Po zakupie oscypków i konsumpcji serkowo - żętycowego posiłku, pożegnałam bacówkę i moich chłopaków. Wyruszałam teraz na samotną wędrówkę z bacówki na lipnickie podwórko. To około sześciu kilometrów przez lasy i łąki, ale jak się zbacza z drogi w celu krążenia po lesie, to wiadomo, że trasa znacząco się wydłuża. Czasu w nadmiarze nie miałam, więc ruszyłam z kopyta. Obiecywałam sobie wiele po tym moim samotnym spacerze - przede wszystkim odpoczynek od nieustannych zawołań "Mamo!", spokojny marsz w pięknych okolicznościach przyrody i oczywiście grzybki. Liczyłam na spotkanie z wilgotnicami i trochę mniej na cesarza, czyli dwupierścieniaka cesarskiego. Na trasie, którą zamierzałam przejść, są dwie miejscówki tego gatunku, którego w tym roku nie udało mi się jeszcze spotkać.
Ostatni rzut oka na lasy otaczające bacówkę i chłopaków, którzy też zbierali się do drogi w stronę samochodu zaparkowanego na końcu drogi, po której dało się dojechać. Dotarcie do samej bacówki przy jesiennym błocie jest zarezerwowane wyłącznie dla samochodów terenowych.
Poszukiwanie wilgotnic rozpoczęłam na skraju pastwiska graniczącego z lasem. Miejsce wytypowałam dobrze, bo po paru krokach zobaczyłam ślady kolorowych grzybków. Większość z nich była niestety uszkodzona, bo po pastwisku cały czas przechadzają się owieczki, krowy, kozy i konie.
Większość z tych, które nie zostały zdewastowane przez bacówkowy zwierzyniec, nie była już w najlepszym stanie. Dni świetności wilgotnice miały już zdecydowanie za sobą. Najlepiej prezentowały się jeszcze wilgotnice żółknące, Rosło nawet trochę młodych owocników.
Najwięcej było jednak egzemplarzy zejściowych - straciły już intensywne kolorki i pomarszczyły się na brzegach kapeluszy.
Obok rosły wiolgotnice o czerwonym zabarwieniu. Wśród nich nie wypatrzyłam ani jednej młodziutkiej; wszystkie kończyły już swój krótki wilgotnicowy żywot. To najprawdopodobniej wilgotnice purpurowe.
Pofotografowałam, co znalazłam i szczerze mówiąc, byłam nieco zawiedziona, bo liczyłam na lepiej prezentujące się modelki. Z drugiej jednak strony sam fakt spotkania z nimi był satysfakcjonujący.
Weszłam w las. Było szaro - buro, więc sobie nieco pokolorowałam rzeczywistość przy pomocy techniki, jaką dysponuje mój aparat. Dzięki temu, patrząc na zdjęcia, ma się wrażenie, że świeciło słońce. Rzadko poprawiam naturę, ale tym razem dopadła mnie taka potrzeba.
Nigdy nie poprawiam kolorystyki grzybów - jeżeli ktoś miałby skorzystać z moich zdjęć przy identyfikowaniu czy porównywaniu swoich znalezisk, przekłamane kolory mogłyby go zmylić.
W lesie rosło sporo dużych mleczajów jodłowych (rydzów) oraz wyrośniętych borowików ceglastoporych. Ceglasi tej wielkości nawet nie ruszałam, zostawiając je na rozsiew, natomiast spośród mleczajów wybierałam te najmłodsze i najładniejsze. Nie zależało mi specjalnie na załadowaniu koszyka, bo nie chciałam, żeby mi zbytnio ciążył podczas dalszego spaceru.
Wyszłam z lasu i ruszyłam dalej szlakiem granicznym. Widoki były, jak zwykle, piękne, chociaż widoczność mocno ograniczały chmury i mgiełka. Robiłam intensywną gimnastykę szyi - raz patrzyłam na okoliczności przyrody, raz w trawy, w których powinny być wilgotnice. Wypatrzyłam je tylko w jednym miejscu. To najprawdopodobniej wilgotnica łąkowa, która nazywana była wcześniej (przed zmianami w nazewnictwie) kopułkiem łąkowym. Pewności stuprocentowej nie mam, bo owocniki, które znalazłam były już starszawe i nieco zniekształcone przez warunki, w jakich przyszło im żyć.
Jeszcze kawałek granicą i już dotarłam do kolejnego lasu na mojej trasie. To tu udawało mi się kilka razy spotkać dwupierścieniaka cesarskiego. Przeszukiwałam dokładnie znajome miejsca, idąc niemal na czworakach. Niestety, moje starania zakończyły się porażką. Z tego, co obserwuję, dwupierścieniaki na Orawie spotyka się coraz rzadziej. Nigdy nie było ich wiele, ale widzę, że z roku na rok jest mi trudniej na nie trafić.
Spotkałam za to ostatnie tegoroczne pieprzniki ametystowe.
Ponownie opuściłam las i wyszłam na granicę. Przede mną był najdłuższy odcinek wiodący łąkami. Myślałam, ze spotkam na nich ładniejsze wilgotnice niż wcześniej, ale się przeliczyłam - nie wypatrzyłam ani jednej.
Skupiłam się więc na widoczkach słowackich i polskich.
Doszłam do ostatniego na trasie lasu granicznego znajdującego się najbliżej lipnickiego podwórka. Znam tu każde niemal drzewo, bo to jeden z moich najulubieńszych i najczęściej odwiedzanych lasów. Obecnie zasiedlony jest głównie przez wodnichy pomarańczowe, które rosną grupami po kilkanaście - kilkadziesiat sztuk. Widząc takie ilości tych grzybków, trudno uwierzyć, że są rzadkie, ale faktycznie, w innych miejscach ich nie widziałam.
