O drugiego września nie byliśmy na naszej ukochanej Orawie, bo tysiąc innych miejsc czekało, żeby je odwiedzić po dwumiesięcznej nieobecności. Tymczasem od naszego wyjazdu z Lipnicy grzyby zaczęły nadrabiać stracony w lecie czas i rosnąć w ilościach hurtowych, o czym niemal każdego dnia donosili nam wakacyjni gospodarze i znajomi, którzy szukali i napełniali kosze na naszych miejscówkach.
Jedynym dniem w całości wolnym, kiedy istniała szansa na całodniowy wyjazd, była sobota. Po całym tygodniu nieustających opadów, prognoza na ten dzień była równie niekorzystna - miało padać, wiać, a temperatura nie miała przekroczyć sześciu stopni. Niezbyt zachęcająco to wszystko wyglądał, ale tym razem nawet Pawełek, który zazwyczaj niezbyt chętnie chodzi do lasu podczas deszczu, był mocno nastawiony na wyjazd. Nawet wyszukał jakąś lepszą prognozę pogody, żeby siebie i nas podnieść na duchu. Spakowałam wielką torbę ubrań do przebierania się po kolejnych przemoczeniach, a Michałkowi i Krzysiowi wzięłam nawet rękawiczki. Jechaliśmy w strugach deszczu przechodzącego miejscami w mżawkę, aby za chwilę znowu lunąć. Tak dotarliśmy na miejsce, do jednego z naszych orawskich lasów.
Padało mocno. Pawełek założył czerwoną pelerynę, ja kurtkę, która przed laty była nieprzemakalna, a chłopców zostawiliśmy w samochodzie, stwierdzając, że rozejrzymy się tylko chwilę w najbliższej okolicy auta, a później może nie będzie tak bardzo padać. Tuż obok miejsca, w którym stanęliśmy, rosło kilka rodzinek maślaków i cały klan koźlarzy. Nie było szans na robienie fotek, bo woda zbierała się nawet w koszyku. W ciągu kwadransa mieliśmy pełny koszyk! Moja kurtka przemokła i już się nie nadawała do użycia, ale warstwa druga ubrania była sucha. Jechaliśmy parę kilometrów dalej.
Deszcz osłabł, przeszedł w niegroźną mżawkę. Dojechaliśmy szybciutko w drugie miejsce postoju i już cała ekipą, poubierani warstwowo, rozpoczęliśmy poszukiwania. Od czasu do czasu wydobywałam aparat, ale niezbyt często, bo ręce miałam obklejone śluzem z mokrych grzybów i kawałkami ściółki, więc dokumentacja jest niezwykle uboga.
Najwięcej rosło borowików ceglastoporych. Wszystkie starsze owocniki były tak nasączone wodą, że przy dotknięciu wyciekało z nich jak z gąbek. Do pozyskiwania nadawały się tylko młodziutkie sztuki, które nie zdołały jeszcze wchłonąć tyle wody. Nie brakowało też borowików szlachetnych. Starszych egzemplarzy właściwie nie widzieliśmy, za to nie brakowało maluchów i średniaków, takich najlepszych do koszyka. Wśród "zwykłych" szlachetniaków trafił się jeden wyjątkowy egzemplarz z rurkami w kolorze cytrynowym. To niezwykle rzadkie znalezisko, więc bardzo się ucieszyłam. Cytrynowy kolor rurek pozostaje również po wysuszeniu.
Jeszcze bardziej uradowały mnie lejkowce dęte. Myślałam już, że w tym roku w ogóle nie pojawią się na moich orawskich miejscówkach, bo zawsze były już w sierpniu, a tymczasem wyczekały aż ściółka będzie pływać, wyrosły i czekały na mnie. W pozysku lejkowców pomagał mi Krzyś.
Podczas grzybobrania w tym lesie wymieniliśmy koszyki, więc razem z tym pierwszym było już pięć pełnych. A przed nami kolejne lasy... Chłopcy pojechali do bacówki samochodem, a ja, tradycyjnie, ruszyłam w tym samym kierunku na własnych nogach. Po drodze zapełniałam kolejny koszyk. Nie fotografowałam jadalniaków, ale nie oparłam się koralówkom i gałęziakom, których były tysiące oraz muchomorom rosnącym całymi stadami dosłownie wszędzie.
W bacówce popiliśmy żętycy i podjedliśmy oscypków. Zrobiło się całkiem sucho w powietrzu - mżawka ustała, a temperatura była bardzo przyjemna, wcale nie było tak mokro i zimno jak miało być. Na nasze szczęście. Chłopaki pojechali w odwiedziny do naszych lipnickich gospodarzy, a mnie wyrzucili po drodze w pobliżu "mojego" granicznego lasu. Nie miałam jeszcze dość pazerniactwa, a w bagażniku czekał jeszcze jeden pusty koszyk.:)
Poszłam na koźlarzowe miejscówki, gdzie było tak pięknie jak w grzybowej krainie marzeń. Napełniałam kolejny koszyk młodymi, dorodnymi grubaskami. Ciążyły mi coraz bardziej.
Na wierzch dołożyłam jeszcze kilka pięknych kaniutków i z trudem niosłam duży koszyk, co kilka kroków przekładając go z ręki do ręki. Kiedy Pawełek zadzwonił z pytaniem, co ja tyle czasu w tym lesie robię i żebym już wracała, powiedziałam mu, żeby wyszedł mi naprzeciw i pomógł donieść zbiór, bo mi strasznie ciążą te mokre grzybki. Kochany Pawełek natychmiast wyruszył z pomocą i ostatni odcinek drogi to on był obarczony siódmym z kolei, największym chyba koszykiem.
Po odpoczynku na lipnickim podwórku i wypiciu kawy u gospodarzy, trzeba było dojechać do Krakowa i obrabiać, obrabiać, obrabiać... Dobrze, że część grzybów miałam komu oddać w postaci nieprzetworzonej, bo chyba do rana bym się nie wyrobiła, gdybym miała przetworzyć całość. W czyszczeniu i segregacji grzybków pomogli mi bardzo Pawełek i Krzyś, który chętnie uczy się nie tylko zbierania, ale i zagospodarowywania pozysku. Tylko Michałek nie był zainteresowany pomaganiem i zajął się czytaniem książki.
Ostatnie grzyby z sobotniego pozysku dosuszyły się dzisiaj rano. Mam więc wolne moce przerobowe, Michaś i Krzyś pojechali na trzydniową wycieczkę, Pawełek w delegację do Gdańska, więc pewnie ruszę wkrótce po kolejne grzybki, bo już powoli zapominam jaka mordercza była obróbka ostatnich grzybów.:)
Ja mężem pojechaliamt w piątek.On miał wolne ja przed pracą.W czwartek u nas lało cały dzien więc grzybki nasiaknięte nieźle były.Nałupiśliamy 3 kosze dwa wiaderka pieciolitrowe generalnie podgrzybków,ale było również trzecie wiaderko prawdziwków.Wrociłam z pracy po 18 i zaczęła sie zabawa z grzybami.Jeszcze w sobote reszte przerabiałam,ale oczywiście dzisiaj pognało mnie znow do lasu i znow mam kosz do obróbko-przeróbki.pozdrawiam i gratuluje cudnego zbioru
OdpowiedzUsuńTo też pięknie pokosiliście.:) Cudownie się zbiera, ale późniejsza obróbka takich ilości, jak ostatnio, jest męcząca. Ja jutro wyskoczę po kolejne grzybki. Korzystam z nieobecności chłopaków - mam do wykorzystania czas przeznaczany na gotowanie, odrabianie zadań i zajęcia popołudniowe. Parę godzin się uda wygospodarować.:)
UsuńPozdrawiam i mnóstwa kolejnych grzybobrań z pełnymi koszami życzę!
No piękne zbiory i te kozaki czerwone cudne.W niedzielę byliśmy też na grzybach i wróciliśmy z pełnymi koszami.Jaką ucztę przeżyłam w lesie jak spotykałam po 2-3 prawdziwki na raz a kilka kroków dalej następne.W domu policzyłam to samych prawdziwków ponad sto.Oprócz tego jeszcze podgrzybki i maślaki .W domu tak się namordowałam przy obrabianiu zwłaszcza maślaków ,że już byłam zadowolona jak któryś był robaczywy.suszanka od wczoraj chodzi .Och jak ja to lubię.Pazerniactwo grzybowe jest mi bardzo znane :) jutro znów wyruszamy na grzyby w moje rodzinne strony za Trzebnicę i oby tylko nie padało.Co to jest żentyca? jakiś napój?Ten rok jest wyjątkowo bogaty w urodzaj grzybowy chyba ,więc jedziemy znów.Obrabiam grzyby zawsze sama bo nikomu nie ufam ,że będzie dokładnie przepatrzony każdy grzyb i potem bym nie jadła.No to darz bór dla każdego :) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTe leśne przeżycia na widok gromadnie rosnących grzybów są niesamowite.:) Ja też sama przeglądam wszystkie grzyby, bo wiem, że Pawełek przymyka oczy na pojedyncze dziurki, a ja nie przepuszczam żadnego lokatora. Chłopcy pomagają segregując grzyby wyjmowane z koszyków, a tym razem mieli za zadanie rozłożyć na suszarce lejkowce.:) Bardzo mi pomogli, bo mogłam w tym czasie robić z innymi grzybami.:)
UsuńŻętyca to serwatka pozostająca po wyrobie oscypków. Może być słodka albo kwaśna. W upalne dni doskonale gasi pragnienie, a jak jest zimno, można ją wypić na ciepło i wtedy rozgrzewa.
Powodzenia na kolejnym grzybobraniu; ja dzisiaj też ruszam.:)
Cudowne te wasze koszyki.Nagrodziły Cię orawskie lasy które opuściłaś akurat wtedy gdy był wysyp borowików.Bardzo podziwiam Krzysia za jego fascynację lasem i grzybami.A Michałek już mówiłam będzie naukowcem.Co to za wycieczka chłopaków tak na początku roku szkolnego?Życzę wam słoneczka jak zawsze.Nigdzie nie widzę teraz powiadomień o Twoim wpisie,własnie wybrałam się na blog zobaczyć co się stało i czasami nie zachorowałaś bo taka cisza,a tu proszę wpisy są.Ściskam cię moja droga
OdpowiedzUsuńOd soboty zajmuję się grzybami przede wszystkim, to nie miałam czasu pisać tak zaraz w ten sam dzień.:)
UsuńChłopcy mają wycieczkę integracyjną, trzydniową. W środę wieczorem wrócą, więc dziś mam jedyny dzień zupełnie beż nich. Pogoda im dopisuje, więc się jeszcze wyszaleją na świeżym powietrzu. Uściski Ewo!