Wykorzystałam jeden z dni bez moich chłopaków na serię przyjemności. Jeden dzień, kiedy nie musiałam robić wszystkiego na czas, z zegarkiem w ręce, żeby zdążyć ugotować, zawieźć do szkoły, odebrać itd. Dzień, według przepowiedni, miał być cieplutki i słoneczny. Marzyło mi się świecące od rana słoneczko, a tu poranek mnie zaskoczył gęstą mgłą opadającą na ziemię drobnymi kropelkami jesiennej mżawki. Pocieszałam się, że szybko się rozjaśni i będzie tak, jak miało być. Bladym świtem odpaliłam w kierunku stajni - pierwszym punktem planu był spacer z Latoną.
Liczyłam na to, że zanim Latonka zje śniadanie, wyczyszczę ją i pozostałe moje koniska, mgła zniknie. Przeliczyłam się jednak - czas płynął, a szaro-burość wcale nie ustępowała.
Pogalopowałam po ścierniskach, których jeszcze trochę w okolicy pozostało i pojechałam do lasu w Bosutowie. Spowity mgła wyglądał pięknie. Spokój zakłócały tylko nawoływania grzybiarzy, szukających swojego szczęścia w ściółce.
Po spacerku dopieściłam jeszcze moje kopytniaczki, wpuściłam Latonę na padok do stada i ruszyłam w kierunku Skały, do "szmaciakowego lasu". Pogoda się nie zmieniła, a miejscami mgła była tak gęsta, że włączyłam dla bezpieczeństwa przeciwmgielne światła.
Na parkingach wzdłuż leśnej drogi nie brakowało grzybiarskich wozideł, ale bez trudu można było znaleźć jeszcze wolne miejsce. Jechałam do "mojego" miejsca postojowego. A tam, zamiast ciszy i spokoju, zastałam stado pracowników leśnych tnących pozostałości sosen na mojej szmaciakowej górce. Kiedy wysiadłam z samochodu, ziemia zadrżała - kolejna ogromna sosna padła powalona na ziemię. Przez chwilę miałam ochotę wsiąść z powrotem do samochodu i jechać jak najdalej od miejsca sosnowej masakry. Podeszłam jednak do pracowników obrabiających drzewa na parkingu i zapytałam, czy masakra trwa tylko w tym miejscu, czy również dalej. Dowiedziałam się, ze tu absolutnie nie ma szans na wejście w las, ale dalej jest spokojnie. Wiedziałam już, że ze szmaciaków tym razem nici.
Szybko przemknęłam obok terenu wycinki i zanurzyłam się w las. Byłam tak zdenerwowana tym, co zastałam na wejściu, że przez dłuższą chwilę nic nie widziałam - ani grzybów, ani drzew. Wyhamowały mnie dopiero kolejne pajęczyny przyklejone do twarzy. Odgłosy wycinki były już stłumione przez odległość. Zwolniłam i spojrzałam na nadal zamglony las z perspektywy pająka. Zaczęłam się rozglądać na spokojnie i zaraz objawiły mi się tysiące rozmaitych grzybków.
Z pozyskowych gatunków najczęściej trafiały się muchomorki czerwieniejące i młodziutkie podgrzybki brunatne.
Uciekając przed głosem pił tnących "moje" sosny, zapędziłam się w część lasu, w której nigdy nie byłam. Odgłosy leśnej masakry ucichły zupełnie. Odetchnęłam, a na mojej drodze stawać zaczęły coraz liczniej gołąbki modrożółte. Dawno już nie widziałam ich w takiej ilości. Można było wybierać i przebierać. Przypomniałam sobie jak z mamą piekłyśmy je na blasze pieca, w którym buzował ogień. Ten smak mogę już tylko przywołać we wspomnieniach. Nie da się go odtworzyć, podobnie jak klimatu XIX-wiecznej starej wiejskiej chaty, w której był piec. Ale gołąbki były takie same jak przed laty. Wybierałam same młode, nie pokąsane przez pazerne ślimaki i mój koszyk szybko się zapełniał. Uważam, że gołąbki modrożółte tylko nieznacznie ustępują smakiem tym najpyszniejszym, gołąbkom zielonawym.
Na tym samym terenie trafiłam na pierwsze w tym roku gąsówki fioletowawe (gąsówki nagie). Były już wyrośnięte i podstarzałe. Ich obecność była zaskoczeniem, bo raczej pojawiają się nieco później, kiedy już inne grzyby wczesnojesienne kończą swój wysyp.
