sobota, 6 czerwca 2020

Wielka męska wyprawa

     Rodzinne wyjazdy żeglarskie na Mazury zostały zawieszone trzy lata temu, kiedy Krzyś zaczął się panicznie bać przechyłów na łódce. Ten ostatni rejs spędziłam pod pokładem, uspokajając drącego się wniebogłosy Krzysztofa. I powiedziałam, że nigdy więcej. Było to dla mnie tak koszmarne przeżycie, że przy nim choroba morska na Śniardwach, podczas której prawie umarłam, to był pikuś. 
    Pawełek pływał przez te lata z kolegami. Z wypraw przywoził zdjęcia. W czasie ich oglądania podczas jednego z długich, jesiennych wieczorów, wzrok Krzysia padł na jeziorną plażę usłaną muszelkami i serce zabiło mu mocniej. Zapragnął znaleźć się w tym miejscu za wszelką cenę, nawet za cenę pokonania strachu, który wydawał się dotychczas strachem nie-do-pokonania. 
    Przeprowadziliśmy z Krzysiem szereg rozmów przygotowawczych i gdzieś w okolicy stycznia zapadła decyzja, że Michał i Krzyś popłyną z tatą Pawełkiem na męski rejs, żeby pozyskać muszelki, a ja będę mieć wreszcie wolne od nich na całe dwa tygodnie. Pierwsze takie wolne od urodzenia Michała, czyli od ponad 11 lat! W sumie mam wrażenie, że ja bardziej się na ten wyjazd cieszyłam niż oni...
      Wszystko zostało zaplanowane z bardzo dużym wyprzedzeniem, ale jak t zazwyczaj bywa, plany wcześniej czy później zostają skonfrontowane z życiem. I tak na wyprawie położyła się cieniem najpierw rezygnacja innych dorosłych uczestników męskiego rejsu, a później, wiadomo - korona. Paweł zmienił łódkę na mniejszy model, żeby móc żeglować bez niczyjej pomocy. Nie bardzo chciałam ich w takim składzie trzyosobowym puścić i po cichu liczyłam, że jeziora zostaną zamknięte na dobre przez wirusa i wyjazdu nie będzie.
     Jeziora zostały jednak rozmrożone równocześnie z rozmrożeniem agroturystyk, szlaków i hoteli. Chłopaki pojechali na męskie pływanie 27 maja. Obiecali  mi, ze będą bardzo, ale to bardzo uważać, a podczas rejsu zakładać kapoki. Przysyłają codziennie zdjęcia, żeby mi pokazać, ze stosują się do tego, do czego się zobowiązali. Mam cichą nadzieję, że mają te kapoki na sobie nie tylko do zdjęć dla potrzeb uspokojenia matki. Na razie pływają już 10 dni i jeszcze się nie potopili, więc jest spora szansa, ze wrócą do mnie cali i zdrowi.
      Dziwnie mi się oglądało zdjęcia ze słoneczkiem w tle i chłopakami w jeziornej wodzie, kiedy u mnie padał deszcz, a na Babiej śnieg. Pogodę wylosowali zdecydowanie lepszą niż moja na południu Polski.
     Mimo świecącego słońca woda musiała być przeraźliwie zimna. Już ja wiem jaka ona jest na koniec maja, zwłaszcza takiego zimnego jak tegoroczny. Ja bym za żadne skarby świata do takiej lodowatej wody nie weszła. A oni weszli i się pluskali.
    Mam też dowody zdjęciowe, że coś jedzą i z głodu nie pomrą.:)
     Krzyś opanował do perfekcji wykonanie "dania Miłosza", którego spróbował w autorskim wydaniu podczas majówki.:) Dotychczas przekonanie Krzysia, żeby zjadł jajko w jakiejkolwiek "nieukrytej" postaci, było niewykonalne, a w daniu Miłosza wsuwa jajka aż miło.:) Michałek natomiast nauczył się "prawie sam" gotować makaron.
     Rejs po Mazurach to nie tylko taplanie się w wodzie i jedzenie; trzeba jeszcze dopłynąć z punktu A do punktu B. A wtedy bywa nudno... Michał w ramach walki z nudą ćwiczy wiązanie węzłów żeglarskich, które na pewno wykorzysta w linach, na których będzie się wspinał na drzewa.
    Jak już się dopłynie do portu, jest znacznie ciekawiej.:)
Można nawet pójść do lasu i znaleźć grzyby.:) Krzyś mi zawsze donosi szczegółowo o swoich znaleziskach grzybowych, więc nawet bez zdjęć wiem, gdzie znalazł pieczarkę, a gdzie koźlarza babkę.
     Krzyś zresztą grzyby znajdzie wszędzie; nawet na kamieniu dla niego się rodzą.;)
    Cały czas prowadzą też obserwacje przyrodnicze na lądzie i na wodzie. A tata Pawełek dokumentuje te zwierzaczki, które nie uciekają zbyt szybko.
    Podczas rejsu Krzyś dopłynął do plaży, która była motywacją do wyjazdu. Dopłynął i nazbierał muszelek. Spełnił tym samym swoje marzenie.
Przy okazji trafił się też kwiatuszek dla mamy.
    Niestety, podczas wyjazdu brakuje chłopakom przedwakacyjnej beztroski i wolności od szkoły. Gdyby nauka odbywała się ustalonym przez wieki trybem, napisałabym im usprawiedliwienie, a szkolny materiał nadrobiliby jeszcze przed wyjazdem. I byliby wolni. Przy nauczaniu zdalnym nie ma opcji nie pójścia do szkoły i muszą się logować na lekcje on-line, robić zadania i odsyłać je do nauczycieli. W związku z tym na Mazury pojechały dwa laptopy i telefony z zainstalowanymi komunikatorami wykorzystywanymi w zdalnym nauczaniu, a chłopcy część każdego dnia poświęcają na łączenie się ze szkołą.
    Na zdjęciach widzę braterską zgodę. Mam nadzieję, że będzie trwała również po powrocie.
DO ZOBACZENIA CHŁOPAKI ZA PARĘ DNI!

