Ostatni dzień w całości spędzony w Szczawnicy, był bardzo, bardzo intensywny. Intensyfikacja zaczęła się już dzień wcześniej, 25 grudnia, kiedy to pod wieczór dojechali do nas przyjaciele z Jaworzna - Iwonka z Pawłem i swoimi córeczkami Mają i Nelą. Dzieci spędziły wieczór na szalonej zabawie w domku, a dorośli na trwającym do późna opowiadaniu o wszystkim. Panów wzięło na wspominki, więc miałyśmy z Iwonką możliwość dowiedzenia się o paru ciekawostkach z przeszłości naszych Pawełków.;) Oczywiście, po takiej posiadówie, chętnie byśmy rano pospali nieco dłużej, ale młodzież, spędzająca nockę w czwórkę na zsuniętych łóżkach, ogłosiła koniec spania już o szóstej. Zaczęli co prawda "tylko" od opowiadania swoich snów, ale robili to na tyle głośno, że o dalszym spaniu za ścianą nie było już mowy. A później chcieli jak najszybciej dostać śniadanie i już gdzieś iść, żeby jeździć na sankach. A tu na śniadanko trzeba było czekać aż do dziewiątej. Nie jest łatwo przetrwać wypytywanie czwórki dzieci, kiedy WRESZCIE będzie to, na co czekają. W takich chwilach bardzo przydatne są tablety, bo przy nich dzieci znikają na trochę. Staram się nie wykorzystywać tej broni, ale tym razem była sytuacja wyjątkowa, więc pozwoliliśmy całej czwórce na uziemienie nad ekranikami.
Wybór miejsca na spacer nie był taki prosty, bo po pierwsze, dzieci nastawiły się na jazdę na sankach, a po drugie trasa nie mogła być zbyt długa i męcząca. Po analizie danych, jakie zebraliśmy podczas dotychczasowych spacerów, stwierdziliśmy, że najpewniejszy i najbliżej parkingu znajdujący się śnieg będzie za Wąwozem Homole i na Jaworkach, obok Szałasu Bukowinki. Poszliśmy zatem przez wąwóz. Dzieci niosły w rękach plastikowe jabłuszka, żeby na nich zjeżdżać. Próbowali to zresztą robić na każdym spłachetku białego podłoża, ale na trasie nie było większych wzniesień i spadków. Oczywiście cały czas padały pytania, kiedy dojdziemy do tej właściwej górki ze śniegiem. Nie dziwiłabym się, gdyby pytały o to dziewczynki, które tu nie były, ale w częstotliwości zadawania tego pytania przebijał je zdecydowanie Krzyś, który przeszedł tę trasę dwa dni wcześniej.;)
Dotarliśmy do chatki, przy której zbudowaliśmy w wigilię bałwanki. Okazało się, że bałwanki zostały nadgryzione zębem odwilży, a śniegu jest mniej niż było. Niemniej na jednej górce było go na tyle dużo, że można było pozjeżdżać na jabłuszkach.
Dzieciaki rzuciły się do zjazdów. Pawełek robił dokumentację zdjęciową, Iwonka czuwała nad bezpieczeństwem, a ja i Paweł przeszukiwaliśmy pobliski lasek.
Nie udało nam się zlokalizować żadnych ciekawych grzybków, więc wróciliśmy w miejsce zabawy.
A na górce się działo! Same zjazdy były mocno emocjonujące, ale najwięcej radości sprawiały spektakularne upadki.
Pawełkowi udało się uchwycić kilka cudownych momentów. Dla mnie numerem jeden jest Nela w locie.
Niektóre wywrotki wyglądały dość groźnie, ale wszystkie kończyły się wyłącznie śmiechem.
Kiedy dzieciaki na chwilę porzuciły swoje pojazdy, aby złapać oddech, natychmiast wykorzystałyśmy z Iwonką okazję i też sobie trochę pozjeżdżałyśmy.
Zostaliśmy na tej górce tak długo, jak dzieci chciały. To miał być spacer i zabawa przede wszystkim dla nich.:) Kiedy oświadczyli, że już nie chcą jeździć, poszliśmy na Jaworki. Szałas Bukowinki prezentował sie zupełnie inaczej niż dwa dni wcześniej. Przede wszystkim znikł śnieg i mgła.
Tuż obok, na sztucznie naśnieżanym stoku było za mało śniegu dla narciarzy, ale wystarczająco dla naszych dzieciaków. Zaczęły się kolejne zjazdy; na widok górki z białą pokrywą, dzieci szybko odzyskały siły.
Niestety, wkrótce okazało się, ze Maja ma tak przemoczone buty, ze dalsza jazda nie wchodzi w grę. W związku z tym Paweł z Iwonką i dziewczynkami poszli do samochodu, a my jeszcze zostaliśmy na stoku, bo Michał i Krzyś jeszcze nie mieli dość. Dla Pawła wcześniejszy powrót do domku był okazją do szybkiego wypadu w miejsce blisko kwatery, którego ja nie zdążyłam spenetrować. Dobrze, że miał pojemne kieszenie, bo okazało się, że uszaki pięknie tam obrodziły.
Później, już w ciemnościach, mieliśmy jeszcze kulig. Niestety, z powodu aury, nie saniami, tylko na wozie. Mimo to, przejazd konnym wozem przez Szczawnicę był atrakcją.
A kiedy wróciliśmy, Pawełek urządził tradycyjny pokaz fajerwerków. W tym dniu dzieci zasnęły znacznie szybciej niż dzień wcześniej. A po śniadaniu w środę trzeba było już wracać do miejskiej rzeczywistości.
Naprawdę Pawełek się postarał,zdjęcia rewelacyjne.Aż trudno uwierzyć spoglądając na fotki że dzieciakom nic się nie stało bo wygląda to groźnie.A Twoje i Iwonki zjazdy rany,naśmiałam się,ona jeszcze z torebką hii Dzięki wam za spowodowanie masażu brzucha,ze śmiechu.Uściski
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dołączyłaś Ewa do naszych zjazdów i chichotów. Pozdrawiamy serdecznie w tym ostatnim dniu 2017.
Usuń