Podczas niedzielnej wycieczki do Krakowskiego Ogrodu Zoologicznego nasza uwaga skupiała się nie tylko na zwierzętach, ale również na potencjalnych miejscach występowania grzybów. A miejsc tych trochę było, bo do zoo i z powrotem na parking szliśmy przez kawałek Lasku Wolskiego, oczywiście wybierając dwie różne trasy. Okazało się, ze zimowe grzybki mają się całkiem dobrze - po raz kolejny wytropiliśmy całą trojkę zimowych jadalniaków, stwierdzając, ze niektóre z nich wybrały sobie bardzo ciekawe miejsca do wzrostu. Zobaczcie zresztą sami.
Zaraz na początku szlaku prowadzącego do celu wycieczki przywitały nas płomiennice zimowe, które zasiedliły martwy pniak wyznaczający spacerową ścieżkę. Owocniki były już dość stare, więc posłużyły wyłącznie do dokumentacji fotograficznej.
Następnym gatunkiem na trasie był uszak bzowy, który wcale nie wyrósł na dzikim bzie, lecz na spróchniałym pniu, najprawdopodobniej bukowym. W pobliżu rosły wyłącznie buki, więc najprawdopodobniej i ten pień należał do przedstawiciela tego samego gatunku drzewa. Uszakom już nie podarowałam życia - wpakowałam je do siatki, a następnie do plecaka. Z takim pozyskiem doszliśmy o zoo.
Szybko okazało się, że uszaki uzupełniają ekspozycję zwierzęcą. Pierwsze wypatrzył Krzyś na wybiegu szympansa. Też nie rosły na bzie tylko na wielkim pniu stanowiącym wystrój wybiegu. Zdjęcia robiłam na sporym przybliżeniu i przez szybę, ale dosć dobrze widać, ze to uszaki.
Krzyś nie mógł przeboleć, ze tyle dobra jest poza naszym zasięgiem i próbował namówić mieszkańca wybiegu, żeby pozyskał uszaki i nam je podał przez kraty. Szympans jednak coś był obrażony na cały świat, strzelił focha i siedział sobie w kąciku z rękami założonymi na piersiach. Krzychu, jak wiadomo, uparty jest, więc nie zważając na naburmuszoną minę szympansa, próbował go zmobilizować do działania najpierw w ludzkim języku, a później w szympansim. Zwierzak pozostał niewzruszony i tylko przecząco kręcił głową. Pozostawiliśmy go więc na straży uszaków, które wyrosły mu na jego terytorium.
Jeszcze ładniej oblepiona uszami kłoda znajdowała się u rysia, który spał sobie smacznie w rozwidleniu gałęzi i nic nie wiedział o tym, ze oglądamy nie jego, tylko grzybki, które sobie wyhodował. Ryśka nawet Krzyś nie próbował namawiać do zbierania uszaków, bo przecież powszechnie wiadomo, ze jak kot śpi, to nie należy mu przeszkadzać.:)
Więcej ciekawostek grzybowych w zoo nie wytropiliśmy, ale za to w lasku czekało jeszcze parę niespodzianek. Kiedy chłopcy poszli objadać się niezdrowymi frytami, ja dałam nura w krzaki.
Zaraz na wstępie rzuciła mi się w oczy liczna gromadka kubków prążkowanych. Były już w pełni dojrzałe, a nawet podstarzałe, al i tak wyglądały ślicznie.
Wstając z kolan, na które padłam przed kubecznikami, zobaczyłam w oddali pniak porośnięty czymś bocznie przyrośniętym. Serce zabiło mi mocniej - boczniaki! Kiedy jednak doszłam do wypatrzonego łupu, okazało się, że to tylko lakownice, które pieknie obrosły martwy pień.
Chociaż tak mnie nabrały, jakoś myśl o boczniakach nie dawała mi spokoju. Okazało się, że słusznie, bo czekały na mnie kilkadziesiąt metrów dalej. Podobnie jak lakownice, opanowały cały pniak, porastając go dookoła i od dołu do góry.
Boczniaki były młode, małe i średniej wielkości, ale nieco podsuszone. Stwierdziłam, że nie ma co wybrzydzać, bo na nadmiar świeżyzny grzybkowej nie cierpimy.
Obfociłam znalezisko i zebrałam owocniki, do których udało mi się dosięgnąć.
Na pniu wypychało się spod kory mnóstwo nowych kępek maleńkich boczniaków, ale były już w tym stadium rozwoju nieco przysuszone, więc raczej nie miały szans na dalszy rozwój.
Najwięcej boczniaków rosło poza moim zasięgiem, na sporej wysokości. Pozostały na swoich miejscach.
Wróciłam do Pawełka, Michałka i Krzysia, którzy zjedli juz swoje frytki i czekali na mnie siedząc na ławeczce. Zaczął padać drobny deszcz, a my ruszyliśmy w kierunku samochodu pozostawionego na parkingu. Krzysiowi było zimno, więc biegał tam i z powrotem, zeby się rozgrzać.
Wzdłuż naszej drogi było mnóstwo pni po wyciętych drzewach, a na większości z nich rosły stada grzybówek dzwoneczkowatych. Dawno nie spotkałam przedstawicielek tego gatunku w takich ilościach.
Po grzybówkach widać, że małe, leśne żyjątka nie śpią tej zimy zagrzebane w ściółce, tylko dokazują na całego - większość grzybków była poobgryzana. Do zdjęć wybrałam te najmniej nadszarpnięte wygłodzonymi zębiskami.
Nie brakowało też pięknie wybarwionych wrośniaków różnobarwnych. Niby takie z nich pospoliciaki, a jednak trudno przejść obok nich obojętnie.
A później były uszaki - dorodne, mięsiste, piękne! Uzupełniałam nimi resztę wolnego miejsca w siatce. Krzyś się zupełnie rozgrzał przy uszakowym zbiorze i przestał ganiać dookoła skupiając się na poszukiwaniach i zbiorze.
Dorwał nawet konkretny konar porośnięty uszami. Wytargał go z krzaków na drogę, chociaż ledwo mógł unieść namoczone konkretnie drewno. Złożył łup u mich stóp, stwierdzając, że teraz moja kolej na oskubywanie pniaka; on już swoje zrobił.:)
W efekcie mieliśmy całkiem obfity pozysk uszakowo - boczniakowy, który w całości trafił do duszonki cebulowo - warzywnej.
I radość ze zwierzaków i kolacją darmowa jeszcze była,jaki świat jest cudny.Jak zobaczyłam minę Krzysia jak targa ten konar to uśmiałam sie serdecznie,uściski
OdpowiedzUsuńTo chyba najlepsza fota Krzycha z ostatniego czasu. Jak zrzuciłam zdjęcia na komputer, to padłam jak zobaczyłam tę minę.Konar ważył na bidę z 15 kilo.:)
UsuńUściski i serdeczności z Krakowa!