Seria upałów została wreszcie przerwana! Najgorętsze dni spędziliśmy (a właściwie to ja spędziłam) na końskich zajęciach, których nie brakowało. Oprócz codziennej roboty doszła konieczność chłodzenia całej czwórki w czasie najcieplejszych godzin. Michaś i Krzyś chłodzili się w basenie na podwórku, a lasy orawskie odpoczywały od nas przez kilka dni.
W sobotę po południu nadciągnęła pierwsza fala ulewnego deszczu. Za nią podążały następne. Kolejne ulewy przerywane były spokojnym, gęstym deszczem, takim,jaki lubimy najbardziej. Ziemia, pozbawiona od ponad miesiąca konkretnej wilgoci (kilkuminutowe opady się nie liczą), chłonęła spokojnie spadające na nią krople. Padało całą noc i sporą część niedzieli.
Dzięki deszczowi miałam znacznie mniej "końskich obowiązków", więc nie przejmując się opadem, ruszyłam po "moje" kurki, które wypatrzyłam podczas konnego spaceru w sobotnie przedpołudnie.
Drogi na łąkach i w lesie zamieniły się w potoki i strumyczki. Woda cudnie chlupotała pod gumowcami. Dobrze się zabezpieczyłam przed wodą z góry zakładając czapkę z daszkiem, dzięki czemu deszcz nie zalewał mi oczu, a właściwie okularów. Na przemoknięciu albo raczej nieprzemoknięciu reszty specjalnie mi nie zależało, bo po wielu dniach zalewania się potem, takie moknięcie w deszczu było samą przyjemnością.
Kureczki czekały. Z wierzchu były mokre, ale kiedy zagłębiałam rękę w ściółkę, żeby je pozyskać, trafiałam na suszę. Deszcz, mimo iż padał już od kilkunastu godzin, zmoczył wszystko tylko powierzchownie; w głębi ściółki nadal siedział żar upalnego lata.
Na większości owocników, mimo, że obecnie były namoknięte, widać było wpływ suszy - podeschnięte brzegi kapelusików, choć mokre, były pomarszczone z braku wody.
Wśród kurek trafiła się jedna olbrzymka, która przetrwała w głębokim mchu i borowinach. Mimo swoich potężnych rozmiarów wcale nie była łatwa do zlokalizowania, bo spod borówkowych gałązek wystawał tylko malutki rąbek kapelutka.
Oprócz kurek (zebrałam koło kilograma, co na obecne warunki grzybowe Orawy jest wynikiem rewelacyjnym), trafiły mi się jeszcze dwa piestraki jadalne wypłukane przez deszcz z brzegu ściezki oraz jeden borowiczek ceglastopory.
W poniedziałek, już bez deszczu, poszliśmy z Michałkiem i Krzysiem na Babią. Oprócz kilkudziesięciu pieprzników jadalnych i ametystowych, znaleźliśmy cztery ceglasie i kilkanaście borowików szlachetnych. Szlachetniaki musiały rozpocząć wzrost jeszcze podczas upałów,a deszcz umożliwił im tylko przebicie się przez ściółkę. Niestety, tylko jedna sztuka w całości była pozbawiona robali; resztę jadło pod ziemią wszystko, co lubi grzyby i maleńkie prawdziweczki nigdy nie osiągnęłyby przyzwoitych rozmiarów, bo już w tym przedszkolnym wieku były miękkie i skazane na rozkład przed osiągnięciem dojrzałości.
Ponadto Krzychu wypatrzył całkiem młodego siedzunia jodłowego w nowej lokalizacji.
Ja natomiast znalazłam pierwszą w tym roku twardówkę anyżkową.
Kolczakówki już zamierają. Gdyby nie długotrwałe upały, wyglądałyby zapewne znacznie lepiej. A teraz, kiedy je domoczyło, znikną w szybkim tempie.
Odwiedziliśmy też znajomego siedzunia jodłowego, rosnącego przy drodze. Mały owocnik, który rósł po lewej stronie, został przez kogoś wyrwany i rzucony pod drzewo. Aż dziw, że tego największego nie spotkał ten sam los. Na przykładzie tego grzybka widać, jak on chce żyć - część bardziej wystawiona na działanie promieni słonecznych, przyschła i zamiera, ale połowa korzystająca z cienia, rozwija się i rośnie w dalszym ciągu.
Chłopcy, wyposzczeni spacerowo, dokazywali w lesie ile wlezie i wykorzystywali do zabawy każdy punkt, jaki stanął na naszej drodze.:)
Też przekonałam się ,że siedzunie są bardzo trwałe, zerwany sosnowy na talerzyku z wodą przetrwał 8 dni do powrotu do domu
OdpowiedzUsuńWydają się takie delikatne, ale są ideane do przechowywania.:)
UsuńZaraz wracacie kochani do domku,chyba jesienne grzybki będą dla was łaskawsze mam nadzieję.Czy chłopaki tęsknią może już za szkoła,uściski dla was wszystkich
OdpowiedzUsuńKrzychu tęskni za kolegami, z którymi gra w piłkę, a Michał w ogóle nie chce wracać. Tęsknoty za szkołą jakoś u nich nie widać... Najwyraźniej wakacje mają zbyt ciekawe.:)
UsuńU nas popadało też ale zaledwie 30 minut-w nocy- i od dwóch dni nic do lasu nie przybyło -Ale jeśli Pani trochę się udało i trochę radości odżywiło serce-to bardzo dobrze- trzeba się cieszyć
OdpowiedzUsuńNa bezgrzybiu każdy przejaw grzybowego życia cieszy bardzo. Szkoda, że Was obfitsze deszcze ominęły. Oby jeszcze przyszły dając nadzieję na jesienne zbiory.:)
Usuń