Soboty tradycyjnie przeznaczone są na wizyty w stajni i zajęcie się naszymi czworonogami, ale końmi zajmuję się ja, a chłopcy palą ognisko i chodzą na wycieczki do sklepu, w którym kupują samo niezdrowe jedzenia, na które ja przez cały tydzień nie wyrażam zgody. Ponieważ Michaś i Krzyś i tak nie chcą ani czyścić swoich kucorów, ani na nich jeździć, nie protestuję, kiedy w sobotę, zamiast do koni, jadą z tatą Pawełkiem na warsztat. Późną jesienią i zimą, kiedy pada deszcz albo wieje lodowaty wiatr (jak na przykład wczoraj), sama im proponuję, żeby nie jechali ze mną do koni, tylko zajęli się sobą w swoim własnym, męskim gronie. Podrzucam ich na miejsce, zostawiam i zgarniam wracając od koni. Ja mogę spokojnie i bez rozglądania się za nimi, zająć się tym, co kocham robić, a oni mają czas dla siebie, o co w ciągu tygodnia jest trudno.
Ostatnio chłopcy budują razem modele. Zaczęli od statków, bo Pawełek dostał w prezencie takie właśnie zestawy. Czarną Perłę udało im się poskładać w jedno sobotnie przedpołudnie, ale z Titanicem już tak szybko nie poszło; nie jest jeszcze gotowy. Z relacji wiem, ze to wspólne budowanie polega na tym, że tata składa model, a Michałek i Krzyś przez chwilę go dopingują, a później oddają się innym warsztatowym atrakcjom - odkręcaniu i przykręcaniu śrubek, piłowaniu desek włożonych w imadło albo tysiącu innych, równie fascynujących zajęć.
W jedną z takich sobót, kiedy już dopieściłam wszystkie menażeryjne konie, zadzwoniłam do chłopaków, że wyjeżdżam ze stajni i jadę po nich. Ostrzegam ich wcześniej, żeby zdążyli powyłączać komputery, na których używanie Pawełek zawsze się zgadza, żeby mieć święty spokój. Ja o tym wiem, oni wiedzą, ze ja wiem, ale wolą nie zostać przyłapani przed monitorami.;) No dobrze, dzwonię... A Pawełek, mocno zaaferowany, mówi do mnie: "Nie przeszkadzaj teraz, bo szukamy jak się pisze zero po rzymsku! Michaś o to pytał." Jakie zero po rzymsku??? - szybko przeprowadziłam w mózgu proces kojarzenia i odpowiedziałam - "Przecież nie ma rzymskiego zera! Nie znajdziecie go." Moja odpowiedź nie była oparta na wiedzy o liczbowym systemie Rzymian, tylko na prostej konkluzji - skoro nikt nigdy nie mówił o rzymskim zerze, to po prostu go nie ma. Pojechałam po chłopaków, wróciliśmy do domu, zjedliśmy obiad, a ja ciągle zastanawiałam się co temu Michałkowi przyszło do głowy, żeby zastanawiać się, jak Rzymianie zapisywali zero.
Ja nigdy takich dylematów nie miałam i nie zastanawiałam się dlaczego wśród liczb rzymskich nie ma zera. Podali w szkole cyfry zaczynając od jedynki, tak się ich nauczyłam i zapamiętałam. I na tym koniec. Zapytałam później Pawełka i jeszcze parę dorosłych osób, czy kiedykolwiek zastanawiali się jak napisać zero po rzymsku. Okazało się, że ani Paweł, ani nikt inny spośród zapytanych nie wpadł na to, żeby pytać o to rzymskie zero. Parę osób natomiast z zaskoczeniem stwierdziło: "Faktycznie, w rzymskich liczbach nie ma zera." Te odpowiedzi z jednej strony mnie uspokoiły, bo dzięki nim stwierdziłam, że nie jestem wyjątkiem, jeśli idzie o zgłębianie tajników matematycznych, ale z drugiej strony zaczyna mnie ogarniać coraz większe przerażenie na myśl o ogromnym potencjale Michałkowego umysłu, który pracuje na wysokich obrotach i nie wiadomo dokąd zmierza.
Do wielu technicznych zainteresowań Michała dołączyła ostatnio matematyka. Dla mnie jest to trochę niepojęte, jak można się fascynować liczbami, ale on to ma. Ja w jego wieku interesowałam się przyrodą, zwierzętami i marzyłam o koniach, a Michałek robi obliczenia, które obok katastrof lotniczych opanowały jego umysł. Kiedy nauczył się tabliczki mnożenia od początku do końca i od końca do początku, umiejętność dzielenia pojawiła się znikąd z dnia na dzień. Kiedy to było już za proste, zajął się procentami i pierwiastkami. Później opanował obsługę kalkulatora i zaczął robić odkrycia typu "wszystkie liczby z zerem na końcu można podzielić przez dziesięć". Potrafi przez godzinę robić obliczenia, których efektem są jakieś ogólne prawidłowości rządzące matematyką. Kiedy po kolejnych odkryciach Michałka stwierdzam, że już mnie chyba niczym nie zaskoczy, on przy wychodzeniu ze szkoły oznajmia mi, że jak się nudził w czasie przerwy, to sobie rozpisywał ciąg Fibonacciego. Normalnie opad szczeny. Ja jestem humanistą i miłośnikiem przyrody, nigdy za matematyką nie przepadałam, a teraz muszę się doszkalać z ciągów, o których pamiętam ze szkoły, że coś takiego było... Nie lubię słyszeć od mojego dziecka: "To tego nie wiesz?" albo "Przecież powinnaś to wiedzieć." A coraz częściej Michałek tak mi mówi... Mama już nie wie wszystkiego.:( Całe szczęście, że Krzyś nie ma aspiracji do zgłębienia wszystkich tajemnic wszechświata i jest tak cudownie zwyczajnym dzieckiem.
Michał to ścisły umysł,trzeba go w tym wspierać,uczonym będzie no chyba że mu potem przejdzie ale miejmy nadzieje że nie.Wiesz jaka dumna będziesz z niego.A Krzyś woli inne zajęcia i to jest norma,nie możesz mieć dwóch geniuszy,pozdrawiam was
OdpowiedzUsuńEwuniu! Całe szczęście, że Krzyś jest inny; przynajmniej mam bratnią duszę w mojej Menażerii. Śmiejemy się czasem z Pawełkiem, ze podzieliliśmy się dziećmi - Michał to udoskonalony klon taty, a Krzyś jest wierną kopią mnie ze swoim uporem, pragnieniem zwycięstwa i pazerniactwem.:)
UsuńMichaś na pewno ma większe zamiłowanie do przedmiotów ścisłych, ale interesuje się wszystkim, w mniejszym lub większym stopniu. Dla mnie jest takim człowiekiem renesansu, z uzdolnieniami w wielu kierunkach. Pisze i opowiada równie dobrze jak liczy. Czas pokaże co z niego wyrośnie. Na razie najważniejsze, żeby mu nikt nie utrącił skrzydeł - niech się rozwija w swoim tempie i kierunku, który akurat go zafascynuje.:)
Pozdrawiamy serdecznie w to mroźne, niedzielne popołudnie.:)