poniedziałek, 4 maja 2020

Babiogórska majówka

    Majówka jest od lat nierozerwalnie związana z wyjazdem na Orawę, poszukiwaniem smardzów i ich pozyskiem po słowackiej stronie. To również spotkania towarzyskie z tak samo jak  my świrniętymi poszukiwaczami wiosennych grzybów, gotowych przejechać całą Polskę, żeby zobaczyć smardza. Ten rok jest tak wyjątkowy, że nawet ta tradycja została zaburzona. Z wiadomych względów ani po słowackie smardze jechać nie można było, ani zgromadzeń robić. Ze znajomymi będącymi w okolicy pozdrowiliśmy się telefonicznie, a na niektórych wpadliśmy przypadkiem podczas przemierzania orawskich dróg i bezdroży. A one trwają niezmiennie, podobnie jak Babia Góra.
      Majówkowa tradycja pogodowa została podtrzymana - po okresie posuchy w  końcu zaczęło padać. Przy okazji znacznie się ochłodziło. Jak to zwykle podczas orawskich majówek.:) Z turystycznego punktu widzenia zrobiła się paskudna pogoda, więc kiedy spotkanym wędrowcom powiedziałam, ze pięknie to jest teraz, bo wreszcie pada, popatrzyli na mnie, jakbym jakieś bajki z krainy cudów opowiadała. A deszcz potrzebny był bardzo.
     Od razu odżyły po nim łąki, które zazieleniły się w mgnieniu oka. A kwitnące kwiaty nabrały zdecydowanie intensywniejszych kolorków.
     Tegoroczną nowością jest wysoka wieża widokowa, postawiona na Marysinej Polanie dzięki współpracy Orawiaków z polskiej i słowackiej strony. Słowacy dostępu do niej nie mają, tak jak ja nie mam dostępu do słowackich smardzów. Za to my mogliśmy skorzystać z tej najnowszej atrakcji.
     Wieża doskonale nadaje się do Michałkowych celów, czyli puszczania spadochronów, których produkcja trwa w najlepsze. A każdy nowy model trzeba "wytestować."
      I dobrze mieć do pomocy brata, który patrzy, gdzie ląduje spadochron, podnosi go i podaje do kolejnego testu. Tak coś czuję, że ta wieża stanie się jednym z ulubionych Michałkowych miejsc na Orawie. Przynajmniej do momentu, w którym zainteresowanie spadochroniarstwem wygaśnie.
      Na opady deszczu zareagowała nie tylko trawa i kwiatki. Z suchych norek wypełzły urocze salamandry, które wreszcie miały możliwość nawilżenia swojej delikatnej skóry.
W lesie zakwitły borówki czarne jagody. Jeżeli tylko nie przyjdą majowe przymrozki, będzie w tym roku sporo owoców do pozyskania.
    Są i grzybki.:) Przy leśnych drogach, na miejscach składowania drzewa, udało nam się wytropić kolejne cztery smardze! Trafiły się w dniu, w którym przemaszerowaliśmy 21 kilometrów, więc licząc średnio, jeden przypadał na pięć kilosów z hakiem.:) Gdyby się tak przeszło tych kilometrów z tysiąc, to udałoby się zapełnić wirtualny koszyczek od święconki.;)
     W podobnych okolicznościach przyrody wyrosły też pojedyncze owocniki krążkownicy wrębiastej.
    Pojawiła się też nadzieja na kolejne smardze do tegorocznej kolekcji foto. W dwóch miejscach pojawiły się całkiem nowiutkie, młodziutkie i maleńkie smardzynki. Mają nie więcej niż centymetr wysokości i dostały status owocników do obserwacji. Jak ich nie zeżre żaden pazerny ślimak, zobaczycie jak sobie rosną.
     Wystartowały też porosty. Zobaczcie u siebie, czy na kamieniach z zielonym nalotem nie wystrzeliły grzybinki. Ciężko je zobaczyć wyraźnie bez powiększenia, ale jak się dobrze pochylicie nad kamieniem, a one na nim będą, na pewno je dostrzeżecie.:) To porost, który najbardziej przypomina kształtem grzybki.
    Na kamieniach można spotkać również kamusznika właściwego, zwanego również krążniczką właściwą. Te czarne kropeczki układają się w kręgi albo spirale. Mimo niewielkich rozmiarów, łatwo na nie zwrócić uwagę, bo tworzą właśnie te typowe koliste kształty.
     W majówkową sobotę pogoda zmienną bardzo była - intensywne ulewy z deszczem i gradem przetaczały się na przemian ze słonecznymi chwilami. Przejrzyste niebo mieliśmy, kiedy wchodziliśmy po wygolonym niemal do zera zboczu Babiej. Widoki były cudne.
    Zanim zdążyliśmy zejść do wysokości, na której leśnicy jeszcze całego lasu nie wycięli, przeleciała zlewa deszczowo-gradowa. Podłoże zrobiło się w sekundzie rozmoknięte i śliskie, dzięki czemu zejście w dół mogło się odbyć jednym ślizgiem.
     Kiedy wracaliśmy już samochodem do lipnickiego domku, znowu było słonecznie i przejrzyście, a Tatry leżały na wyciągnięcie ręki.
     W niedzielę sprawdziliśmy jak wygląda granica w Winiarczykówce. Obstawiona jest obustronnie. Cały czas liczę na to, ze ruch przygraniczny zostanie uwolniony i będzie można sprawdzić słowackie miejscówki smardzowe. Pawełek wrócił do Krakowa, a ja z Michałkiem i Krzysiem siedzimy pod Babią ucząc się zdalnie i czekając w komfortowych warunkach na powrót normalności.

4 komentarze:

  1. Siedzę sobie sam w pustym domku krakowskim... Pięknie napisane. Życzę Wam smardzów ile tylko wlezie. Do piątku niedaleko. Zaraz będę z Wami!
    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deszczyk znowu pada. Chłopaki odsypiają majówkę. Dawno tak długo nie spali.;)

      Usuń
  2. Deszczyk uratował spragnioną przyrodę. Od razu trawy i drzewa zmieniły kolor. Wystrzeliła zieleń. Ale do zycia dla niej musi padać i padać.Pozdrawiam Menażerio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smardze Ewciu też ruszyły! Dzisiaj koło 30 widzieliśmy.:) Pozdrowienia orawskie.

      Usuń