Poszłam dalej w nieznany las, za co zostałam nagrodzona dwoma sporymi poletkami lejkowców dętych. I wtedy na kwadrans niebo się rozjaśniło i błysnęło zza chmur słoneczko. Dobry wybrało moment.:) Oprócz tych dużych, nadających się do zbioru, w ściółce kryło się mnóstwo maluchów. Na pewno po nie jeszcze wrócę.:)
Zaczęłam napełniać drugi koszyk, ciesząc się jak dzieciak ze znaleziska.
Niewiele dalej ściółkę zasiedliły gromady pieprzników trąbkowych. Większość z nich to jeszcze pokolenie żłobkowe, ale nie brakowało też kępek całkiem dobrze podrośniętych owocników. Nie chciałam mieszać "trąbeczek" z pozostałymi grzybami, bo to wydłużyłoby znacznie późniejszą obróbkę, wiec wyjęłam z plecaka lnianą siatkę i zaczęłam ją napełniać pieprznikami trąbkowymi. One wyglądają na bardzo delikatne, ale doskonale znoszą transport w innym niż koszyk zasobniku. Często noszę je oddzielnie, właśnie w materiałowej siatce włożonej do plecaka, żeby nie mieszały się z innymi grzybami i zawsze prezentują się po wyjęciu doskonale.
W okolicy nie brakowało też licznych grzybówek i muchomorków.
Coraz więcej grzybowego życia zasiedla pieńki. W wielu miejscach rozwinęły się ruliki nadrzewne.
Równie licznie rosną galaretnice mięsiste.
Najbardziej jednak tym razem zauroczyły mnie próchnilce gałęziste, które tak tłumnie obsiadły pniaki, że wydawało się, że zaraz zaczną się spychać, żeby zyskać więcej przestrzeni życiowej.
Chodząc tak po lesie i oglądając grzybowe cuda straciłam zupełnie rachubę czasu. O jego upływie przypomniało mi ssanie w żołądku. Przez chwilę ignorowałam wysyłane sygnały, ale w końcu rozsądek wziął górę i popatrzyłam na zegarek. No tak... Mimo nieliczenia czasu, najwyższa była pora na powrót, zwłaszcza, że nie wiedziałam jak długo zejdzie mi na przedostaniu się do znanych rejonów lasu. W końcu trochę tam kluczyłam patrząc za grzybkami.
Nawet dość szybko wyszłam na właściwą drogę powrotną, przy której trzy albo cztery lata temu spotkałam piestrzyce kędzierzawe. Chciałam sprawdzić tę miejscówkę, bo od tego pierwszego spotkania nie udało mi się namierzyć tego gatunku ani w tym, ani w innym miejscu. Poszczęściło mi się po raz kolejny w tym dniu. Żeby obfocić urokliwe piestrzyce, musiałam rozgarniać rękami pokrzywy. Były wyjątkowo zjadliwe, b dziś jeszcze czuję oparzenia. Ale warto było.:)
Do domu dotarłam na granicy dnia i pierwszej szarówki. Zabrałam się oczywiście za obróbkę przywiezionych grzybów. Lejkowce zajęły całą suszarkę. Ledwo się z nimi zmieściły dwa szlachetniaki i kilka większych podgrzybków. Gołąbki modrożółte przeznaczyłam na kotlety, a pozostałe grzybki zamarynowałam.
Skończyłam robotę z grzybami. Było po dziewiątej (wieczorem oczywiście). Usiadłam przy komputerze, żeby zobaczyć co wyszło z moich zdjęć. Zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu numer pani opiekującej się Michałkiem i Krzysiem na wycieczce. Zanim odebrałam, miałam tysiąc wizji złamanych rąk, nóg, jazdy do szpitala i ratowania dzieci. Okazało się na szczęście, że chłopcy chcieli tylko powiedzieć, że mają wspaniałe pamiątki i już bardzo, bardzo się stęsknili. A właściwie to Michałek chciał mi przypomnieć, że następnego dnia wracają i upewnić się, że się nie spóźnię na przyjazd autokaru. Odetchnęłam z ulgą. Zapewniłam chłopaków, że pamiętam o ich powrocie, usłyszałam jeszcze jak pani wygania ich już do spania i mogłam się rozkoszować ostatnim samotnym wieczorem.
:) szczęśliwa?
OdpowiedzUsuńTak. Chłopcy już wrócili z wycieczki. Na kolejny samotny dzień długo poczekam.