Przeszukałam oczywiście stanowisko cesarskie, czyli znowu bezskutecznie usiłowałam spotkać dwupierścieniaka cesarskiego. Musiałam się niestety pożegnać z nadzieją na zobaczenie go w tym roku. Na tej miejscówce też był nieobecny.
Las pożegnał mnie pięknymi jeszcze i młodymi podgrzybkami brunatnymi.
Na okrasę dorzucił jedną piestrzenicę infułowatą rosnącą na środku leśnej ścieżki.
Opuściłam ostatni już las i łąkami schodziłam do wsi. Nawet się już specjalnie nie rozglądałam po trawach, ale wilgotnice same mi wlazły pod nogi. Były tylko dwie, ale za to należące do najbardziej kolorowych - wilgotnice papuzie. Te już niestety były stare i straciły kolorki, niemniej zaliczyłam spotkanie z kolejnym wilgotnicowym gatunkiem.
U gospodarzy wypiłam jeszcze szybką kawę, zagoniłam menażerię do samochodu i pojechaliśmy do Krakowa. Dotarliśmy w zupełnych już ciemnościach. Po szybkim nakarmieniu dzieciaków zabrałam się z grzybową robotę. Dodatkowo miałam jeszcze do zagospodarowania snopek zieleniny z lipnickiej grządki. Przez całą noc rozchodził się zapach suszonych grzybów, pietruszki i selera.
Dobrze, że znalazł się chętny do zagospodarowania mleczajów jodłowych. Pawełek ochoczo zaproponował, że zawiezie grzybki pod wskazany adres, wymigując się tym samym od pomocy w obrabianiu zbioru.;)
Tak pewnie większość żegna niesamowitą ilość kapeluszowych w tym roku , jeszcze trochę późnej jesieni jak u mnie w pobliskich laskach, dalsze wyprawy chyba zakończyłam też.
OdpowiedzUsuńTa jesień była niesamowita grzybowo. Teraz możemy się spokojnie przestawić na późnojesienne i zimowe grzybki.:) Na pewno ich dla nas nie zabraknie.
UsuńPozdrawiamy Bożenko serdecznie!
Dobry to rok na wilgotnic, sama nawet znalazłam 4 gatunki co uważam za sukces. Niestety, na papuzią jeszcze się nie natknęłam.
OdpowiedzUsuńGratulki Iza! Na nizinach je dorwać, to znacznie większy sukces niż w górach.:) Może i na papuzią Ci się uda trafić. U Was powinny dłużej rosnąć niż na Orawie, gdzie już wszystko dogorywa. Pozdrowienia od Wawelskiego Smoka i Menażerii!
UsuńAch te rydze ,one się chyba chowają przede mną ,nigdy tylu nie znalazłam.Podgrzybki też fajne ,oj było ich w tym roku,ale zaraz po prawdziwkach lubię je bardzo,zwłaszcza te grubaski.Jesień rzuciła nam kolory ,dziś na spacerze z rodzinką ,poszurałam sobie butami w liściach ,tak żeby sobie pobyć dzieckiem chwilę :)Ponoć śnieg już w górach,a u nas ciepły dzień był dziś ale u nas zawsze mamy fajnie z temperaturami,zobaczymy jak długo:)Dużo się dowiaduję i uczę z Twoich wpisów -dziękuję .Pozdrawiam i wysyłam Wam trochę słońca dzisiejszego .
OdpowiedzUsuńDzięki za słoneczko! Dotarło wczoraj i trochę rozweseliło świat. Temperatura też bardzo była przyjazna. Dziś już niestety standard - deszcz i chłodno. Ma padać aż do poniedziałku.:(
UsuńCieszę się, że nam towarzyszysz w leśnych wyprawach i poznajesz kolejne grzybki.
Pozdrawiam, a deszczu nie wysyłam, bo chyba nikomu go tej jesieni nie brakuje.:)
Dorotko bardzo Ci dziękuję za zdjęcia wspaniałych pejzaży Twoich lasów i łąk,takie cudowne kolory,niesamowite i góry,napatrzeć się nie mogłam.Gdyby nie lało u nas non stop to może zawieziona bym była popatrzeć na te drzewa jesienne ale nie ma szans w październiku,przez te deszcze to wszystkie moje kosteczki cierpią,wszystkie pulsują ale to nie miejsce na biadolenie,trzeba się cieszyć że chociaż na zdjęciach można zobaczyć cudowności jesienne. Wilgotnice poznałam w tym roku szczególnie na zdjęciach Roberta i ma w swoim albumie taką cudowna papuzia,cudowną,no i te ze zlotu jego hii tez piękne. Może w następnym roku uda Ci się wcześniej trafić na te łąki.Pozdrawiamy z Iwonką,z nią też kiepsko,uściski
OdpowiedzUsuńRobert poświęca wilgotnicom mnóstwo czasu, już nie pierwszy rok. Poza tym klasa samego fotografa oraz sprzętu foto i późniejszych efektów, to z zupełnie innej bajki niż moja.:) Na wilgotnice trafiałam już zazwyczaj w sierpniu. Jesienią jakoś nigdy nie miałam nadmiaru czasu na łażenie po łąkach, bo inne grzyby wzywały mnie do lasu. Kocham wszystkie grzyby, ale jestem przede wszystkim pazerniakiem i wcale się tego nie wstydzę.
UsuńU nas też ciągle pada. Wczoraj był jedyny ładny dzień - ze słońcem i przyjazną temperaturą.
Ściskam mocno Ciebie i Iwonkę. Trzymajcie się dziewczyny!