Powolutku kończą się nasze lipnickie wakacje i grzybów w orawskich lasach coraz mniej. Burze i opady deszczu, przed którymi ostrzegają profilaktycznie z każdej możliwej strony, jakoś nas znowu omijają i w lasach ponownie zrobiło się dramatycznie sucho. W sumie to aż dziwne, że przez ten tydzień grzybki dają jeszcze radę i jakoś rosną. Ale młodziaków już praktycznie nie ma; zostały te, którym udało się umknąć przed wścibskimi oczami grzybiarzy. Z jednej strony jestem z takiej sytuacji trochę zadowolona, bo po pierwsze trochę mnie zmęczyło noszenie pełnych koszy przez tydzień i obróbka do godzin wieczornych, a po drugie mniej będzie żal wyjeżdżać do Krakowa. Z drugiej strony jednak marzyło mi się napazerniaczenie przynajmniej czterech koszy z okazji moich urodzin. Aż tyle się nie udało, ale jeden ładny koszyczek zapełniłam.:)
Wybraliśmy lasy wokół naszej kultowej bacówki. Zaparkowałam samochód przed małym laskiem, wzięliśmy mały koszyczek i poszliśmy szukać. Założenie było takie - napełnimy ten jeden koszyk, odniesiemy go do samochodu i pójdziemy już z całym zestawem koszy do kolejnego lasu.
Znajdowaliśmy pojedyncze ceglasie, szlachetniaki i muchomory czerwieniejące. Doszliśmy w ten sposób na górę lasku, skąd było już bliżej do następnych miejscówek niż z dołu, gdzie został samochód. Powiedziałam Michałkowi, który niespecjalnie był zainteresowany poszukiwaniem grzybków, że może tu sobie zostać, posiedzieć pod świerkami i podumać, a my z Krzysiem przejdziemy dołem lasu, sprawdzimy jeszcze dwa punkty borowikowe, zostawimy półpełny koszyczek i idąc do następnego lasu, zgarniemy Michałka. Bardzo mu się ten plan spodobał. Poszliśmy z Krzychem i zrobiliśmy wszystko, co mieliśmy zrobić.
Wracamy na górę, a tam Michałka nie ma. Za to po pniu wysokiego świerka, pod którym miał siedzieć, szalały dwie wiewiórki, goniąc się z góry na dół i z powrotem. Przez chwilę patrzyliśmy z Krzysiem na sprytne zwierzątka, podziwiając ich sprawność, a one dopiero po paru minutach zorientowały się, że je podglądamy i czmychnęły do młodnika. Stwierdziłam, że Michaś poszedł już dalej do kolejnego lasu, który mieliśmy przeszukiwać. Trzeba do niego przejść przez około pół kilometra pastwisk bacówkowych. Poszliśmy, myśląc, że Michał będzie sobie siedział na słupku granicznym na skraju lasu. Ale tam go nie było.
Nie ukrywam, ze teraz zdenerwowałam się już na poważnie. Poleciłam Krzysiowi, żeby przebiegł jeszcze raz do miejsca, w którym miał czekać Michał i go zawołał. Wymyśliłam, że może wpadł na genialny pomysł, ze się przed nami schowa w młodniku i będzie udawał, że zginął. Krzysiek przebiegł tam i z powrotem. Brata nie znalazł...
Teraz to już mi poszedł dym uszami. Z jednej strony byłam wściekłą na Michała, ze nie czekał tam, gdzie miał czekać, a z drugiej gdzieś tam z tyłu głowy rodziła się myśl, że coś mu się stało. Spychałam tę myśl w niebyt, bo przecież dzieciak teren zna doskonale, z lasem jest obyty. W razie czego mógł pójść do bacówki, a poza tym darłby się wniebogłosy, gdyby się coś działo. Zostawiłam koszyki w krzakach na skraju lasu i popedziliśmy z Krzychem przez te pastwiska, nawołując z całych sił Michała.
Krzyś przebiegł bliżej bacówki, żeby sprawdzić, czy tam go nie ma, ja pędziłam górną ścieżką. W ten sposób nie było opcji, żeby się nie spotkać, gdyby Michał szedł do lasu, do którego mieliśmy dojść. Ale nigdzie go nie było ani nie odpowiadał na nawoływania. Zrobiło się upalnie, więc pot zalewał mi oczy, nerwy mną targały coraz poważniej. Pomyślałam, że super urodziny zgotował mi mój syn...
