Wiosna w górach inna jest niż gdziekolwiek indziej - późniejsza, wolniejsza, bardziej gwałtowna i z kaprysami marcowo-kwietniowymi przenoszącymi się na maj i czerwiec. Trudno w takich warunkach żyć roślinkom, grzybkom i zwierzakom. Twarde muszą być, żeby dać radę w tych warunkach - przeżyć, rozmnożyć się i jeszcze ładnie wyglądać. Paru takich twardzieli poznaliśmy wczoraj, po środowym powrocie zimy. Chodźcie je zobaczyć!
Kiedy wreszcie popadało w pierwszych dniach maja, przestałam sprawdzać prognozy pogody, bo mi wszystko jedno jak będzie - łąki i lasy napiły się na razie, to niech sobie będzie jak chce. W związku z tym środowy powrót zimy zaskoczył mnie zupełnie. Po otwarciu drzwi na balkon zostałam wbita zimną masą powietrza do środka lipnickiego domku. Naciągnęłam kapotę na plecy i poszłam obadać sytuację.
Pod lasem granicznym - biało, za chałupą - biało, Wiatr wieje, drobne igiełki lodo-śniegu wbijają się w paździapę. Jednym słowem - nic przyjemnego. Wróciłam do domu i mówię chłopakom jak jest, a oni zamiast powiedzieć "brr" wypadli na balkon w krótkich rękawkach i na boso, żeby śnieg zobaczyć. I oczywiście wcale im zimno nie było. W tym momencie stwierdziłam, że takich, zaprawionych w bojach dzieci, to żaden wirus ani inna cholera, nawet nie spróbuje tknąć.
Po zdalnych lekcjach pognaliśmy na zimową przebieżkę. Cały czas wiało i sypało, więc udało nam się zmarznąć konkretnie, ale półtoragodzinne wietrzenie zostało zaliczone. W końcu poto siedzimy na wsi, żeby z jej uroków korzystać, niezależnie od pogody.;)
Następny dzień był już znacznie przyjemniejszy - śnieg za chałupą i przy granicy znikł, a został się tylko ten na gór szczytach. I tam go przybyło, co widać z dołu. Lekcje zdalne skończyły się o jedenastej, więc czasu na długi spacer mieliśmy pod dostatkiem. Słońce świeciło na zmianę z odpoczynkiem w chmurach, ale powietrze chłodne było i ostre.
Przez lasy, pagórki i łąki poszliśmy w stronę Babiej Góry. Od domu jest do jej podnóży 4 kilometry, ale jak się idzie na przełaj, to wychodzi mniej, ale za to przyjemniej, bo nie po drodze.
Sprawdzaliśmy jak sobie mieszkańcy lasów i zarośli poradzili z nawrotem zimy i wnioski są jednoznaczne - dali radę, tak samo jak my.:) Porosty wyglądają przepięknie i korzystając z wilgoci, "zakwitają" i przystrajają się w kropelki wody.
Śnieg nie wyrządził krzywdy również bardziej złożonym organizmom, które są dla nas zdecydowanie bardziej interesujące, czyli grzybkom. Smardze zupełnie nie przejęły się zimnem i śniegiem i nadal sobie rosły.
Ponieważ w tym roku mamy zdecydowanie więcej czasu na łazikowanie w przeróżnych miejscach orawskiej ziemi, jest okazja do poszukiwań nowych stanowisk smardzowych. Z tej możliwości skrzętnie korzystam, wyznaczając na kolejne spacery takie trasy, na których jest szansa znalezienia tych wiosennych grzybków.
Nie za każdym razem się udaje, bo nie każde atlasowe miejsce jest zasiedlone, ale akurat wczoraj wszystko ułożyło się zgodnie z planem i smardze czekały właśnie tam, gdzie poszliśmy. Nawet Michałkowi, który niespecjalnie ich szuka, udało się dorwać trzy sztuki z całkiem nowego miejsca.
Łącznie naliczyliśmy podczas spaceru 17 nowych owocników, w tym część na dwóch nowych stanowiskach.
Z tegorocznych obserwacji wynika, że prędzej można na Orawie spotkać smardze na przydrożnych korowiskach i w trawie porastającej obrzeża znanych miejscówek niż w typowych miejscach nad strumieniami, w lepiężnikach. Dlaczego ? Przemyślałam sprawę i sądzę, ze w trawie czy korze więcej było wilgoci niż na lepiężnikowych łąkach, które wyschły całkowicie podczas dwóch miesięcy suszy.
Teraz lepiężniki są już duże i mogą nieco wilgoci zatrzymać, ale miesiąc temu, kiedy smardzowa grzybnia próbowała wystartować, one same z trudem przebijały się przez utwardzoną na beton ziemię.
