Już ponad dwa tygodnie zleciało odkąd zaczęliśmy wieśniackie życie na Orawie. Jeden dzień podobny do drugiego dnia, a tak naprawdę całkiem inny. Łączy je wszystkie to, ze między zdalnymi lekcjami można zrobić szybką przerwę na podwórku, a jak się już praca i nauka skończą, wystarczy wypruć za chałupę, żeby bez żadnych obostrzeń korzystać z uroków życia wsi spokojnej. Przemierzając orawskie szlaki docieramy do miejsc, w których nigdy wcześniej nie byliśmy. Kiedy podczas takiej wędrówki dochodzi się do jakiegoś znajomego miejsca, Krzyś wykrzykuje - "Mama! JA już teraz bardzo wiem, gdzie jesteśmy!"
Po deszczu, śniegu i mrozie nastała piękna pogoda, wręcz wymarzona na długie spacery - nie ma jeszcze upałów, na głowę nic nie kapie, słoneczko przygrzewa, a wiaterek powiewa. Na każdym spacerze towarzyszą nam góry - nasza najbliższa Babia Góra (powyżej),
słowackie Pilsko
i Tatry wydające się być na wyciągnięcie ręki.
A teraz zobaczcie tylko, co czai się w koronach drzew! Siedzą sobie na gałęziach takie śliczne stworki z wypustkami i wabią do siebie spacerowicza.
Taki zwabiony wędrowiec MUSI sprawdzić co to jest i wtedy zaczyna się atak tych potworów na bezbronne, nie osłonięte żadnym namordnikiem drogi oddechowe. Kiedy Michał i Krzyś zaczęli pylić tą koroną drzewa, ja zaczęłam się dusić. I wtedy doznałam iluminacji - już wiem, co w tych koronach siedzi! I wiem przed czym miał mnie uchronić zakaz wchodzenia pod te korony! ;) Do lasu iść pozwolili i efekt jest - zostałam totalnie zapylona przez świerkowe pyłki! Chłopcy też, ale najwyraźniej są odporniejsi na pylenie ode mnie, bo przeżyli atak bezobjawowo.
Muszę się trochę ponabijać z wirusa w koronie i władzy usiłującej wyjść z tego bagna chociaż z ćwierćtwarzą, bo inaczej trzeba byłoby nad tym wszystkim ręce załamać i zalać się łzami rozpaczy. A ponieważ chcemy z tej całej hecy wyjść zdrowi psychicznie, wiec się śmiejmy, a nie płaczmy.:)
W innych częściach kraju podbiały są już tylko wspomnieniem i trzeba na nie czekać do przyszłego roku. A tu jeszcze trafiają się kwitnące, chociaż więcej już jest takich przekwitniętych i w postaci dmuchawca.
Za to szczawik zajęczy i fiołki są w pełni kwitnienia.
Na trasie naszych orawskich wędrówek co parę dni znajduje się bacówka, w której na bieżąco uzupełniamy zaopatrzenie. Możemy właściwie zupełnie zrezygnować z robienia zakupów w sklepach, bo większość produktów spożywczych pozyskujemy z bacówki i od gospodarzy. A jak już coś sklepowego jest potrzebne, to na podwórko podjeżdża w razie potrzeby sklep obwoźny. Ale wróćmy na bacówkę, czyli do kultowego miejsca w Lipnicy.
Tu życie toczy się tak samo jak 50, 20, 10 lat temu - pasterz chodzi ze stadem owieczek, owczarki pomagają mu dopilnować stada i rodzą się jagniątka. Każdego dnia pojawia się jakieś nowe życie. Ten maluszek dopiero co pojawił się na świecie. Urodził się wyjątkowo mały i słabiutki. Został spisany na straty, ale chęć życia okazała się mocniejsza od przewidywań.
Zobaczcie jak sobie radzi.:)
Na bacówce też następują zmiany cywilizacyjne. Rok temu Pawełek zamontował bacówkowym jeden panel słoneczny i wtedy po raz pierwszy w historii bacówki, pojawił się tam prąd. Już wtedy, wśród zachwytów, zrodził się plan posiadania na bacówce większej ilości prądotwórczych solarów.
Pawełek, który zawsze każdemu chce pomóc i zrobić jak najlepiej, zorganizował kolejne solarki i podłączył je na bacówce, dzięki czemu bacówkowi mogą od wczoraj mrozić flaszkę w lodówce.:)
Za Pawełkową pracę na bacówce ja zbieram profity w postaci majówek oscypkowych.:)
Takie małe stworzonka zawsze wzruszają. Kiedyś wykarmiliśmy butelką owieczkę odrzuconą przez matkę. Biegała za nami jak szczeniaczek. Dawno to było, jak jeszcze rodzice hodowali kilka owiec na wełnę. Mam nadzieję na kolejne informacje o maleństwie, nie w każdej następnej relacji oczywiście, ale może co jakiś czas? Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńOrawskie maluchy zostały wystawione na kolejne próby - najpierw znowu sypnęło śniegiem, a dziś rano było minus 7.:( Dopóki ten maluszek z matką jest w zagrodzie przy bacówce, można sprawdzać jak rośnie. Kiedy będzie już wystarczająco silny, pójdzie na wypas z setką takich maluchów i straci się z nim kontakt. Jutro jedziemy na parę dni do Krakowa, ale po powrocie na Orawę obowiązkowo sprawdzimy jak się ten dzieciak ma.:) Pozdrawiamy spod Babiej!
UsuńJak już pójdzie na wypas, to wszystko w porządku. To znaczy, że daje radę. Pozdrawiam.
UsuńTak, wiem.:) Twardzielem będzie, to przeżyje. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńA u nas nad Wisłą atak żółciaków :)) Trzy anużki pełne. Pozdrawiam wieczorową porą, Inka
OdpowiedzUsuńCieszę się, że u Was na bogato.:) Zamierzam dorwać żółciaki podczas wypadu do Krakowa. Na ten moment zostanie wieśniakami bardzo nam spasowało. Pozdrawiam serdecznie z ostatnimi smardzami!
Usuń