4 komentarze:

  1. Miłosz to znalazł zaczem Ty wstawiłaś, wreszcie coś wie o ich wyprawie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Można napisać cytat z szantowej piosenki "leniwie nam płyną rejsu godziny..." i zamknąć temat. Jednak "te rejsu godziny" nie zawsze są takie leniwe. W tym roku wieje wiatr o jakim zawsze marzymy podczas męskich rejsów. "Czwóreczka" to standard a często wieje mocniej. Mając taki wiatr przeskoczy się z miejsca na miejsce w momencie. Można realizować PLAN.
    PLAN towarzyszy mi w rejsach "od zawsze", nie ma każdego ranka "to tamto", tylko płyniemy według PLANU. W tym roku jako jedyny dorosły na łajbie też zrobiłem PLAN. Jednak tym razem jest on modyfikowany prawie codziennie.
    Mieliśmy płynąć na Północ. Na Mamry. Potem powrót na Południe i kilka dni leniwego pływania na zakończenie. Dwa dni szło idealnie. Dopłynęliśmy do Niegocina i zaczęły się schody. Właściwie nie schody ale fale. Przy "czwóreczce" z dwójką chłopaków Niegocina przepłynąć się nie udało. Wiał "w mordę wind" duże fale. Aby łódka za bardzo "się nie krzywiła" płynąłem tylko na małym żaglu - foku. Przy falach na Niegocinie nie dało się płynąć pod wiatr. Modyfikacja planu. Wracamy.
    Wizyta w saunie na wodzie (tam pierwszy raz weszliśmy do wody 8 stopni).
    Płyniemy na Południe - Śniardwy. Plan noclegu w Niedźwiedzim Rogu. Przy wejściu na jezioro "trójka" - w "d.pę" wind. Warunki rewelka. Wszystko szło fajnie do momentu jak zrobiła się "szóstka". To już była walka o przetrwanie. Chłopcy zaufali kapitanowi (mnie- znaczy) i nie spanikowali. Ucieczka do zatoki "Szyba". Przeczekaliśmy trzy godziny i do "Niedźwiedziego Rogu" udało się dojść. Płyniemy dalej, do końca Śniardw, do wsi Zdory. Tam dwie noce. Czekamy na dobry wiatr, który poniesie nas w drogę powrotną. Przystanek w Popielnie. Polska Akademia Nauk, hodowla konika polskiego, bobry, żubroń, muzeum. Niestety, w tym (i poprzednim) roku wszystko zamknięte. Pan Dyrektor, o wdzięcznym imieniu "Mamadu" rządzi tak, że z punktu widzenia turysty (i miejscowych) chce się wyć.

    Obecnie jesteśmy na Jeziorze Nidzkim. Jutro ostatni skok - do macierzystego portu w Nidzie - "Pod Dębem".
    W poniedziałek jedziemy automobilem "na bunkry" nad Mamrami - tam, gdzie nie udało się dopłynąć.
    Wtorek - rano kajakowanie po okolicznych wyspach a po południu czyszczenie (klarowanie) łajby, pakowanie. Środa - odpalamy brykę i wracamy. Koniec rejsu.
    Ale już z chłopakami zmawiamy się na kolejny rok...

    Z jednej strony szkoda, że nie ma drugiej dorosłej osoby. Jednak, po przemyśleniach, dochodzę do wniosku, że to dobrze. Dwóch dorosłych zdominowałoby chłopaków i ci nie czuliby "odpowiedzialności" za rejs.
    W trójkę stanowimy załogę i tak jest 0K.
    Ahoj!

    OdpowiedzUsuń
  3. I to chyba pierwszy taki rejs tylko z tatą tak? Męskie wyprawy to jest coś.Podziwiam waszą rodzinę za zamiłowanie i do gór i do żeglarstwa nie mówiąc o grzybobraniach.A ty Pawełek masz chyba coś jeszcze tylko dokładnie nie wiem czy to tramwaje czy pociągi.Szkoda że ten maj był taki zimny.No ale parę dni czerwca już lepiej.W poniedziałek u nas ogromna burza a jak na waszej łajbie było?

    OdpowiedzUsuń