Byłam już niedaleko zaparkowanego samochodu, kiedy na kolejne moje: "Michał!!!" usłyszałam odpowiedź. Upewniłam się, że to nie omam słuchowy i para ze mnie trochę zeszła. Dotarł Krzyś idący inną drogą. Po chwili pojawił się Michał. Znacie to uczucie, kiedy z jednej strony odczuwa się ulgę, a z drugiej mordercze instynkty nakazują zaduszenie przyczyny przeżytego stresu. Miałam wielką ochotę stłuc Michałowi tyłek na kwaśne jabłko. Przytrzymałam go za ramiona i spokojnie zapytałam, gdzie miał być. A on na to, że mi wszystko wytłumaczy. Nie miałam ochoty na tłumaczenia. Powiedziałam mu, żeby lepiej się nie odzywał, bo mogę nie zapanować nad świerzbiącymi mnie łapami.
Dopiero za chwilę wysłuchałam wyjaśnienia. Chociaż przez te półgodzinne poszukiwania stworzyłam w swojej mózgownicy szereg scenariuszy, to takiego jak napisało życie nie wymyśliłam. Otóż czekał sobie Michałek pod świerkami, kiedy usłyszał szelest w młodniku. Tak się przestraszył, że uciekł w stronę samochodu. To musiało być w tym czasie, kiedy ja z Krzychem, już po zostawieniu pierwszego koszyka w bagażniku, szliśmy pod górę. Michał najwidoczniej pobiegł inną ścieżką i się rozminęliśmy. Od razu pomyślałam o dwóch harcujących wiewiórkach, które robiły sporo hałasu. Dalej było jeszcze lepiej. W tym wielkim strachu Michał wszedł na dach naszego samochodu i nie odzywał się, żeby głosem nie naprowadzić niedźwiedzia na swoją kryjówkę. Gdybym nie była tak zdenerwowana jak byłam, to pewnie ryczałabym ze śmiechu wyobrażając sobie Michałka uciekającego w panice przed wiewiórką.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze - Michał się odnalazł, niedźwiedź zamienił w wiewiórkę, a nawet dwie, a dach Robala tylko nieznacznie się wgniótł pod ciężarem spanikowanego Miśka. Mogliśmy z opóźnieniem zacząć moje urodzinowe grzybobranie.
Przez pierwsze pół godziny w ogóle nie widziałam grzybów. Musiałam wyluzować po przeżytym stresie, żeby cokolwiek zobaczyć. Michał znacznie szybciej otrząsnął się ze swoich traumatycznych przeżyć i nawet próbował żartować i zagadywać. W końcu i ja zobaczyłam czekające na mnie grzybki. Zaczęłam napełniać koszyczek borowikami ceglastoporymi, szlachetnymi i muchomorkami. Innych gatunków nie było. Dopiero pod koniec spaceru znalazłam kanię.
I jeszcze taki cudak się trafił - jeden muchomorek z drugim rosnącym na kapeluszu do góry nogą, czyli trzonem.
Po zakończeniu zbiorów poszliśmy do bacówki na oscypki i żętycę. To takie moje orawskie przyjęcie urodzinowe było.:)
A to mój urodzinowy prezent od lasu:
Jeszcze tylko dwa dni uganiania się za grzybami i trzeba będzie opuścić moją ukochaną Orawę.
Wszystkiego Najlepszego,
OdpowiedzUsuńPełnych koszyków tej jesieni i żeby misie trzymały się z daleka ;))
pozdrawiam
seBa
Dziękuję bardzo! Dołożę starań, żeby się wszystko spełniło.:) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńDorotko Wszystkiego co piękne i potrzebne do szczęścia ,tego życzę Ci na Urodziny.Och jak ja znam takie uczucia grozy jak dziecko na moment zniknie z zasięgu wzroku.Tak ,wlaśnie takie myśli najczarniejsze wtedy się widzi,super że na strachu sie skończyło.No jak widzisz ,za maly żeby go samego zostawiać bo jeszcze go wystrasza byle co.Ale te grzyby znalazłaś piękne.No to życzę Ci kochana jeszcze na Urodziny ,żeby raz choć znalazla tyle grzybów że nie dasz rady je wszystkie przetransportować do domu :))Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana za wspaniałe życzenia! Do transportowania mega zbiorów mam w razie czego jeszcze przyczepkę.;) Ale aż tyle to bym nie chciała, bo nie zdołałabym wszystkiego obrobić i zagospodarować. A zbieranie i marnowanie pozysku nie wchodzi w grę. Pozdrawiam jeszcze wakacyjnie!
Usuń