Michałek i Krzyś, z okazji Wszystkich Świętych, mieli wolne już w środę,ostatniego dnia października. Mogłam ich co prawda odstawić do szkolnej świetlicy, nawet na cały dzień, ale takie siedzenie w pomieszczeniu, jak nie ma lekcji, uważam za bezsensowne. Zaproponowałam chłopakom przedpołudniową wycieczkę do Lasku Wolskiego. Na hasło "Lasek Wolski" Krzyś wykrzyknął - chodźmy do zoo!Nie do końca mi taka opcja pasowała, bo raczej chciałam poszukać grzybów, ale po chwili miałam już dwóch wrzaskunów optujących za zwiedzaniem zoo. Krzyś argumentując swoją głęboką potrzebę pójścia do ogrodu zoologicznego, oświadczył, że chce bardzo zobaczyć znowu "te wieloryby". Jakie wieloryby??? O ile dobrze pamiętam, to nigdy takowych w krakowskim zoo nie było. Zaczęła się indagacja Krzycha i wyciąganie z niego informacji o wielorybach, żeby odkryć, o jakie zwierzęta Krzysiowi chodziło. Ustaliliśmy wkrótce, że celem mają być uchatki, które od przedwczoraj w naszej rodinie są wielorybami. I tak już chyba zostanie.:)
Do zoo szliśmy przez las. Mnie się zupełnie nie spieszyło, ale Miś i Krzyś pruli do przodu, bo chyba się bali, ze wieloryby odpłyną.
W zoo byliśmy chyba pierwsi i w czasie całego spaceru spotkaliśmy tylko pojedyncze osoby. Czasem w zimie jest nawet więcej zwiedzających. Warunki do oglądania zwierzątek mieliśmy wyśmienite. Pogodę również - cieplutko, słonecznie i bezwietrznie.:)
Przeszliśmy przez alejkę z pierzastymi i pilnowaliśmy czas, żeby wycelować w karmienie wielorybów.
Przed posiłkiem uchatki były mocno podekscytowane. Zwłaszcza najmłodsza dawała czadu. Po pływackich sprintach i staniu na ogonie, wyskoczyła na naszą wysokość i opierając się na płetwach i ogonie, przyglądała się nam z zainteresowaniem.
Krzychu miał oczy i paszczę wieloryba na poziomie swojej głowy. Powiedziałam mu, żeby zaczął ruszać głową w różne strony. Krzychu spróbował.
Uchatka wykonywała swoją głową takie same ruchy. A później było karmienie. Trwało pół minuty. Kiedyś trafiliśmy tak, ze opiekun był na wybiegu i rozdawał ryby, a uchatki robiły różne sztuki. Tym razem pani wrzuciła jedzenie od góry, nie wchodząc na wybieg.
Podczas ekspresowego posiłku uchatek, dowiedzieliśmy się, że za pół godziny będzie karmienie pingwinów. Poszliśmy więc w ich kierunku. Większość zwierzaków mijanych na trasie do pingwinów, wypięła się na nas tak, jak te zebry.
Pingwiny czekały na jedzenie i popisywały się wodnymi sztuczkami.
Jadły bardzo spokojnie i zdecydowanie wolniej niż wieloryby. Najbardziej podobało nam się, jak stały w kolejce po swoją porcję, a kiedy dostały rybkę, odsuwały się albo przechodziły na koniec kolejki.:)
Na dłużej zatrzymaliśmy się jeszcze przy żyrafach. Pan żyraf zalecał się do pani żyrafowej. Zabawnie miziały się tymi swoimi długimi szyjami, które potrafią wykręcać w dziwnych kierunkach.
Ja obserwowałam żyrafy, Krzyś zastanawiał się czego chce ta jedna żyrafa od drugiej, a Michałek przeliczał wysokości i szerokości poszczególnych elementów wyposażenia domu żyraf i pytał ile to jest "na oko".
Byliśmy też w mini zoo, gdzie chłopakom najbardziej podobały się króliczki i świnki morskie.
Kiedy chłopcy byli w toalecie, ja upolowałam niebywale znudzonego wielbłąda - leżał i ziewał raz za razem.
Na koniec odwiedziliśmy hipopotamy karłowate, które na dobrą sprawę mogłyby równiez robić za wieloryby. Co prawda karłowate, ale całkiem podobne.;)
Wracaliśmy do samochodu przez las. Chłopakom teraz już się nie spieszyło do wielorybów, więc mogłam sobie spokojnie poszukać grzybów i pofocić. Na parkingu zapytałam chłopaków, co im się najbardziej podobało na wycieczce. Zgodnie odpowiedzieli, że bieganie po lesie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz