Nadszedł ten moment, w którym trzeba przyznać, że smardzowy sezon 2020 można już zamknąć krótkim podsumowaniem. Na kilka dni porzuciliśmy lipnicki domek i wiejskie życie na rzecz miasta. Na Orawę wrócimy w przyszłym tygodniu, ale po obecnym ochłodzeniu raczej już na nowe sztuki liczyć nie można, a te, które zostawiliśmy, chyliły się już ku upadkowi i raczej kolejnego śniegu, mrozu i deszczu nie przetrwają.
Podczas cieplutkiej zimy i bardzo wilgotnego lutego wszyscy miłośnicy wiosennych grzybobrań mieli nadzieję, ze ten rok będzie lepszy od poprzedniego, smardzowatych będzie mnóstwo i pojawia się wcześniej niż zazwyczaj, bo przecież ciepło było przez całą zimę. Też takie piękne wizje miałam i w wyobraźni oglądałam koszyki wypełnione słowackimi smardzówkami i smardzami.
Marzenia, jak to często z nimi bywa, zderzyły się z brutalną rzeczywistością, co porównać można do czołówki z kolumną tirowskich. Po mokrym lutym przyszła susza. Okrutna, bezdeszczowa, ze wsparciem wichrów, które wysysały z ziemi ostatnie tchnienie wilgoci. W dodatku o ciepłych dniach szybko można było zapomnieć i z powrotem trzeba było zimowe kurtki z szafy wydobyć. Do suszy doszedł straszak w osobie wirusa i już mieliśmy pozamiatane.
Zamknięcie granic odcięło nas od Słowacji, gdzie smardze można pozyskiwać bez żadnych ograniczeń. Pozostała nam polska część Orawy i obserwacja rosnących na niej smardzów, które są gatunkiem chronionym.
Ponieważ nie było ich dużo i zaczęły lepiej rosnąć dopiero po deszczu, który spadł na przełomie kwietnia i maja, można je było wszystkie policzyć.:) Tak też zrobiłam - po kolejnych spacerach w różnych miejscówkach zapisywałam ilość napotkanych owocników. Pawełek śmiał się, że powinnam nadawać im imiona, żeby były jeszcze bardziej moje i zachowały swój indywidualizm.
Wiecie ile ich naliczyłam? Wczoraj zostało przeprowadzone komisyjne sumowanie znalezisk i wyszło, że trafiło się ich 130.
Ta liczba jest wartością względną, bo dla osób, które w tym roku nie miały możliwości spotkać ani jednego smardza, to jest to ilość ogromna, a dla tych, którzy widzieli ich setki albo i tysiące, to moje 130 będzie wynikiem mizernym.
A jaka to ilość dla mnie? Nie ukrywam, że przez ostatnie lata rozbestwiłam się smardzowo, bo znając tyle słowackich miejscówek, ile znam, zbierałam tych grzybów znacznie więcej niż 130 sztuk. Z drugiej strony przypominam sobie czasy, kiedy dopiero zaczynałam smardzową przygodę i dzięsieć sztuk było jak spełnienie marzeń. W takim zestawieniu ze znaleziskami sprzed 20 lat to tegoroczne 130 jest wynikiem rewelacyjnym.
A jakie te tegoroczne smardze były? Rachityczne - małe, podsuszone i przymarznięte na wierzchołkach. Nie miały łatwo w życiu - susza, silne wiatry i mróz nie pozwoliły im osiągnąć rekordowych rozmiarów.
Wiele z nich zostało pożartych przez leśne stworzonka. Kiedy przychodziłam do nich w odwiedziny, robiły się nie tylko coraz starsze, ale i coraz bardziej obgryzione. Były też takie, po których w ciągu dwóch, trzech dni zostawał tylko ogryzek trzonka tkwiący w ziemi.
Kilku sztukom udało się wyssać z gleby wystarczającą ilość wody i były dorodniejsze od pozostałych, ale ta sztuka udała się tylko pojedynczym egzemplarzom.
Tego biedaka powalił śnieg z 13 maja. To był najdłużej obserwowany owocnik. Zestarzał się i poległ na naszych oczach. Oby dał początek kolejnym pokoleniom.
Oziębienie i śnieg namieszały w główkach grzybówkom wiosennym, które pokazały się w drugim rzucie. Całkiem sporo ich widziałam w ciągu ostatniego tygodnia.
Odwiedziłam też maczużniki. Ponieważ największe sztuki pojechały dwa tygodnie temu na uczelnię jako materiał do badań, na miejscówce zostały te mniejsze. Zdecydowanie nabrały krzepy przez ten czas i dogoniły wielkością te egzemplarze, które wyrosły najwcześniej.
W drugim tygodniu maja pojawiło się też sporo ciemnobiałek krótkotrzonowych i płowych.
Zakwitły pięknie łąki. I tym kwiecistym akcentem kończę podsumowanie smardzowego sezonu orawskiego. Teraz czekamy na pierwsze borowiki ceglastopore.:)
No cóż. Taki mamy klimat jak powiedział/a klasyk. A jaki będziemy mieć za rok,za dwa, za dziesięć? Kto to wie? (może naukowcy od 30-tu lat, ale kto ich słucha...).
OdpowiedzUsuń130 sztuk to mega wynik w tym roku, ale wiem ile km w czwórkę przemierzyliście... i tu wkracza matematyka. Smardzy drugi rok z rzędu mniej.
Zdjęcia piękne i nie przestanę się zachwycać, nawet jak będzie nawet tylko jeden.
Konkluzja smutna: Polska pustynnieje. I raczej nie będziemy zbierać smardzy stepowych, bo zanim tu zapuszczą grzybnię będziemy mieć pustynię...
To niestety prawda. W górach sytuacja wodna i tak jest najlepsza, a mimo to widać, że z roku na rok jest coraz suszej - tam, gdzie były nieprzebyte bagna, teraz jest tylko podmokła łąka, a tam, gdzie było zwykłe bagienko, można chodzić w adidasach. Zmienia się roślinność i gatunki grzybów.:( I obawiam się, ze na to wpływu nie mamy. Pozdrawiam sobotnio!
UsuńNo to sezon smardzowy nie rozpieszczał. Gdyby te 130 trafiłyby do koszyczka to jeszcze. No ale te trafiły tylko na kartę.Szkoda ze nie mamy wiadomisci ze Słowacji jak tam u nich zbiory. Dzięki Dorotka że mogłam je zobaczyć na orawskich ścieżkach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńW tym roku wszyscy mamy ciężko.:( Na Słowacji pewnie jest podobnie jak u nas, bo aura była taka sama. A grzybkom nie zaszkodzi jak w tym roku zostaną w lesie. Z jeszcze większą tęsknotą będziemy na nie czekać następnej wiosny. Pozdrawiam wiosennie!
Usuń