciwieństwie do brata, który nie poszedł i szczęścia nie ma zupełnie.
Doprawdy, nie wiedziałam, czy Krzysia bardziej cieszy możliwość jedzenia poziomek, czy fakt, że Michał ich jeść nie będzie.
Najwięcej dojrzałych poziomek było na nasłonecznionych skarpach, na których zbiór nie był sprawą łatwą, zwłaszcza, jeśli osoba zbierająca za wszelką cenę go sobie jeszcze utrudniała.
Ania stwierdziła, że poziomek jest tak dużo, że trzeba je z sobą zabrać w celu późniejszej konsumpcji. Znalazła w plecaku reklamówkę i zaczął się pozysk "na zapas". Krzychu pakował całość swojego zbioru do własnego brzuszka, a my z Anią zapełniałyśmy reklamówkę rozłożoną w koszyku, żeby się zbiór nie pogniótł.
W kolejnych miejscówkach grzybowych borowiki ceglastopore osiągnęły już pokaźne rozmiary. Dni ich świetności były już tylko wspomnieniem, więc zostały wykorzystane wyłącznie do zdjęć (te, które nie zdążyły uciec sprzed obiektywu).
Leśne stwory urządziły sobie w nich wielodniową stołówkę. Ślimak zagłębiał się w ceglaste pory z taką zaciętością, że aż go podniosło od "dupy strony" i otrzymał miano grzybo-nurka.
Żuczek leśny zrobił sobie natomiast przytulne mieszkanko pod kapelutkiem znalezionego ceglasia. Jego kolega mieszkał w trzonie, ale nie przewidział, że jak wyżre cały środek, to doprowadzi do katastrofy budowlanej i cały grzyb mieszkalny runie na ściółkę. W takim stanie znalazł go Krzyś. Oczywiście zostawiliśmy żuczkom ich powaloną chałupę i poszliśmy dalej.
Pomiędzy starymi borowikami ceglastoporymi swoje łebki wystawiły muchomory mglejarki.
Przed nami były cudne łąki - następny etap wędrówki.
Zanim na nie wkroczyliśmy, ciągnący się przez ostatnie dwa kilometry las podarował nam jeszcze siłacza, który wyrastając odwalił pokaźnej wielkości kamień, żeby się wydostać na powierzchnię.
Na otwartej przestrzeni doskonale widać było górującą nad okolicą Babią Górę.
Łąki były cudownie kwitnące i pachnące. Siedzenie na słupku granicznym wśród wysokich traw stało się wstępem do znacznie weselszych atrakcji.
Leżenie, nurkowanie, wywrotki, skoki i zabawa w rusałki łąkowe były wspaniałe. I znowu Krzyś cieszył się bardzo, że poszedł na spacer, a Michała ominęły te wszystkie atrakcje.
Trasą, którą szliśmy przez łąki, poprowadzony jest żółty szlak zaczynający się u stóp Babiej, a kończący przy Winiarczykówce. Po stanie łąk przez które przebiega trasa, widać, że od dawna nikt tędy nie wędrował.
Na Słowacji, za Rabczycami, dobrze widać było zarysy Pilska.
Doszliśmy do mojego ukochanego granicznego lasu, w którym czekały na focenie dzikie stada podgrzybków złotawych. W tym roku to nasze pierwsze spotkanie z tym gatunkiem, więc ich obecność mnie ucieszyła. Nawet nie sprawdzaliśmy w jakim stanie są, bo było widać, że się ruszają od nadmiaru lokatorów. One zawsze tak mają. Taki ich urok.
Czekało na nas również kilka poćków, w tym najładniejszy egzemplarz, znaleziony oczywiście przez Krzysia.
Przeszliśmy w granicznym lesie przez najważniejsze grzybowe punkty. Zaczęło się robić jakoś ciemno.
Kiedy stanęliśmy na skraju lasu, przedburzowe niebo ukazało nam się w pełnej krasie - nad Babią kłębiła się chmurna ciemność, a znad Słowacji wędrowała w zastraszającym tempie druga eskadra chmur. Trzeba było włączyć turbo napęd i pomykać do domu jak najszybciej.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili - parę minut po tym, jak schroniliśmy się pod dachem, lunęło i przyładowało piorunami. Byliśmy bezpieczni - w suchym ubraniu, przy płonącym ognisku. Ciocia Ania, widząc ślinotok Michałka, oddała mu prawie wszystkie poziomki, na które miała wieeelką ochotę. Szacun dla cioci Ani.:)
Burza szybko przeszła i można się było znowu bawić na łące. Miałam nie mniejszą od Michałka i Krzysia ochotę na pozostanie w Lipnicy i wyjście na Babią w towarzystwie Ani następnego dnia o świcie. Trzeba było jednak wracać do Krakowa.
Dorotka grzyby rewelacja ale dla mnie tym razem najbardziej spodobały się łąki.Cudowne łąki i tak bym poleżała jak Krzyś,jakie kolorowe,końca nie widać takie wielkie połacie.I Ania jakie zdjęcie piękne ma.Jak pomyśle jakie cudowne będziecie mieli wakacje w tej Lipnicy wow,ojejku
OdpowiedzUsuńTo prawda, łąki były urokliwsze od zjedzonych do cna grzybów.:)
UsuńŻeby Cię pocieszyć - Babią w sobotę odpuscialam, bo od rana lało i było paskudnie, a ja już wybredna jestem - po tylu wejściach teraz wybieram te z gwarantowaną pogodą i widocznoscia (na ile jaśnie Góra gwarancję uwzględni ��
OdpowiedzUsuńCiocia Ania
Jaśnie Góra jest kapryśna, to na zachętę Ci może poświecić słoneczkiem,a później mgłą zarzucić. Tak myślałam,że odpuściłaś, bo i w Krakowie była kiepska aura.
Usuń