Od dwóch dni buszujemy po orawskich lasach, żeby na początku wakacji sprawdzić, gdzie co grzybowego rośnie i jaki jest stan nawilgocenia poszczególnych lasów. Tutaj często jest tak, ze w jednym miejscu popada i jest dość mokro, a w innym panuje susza. Teraz niestety wszędzie jest jednakowo - susza i grzybów niewiele. Ale i tak, mimo, że nie napełni się koszyka, zawsze coś się znajdzie, a poza tym spacer po lesie zawsze jest przyjemny. Dodatkową atrakcją są poziomki, które trafiają do przepastnych brzuszków Michałka i Krzysia. Pojawiły sie też pojedyncze borówki - jeszcze nie czarne, ale już zaczerwienione od słońca. Kiedy się taką borówkę rozgryzie, kwas wykręca paszczę we wszystkie strony, ale chłopcy i tak twierdzą, że owocki są pyszne. Jakoś co roku jest tak, że najbardziej smakują im te pierwsze, jeszcze niezupełnie dojrzałe borówki, a kiedy jest ich więcej, już im się przyjadają.
Na pierwszy ogień poszły lasy "za płotem". Na pierwszym, leżącym na naszej trasie miejscu kozakowym rosły dwie sztuki - jeden nieco większy drugi całkiem malutki i obgryziony przez ślimaka, w związku z czym został nazwany półkozakiem. Ucieszyły nas te grzybki ogromnie, bo wydawało się, że w kolejnych miejscach też będą, skoro w tym pierwszym urosły. Okazało się jednak, że w następnych miejscówkach nie wyrosły ani koźlarze czerwone, ani pomarańczowożółte, ani świerkowe. Do każdej następnej miejscówki Krzyś gnał pierwszy, żeby zobaczyć grzybki wcześniej niż ja i Michałek, ale jego minka prezentowała coraz większy zawód. Wcale mu się nie dziwię. Po południu objechałam jeszcze na koniu odleglejsze punkty kozakowe i w nich również nic nie trafiłam.
Sytuację grzybową ratują jedynie kurki. Znaleźliśmy je zarówno w lasach w pobliżu domu, jak i w moim ulubionym i najbardziej kurkowym lesie w Orawce, do którego z naszej bazy jest prawie 20 kilometrów.
Kureczki są drobne, niewyrośnięte i raczej nie mają szans na osiągnięcie większych rozmiarów, bo słońce praży, a one wysychają. Niektóre owocniki były zupełnie zasuszone, inne zaczęły obsychać po brzegach.
W związku z tym nie oszczędzaliśmy maluchów, które w normalnych warunkach zostałyby w lesie do podrośnięcia. Stwierdziłam, że i tak nie urosną większe tylko uschną, więc nie hamowałam Krzysia w wydłubywaniu ze ściółki "mikroskopów".
Żeby dostać się z jednego lasu do drugiego, trzeba niejednokrotnie pokonywać zarośnięte wysoką trawą łąki. Czasem jest to przyjemne, kiedy idzie się przez miękką, delikatną trawę, po której można się tarzać, ale niekiedy w trawie kryją się liczne osty, których w żaden sposób nie da się wyminąć. Wtedy przebrnięcie przez łąką przestaje być przyjemne, zwłaszcza, jak się wzrostem powyżej traw nie sięga. Dla Michała i Krzysia przeprawianie się przez takie zarośla w czasie spaceru jest tak oczywiste i naturalne, że nie marudzą nic, ale to nic.
W czasie wędrówki trzeba zregenerować nadwątlone siły, a drugie śniadanie nie smakuje nigdzie lepiej niż na stole z leśnej ściółki.
Z nowymi siłami i nadzieją na obiecanego loda w drodze powrotnej można wędrować prawie w nieskończoność. A jeśli jeszcze od czasu do czasu trafi się na jakiegoś grzybka, motywacja do pokonywania szlaku wzrasta. Oprócz kurek trafiły nam się pojedyncze borowiki ceglastopore. Na nich palące słońce też odcisnęło swoje piętno - z trudem wypychają się ze ściółki, a ich kapelusze pękają na brzegach już w młodzieńczym wieku.
Znaleźliśmy też jednego podgrzybka zajączka. Ten gatunek na Orawie nie występuje często i trafiamy na niego sporadycznie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy Krzyś obciął trzon i nie wyskoczyła z niego natychmiast banda dzikich robali. Wydawało się, że grzybek jest zdrowy, co zajączkom praktycznie się nie zdarza, więc powędrował do koszyka. Przy głębszych badaniach w domu okazało się jednak, że nasz zajączek jest dobrze nafaszerowany, tylko lokatorzy weszli sobie przez wygodniejsze drzwi niż dół trzonu.;) Grzybka wyniesiemy z powrotem do lasu, gdzie jego miejsce.
A w lasach i na łąkach wszystko kwitnie i pachnie. Zaczęło się kwitnienie dzikich róż.
Miejscami jest kolorowo od storczyków.
Wyjątkowo mało w tym roku fruwa motylków, ale jest szansa, że będzie ich wkrótce więcej, bo wśród traw buszuje mnóstwo gąsieniczek. Chłopcy kilka z nich "uratowali", bo bezmyślnie wypełzły na drogę. Zostały delikatnie przeniesione na trawę.
W czasie spacerów Michaś i Krzyś dostają co jakiś czas napadów głupawki i śmieją się do rozpuku, robią głupie miny i życzą sobie uwiecznienia swoich wygłupów.:)
Nad Babią chwilami gromadzą się czarne chmury i wydaje się, że za chwilę spadnie z nich życiodajny deszcz. Niestety, już kilkakrotnie powtórzył się ten sam scenariusz - zachmurzyło się, zaczęło wiać i przegoniło deszczowe chmury w inne rejony. Póki co zostaje nam zatem pozyskiwanie podsuszonych kureczek i oczekiwanie na coś więcej.
A to już nasze, jak na razie najobfitsze jednorazowe zbiory.
Po namoczeniu i wymyciu kureczki odzyskały nieco jędrności, koloru i wagi.:)
U nas padało ale było chłodno, to też nie sprzyja rośnięciu grzyba.Ale Dorotko przyjdą lepsze dni i będziecie zbierać koszyczki pięknych grzybasów,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzekamy na lepsze dni.:) Pozdrawiamy serdecznie.
Usuń