W tym roku właściwie tylko w jednym lepiężnikowym miejscu owocniki pojawiły się w większej ilości, ale akurat ta miejscówka znajduje się na bagienku i tam wilgoci nie zabrakło.
Najdorodniejsze smardze znaleźliśmy wczoraj w trawie. Niektóre były tak ukryte, ze trzeba je było wyplątać do zdjęcia.
Jak sobie pomyślałam, że po słowackiej stronie rosną podobne pięknisie i nikt ich nie podziwia, bo ja nie mogę przez granicę do nich pobiec, to żal mi serce ścisnął i użaliłam się trochę nad ich i swoim losem.
Oprócz smardzów, przy babiogórskich drogach pojawiły się piestrzenice kasztanowate. To całkiem nowe, świeżutkie owocniki. Wyrosły dopiero teraz, po opadach deszczu. W takim wieku bywały nieraz w połowie kwietnia, więc mimo ciepłej zimy, górska przyroda wcale nie przyspieszyła. Raczej jest opóźniona z powodu suszy, która przez dłuższy czas nie pozwoliła jej się rozwinąć.
Rosną też dzwonkówki wiosenne, którym opady śniegu w niczym nie przeszkodziły.
Krzyś wypatrzył twardnice bulwiaste. On jest niezawodny, jeśli chodzi o małe grzybki. Oczywiście najchętniej wypatruje małych borowików, ale na nie musimy jeszcze trochę poczekać. Tymczasem trening wzrokowy jest prowadzony nieustannie.
Myślałam, ze w tym roku już twardnic bulwiastych nie zobaczę, a tu taka niespodzianka - dwa piękne skupiska dorodnych owocników.
Ostatnim grzybkiem znalezionym na tym spacerze był drobnołuszczak jeleni. Po owocnikach widać, że są już w podeszłym wieku. Spękania na brzegach kapeluszy świadczą o tym, ze wyrosły jeszcze w czasie suszy, zanim życiodajny deszcz pozwolił im nabrać jędrności i wagi. Teraz ich kapelusze były nasiąknięte wodą i bardzo ciężkie. Jeden z nich złamał się przy dotyku.
Śnieg nie zaszkodził też kwitnącym borówkom. Zdecydowanie groźniejszy moze być dla nich dzisiejszy przymrozek. Oby go przetrwały.
Podczas spaceru w poszukiwaniu grzybów, wiosny, kwiatków, czy czegokolwiek innego, najważniejszy jest ruch. Chłopakom nie wystarcza chodzenie i bieganie samo w sobie. Potrzebują solidniejszej dawki adrenaliny. Dlatego podczas każdego wyjścia łażą po drzewach, skaczą przez terenowe przeszkody i robią mnóstwo rzeczy, których innym dzieciom robić nie wolno z rodzicielskiej obawy o ich bezpieczeństwo.
Stwierdziłam jednak, że skoro ja moje dzieciństwo przeżyłam, to im się to też uda.:) Tu kolejne kadry z Krzysiowego skoku przez leśny wąwóz.
Na koniec zaserwuję Wam jeszcze przyrodniczą ciekawostkę. Na pewno każdy z Was widywał w maju na masce samochodu, balkonie, parapecie, czy kałuży po deszczu taki żółty pył. Niektórzy nawet czasem panikowali, ze to jakaś trucizna z nieba spada. A to tylko pyłek z iglaków. Teraz właśnie zaczynają kwitnąć męskie kwiaty na sosnach, jodłach czy świerkach. My wczoraj oglądaliśmy jodły i świerki.
Po środowym śniegu i wietrze, sporo jodłowych gałązek obsypanych ciężkimi kwiatami, leży na ściółce. Jedną przynieśliśmy na balkon w celu obserwowania pylenia. Ale do rzeczy - te żółto-seledynowe kwiatki są jodłowe.
A świerkowe różowe.
Tu zestawienie porównawcze. Postaram się zrobić fotki,kiedy rozwiną się bardziej. Jedne i drugie pylą na żółto.:)
Może już nie spotka nas niespodzianka w postaci śniegu w maju.U nas w nocy z niedzieli na poniedziałek napadało tyle że niektórym udało się ulepić niewielkiego bałwanka.Cieszę się ,ze przyroda sobie poradziła.ciekawe jak warzywa na działkach po lekkim mrozie u nas.Czekam na następne opowieści z majowych wakacji,serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo u Was był chyba pierwszy śnieg w tym roku? Nam przymroziło solidnie - wczoraj było minus 7. Efekty da się ocenić za parę dni. Za to dzisiaj w nocy porządnie popadało. Podkład pod poćki się robi.:) Po dzisiejszych lekcjach jedziemy na chwilę do Krakowa, ale już wkrótce wznowimy orawskie wakacje majowe. Pozdrawiamy serdecznie!
Usuń