UsuńTaki czas swobody Dorotko rzadko Ci się zdarza więc miałaś super dzień.Wielogatunkowe zbiory cieszą oczy i duszę.Tak mi się podobają pieprzniki trąbkowe które poznałam dzięki Tobie.U nas nie ma tych grzybków ani też lejkowców dętych,jestem pewna ze nasi grzybiarze okoliczni nie znają tych gatunków.Cz będąc gdzieś na Mazurach na grzybobraniu spotkałaś te gatunki.Zdaje się że na Zlocie widziałam w koszykach ale pewna nie jestem.Byłam dziś w pobliskich lasach,moja Ania,opiekunka znalazła tylko pieniek z dużymi jak szklanka opieńkami,wzięła to dla mnie bo chciałam zupkę zjeść,chyba takie duże tez są dobre,nigdy nie brałam ale teraz jak nic nie rośnie.Oglądając zdjęcia 300 i więcej zebranych borowików dziwię się niezmiernie bo jednak u nas pustki.Opiekunka była z mężem w sobotę i też nic nie znalazła więc koniec z grzybkami w naszych okolicach.Cieszę się z Twojego wolnego dnia chociaż gdyby świeciło słoneczko byłoby fajniej.Latona też była szczęśliwa,uściski
OdpowiedzUsuńEwo! Jak nie ma nic innego, to i wyrośnięte opieńki są dobre.:) Zupka z grzybkami będzie. To trochę dziwne, że u Was nic nie rośnie, bo w całej Polsce jest teraz mnóstwo grzybków. Pawełek jechał w poniedziałek przez cały kraj do Gdańska i donosił, ze wszędzie koło lasów mnóstwo samochodów grzybiarskich stało, a przy drogach co parę metrów sprzedawane były grzyby w ilościach znacznych.
UsuńNa zlocie Bożenka nazbierała pełny kosz dorodnych lejkowców, więc na pewno na Mazurach rosną. Również Krysia z Ostródy ma swoje lejkowcowe miejsca. O pieprznikach trąbkowych z Mazur jeszcze nie słyszałam, ale być może ktoś je znajdzie, bo tam są takie miejsca, w których mogłyby być. Ja za mało po mazurskich lasach się włóczyłam i na te gatunki nie trafiłam.
Dzieciaki już wróciły z wycieczki; od jutra wraca codzienność, ale w piątek jedziemy na weekend do Lipnicy świętować Pawełkowe urodziny.:)
Uściski.:)
Własnie tak się Dorotko zastanawiam,może to jest wina tego że te lasy leżą blisko miasta ale kiedyś tam jeździłam z mamą przez lata i były to gdzieś 7km od naszego Olecka.Ale tak tylko pisze ale w to nie wierzę.Tyle zdjęć wstawiają na grupie ale z Warmi i Mazur cos się nie chwalą.Pytałam u nas na forum miejskim czy ktoś gdzieś jeździł ale cos nikt za bardzo nie odpowiada.Może w środę jak będzie jeszcze słońce wywieziona będę hii do lasu.Dziś syn z zoną i siostra moja wybrali się w Belgii do lasu,nazbierali duzo podgrzybków,już taki większych ale tacy szczęśliwi że hej,uściski
UsuńNo może faktycznie Waszą okolicę ominął wielki tegoroczny wysyp. Oby w środę świeciło słoneczko.:)
UsuńW Belgii to chyba oprócz Polaków nikt grzybów nie zbiera. Mają czas wyrosnąć.:)
Piękne zdjęcia grzybów których też nie znam.Te lejkowce to chyba jakiś rarytas smakowy jak takie poszukiwane.Grzybów i grzybiarzy wszędzie b.dużo.Mój wyjazd bardzo owocny był i jutro znów jadę bo akurat na wypad grzybowy zawsze się daję namówić .Co do dzieci to takie są właśnie odczucia jak z dietą ,że jeść się chce i schudnąć się che.Czyli przekładając na sprawę dzieci to dobrze jak są blisko bo i spokój wewnętrzny i ta pewność ale czasem tak bardzo by się chciało mieć dzień tylko dla siebie ,ten luz od kanapek i marudzenia.Co do wycinki drzew to takie przykre jak umierają zdrowe drzewa.Mam dwie stare jabłonki w sadzie między innymi drzewami i już prawie nie rodzą ale dają cień i tak zwlekam i tak nie mogę wyciąć choć na rozum biorąc powinnam a tam w lasach odbywa się masakra.Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia na dzisiejszym grzybobraniu!!! Są w Polsce takie miejsca, gdzie lejkowce rosną masowo i Ci, którzy je znają, nie są w stanie ich wyzbierać. Na moim terenie nie ma ich zbyt wiele, więc są prawdziwym rarytasem.:)
UsuńPozdrawiam serdecznie!