poniedziałek, 8 czerwca 2020

Mój samotny weekend w lesie


      Taka okazja trafia się raz na jedenaście lat! To po takim czasie miałam calutki weekend tylko i wyłącznie dla siebie. Nikogo nie musiałam karmić, ubierać, pilnować, wychowywać ani chwalić za zrobienie czegokolwiek. Jak piękne i cudowne są takie chwile, wie tylko ten, kto ich doświadczył.:) Chciałam je spędzić tak, jak lubię - w ruchu, na Orawie, szukając grzybów. Założenie było takie, że MUSZĘ znaleźć jakieś borowiki ceglastopore i to w ilościach większych niż jedna sztuka. Co więcej  - byłam pewna, ze nie będzie to specjalnym problemem, bo przecież pierwszego orawskiego ceglasia dopadłam tydzień wcześniej. A przez ten tydzień przecież padało i trochę podgrzewało. Warunki były zatem wymarzone, by ceglasie wystartowały całymi stadami.

    Wyposażona w koszyczek, grzybiarski nóż, aparat i przekonanie, że nakoszę grzybków, wyruszyłam w sobotni poranek na długą wędrówkę z lipnickiego domku w kierunku Winiarczykówki. Na tej trasie jest miejscówek borowików ceglastoporych "sto tysięcy albo więcy".
    Szczegółowy plan zakładał, że część z nich odwiedzę idąc "do tam", a część drugą, wracając po oscypkowym posiłku na bacówce. Przystąpiłam do realizacji, a towarzyszyła mi przepiękna pogoda i boskie widoki. Babią Górę miałam za plecami, a szłam w kierunku Tatr. Po kilkudniowych opadach powietrze było tak przejrzyste, że wydawało się, że wystarczy sięgnąć ręką, by dotknąć zaśnieżonych szczytów.
     Dotarłam do punktu, w którym należało zmienić kierunek i teraz mieć za plecami Tatry, a przed sobą Babią. I na tym fragmencie mojego szlaku nie znalazłam żadnego grzybka godnego uwagi.
     Zawróciłam, wstąpiłam do bacówki, pojadłam sera i doszłam do wniosku, ze trzeba się skupić nie tylko na poszukiwaniu borowików, tylko rozejrzeć się za czymkolwiek nadającym się chociażby do uwiecznienia na zdjęciu.
     Powiedziałam sama do siebie, ze nie ma to - tamto, tylko koniecznie trzeba coś znaleźć. I tym sposobem trafiłam na gromadkę maślaków ziarnistych, które na mój widok zaczęły uciekać. Ze względu na ich stan wskazujący na głębię wewnętrznego życia, nie próbowałam ich wyplątać z trawy, żeby nie rozsypały się w proch. Tak to przynajmniej widać, że na fotce są grzyby, a gdybym je uwieczniła w jeszcze większej rozsypce, musielibyście na słowo uwierzyć, ze to faktycznie grzybki.;)
     Trafił się też jeden owocnik muchomora twardawego. Wyrósł tuż przy drodze, w dobrze nasłonecznionym i wygrzanym miejscu.
     Muchomor twardawy rzadko rośnie pojedynczo; najczęściej stara się o towarzystwo i wyrastaw rodzinnych grupach. Ten najwidoczniej wyrwał się przed szereg i wyskoczył, zanim reszta rodzinki się pobudziła.
      I to by było na tyle z grzybków większych. Ale wypatrzyłam również maluchy - grzybówki sztuk dwie,
kubiankę rudawą na łusce jodłowej szyszki
oraz śluzowca -  rulika nadrzewnego.
     Idąc tak lasami, łąkami i starając się nie przekroczyć nigdzie słowackiej granicy (wojsko nadal pilnuje, żeby żaden turysta czy grzybiarz nie stąpał bezkarnie po zagranicznej łące albo lesie), widziałam jak wszystko kwitnie, a kolorki z drzew i spośród traw rzucały się same w obiektyw.
     Czerwiec to czas storczyków.
       Nie brakuje też jaskrów, przetaczników, niezapominajek i firletek.
      Te kolorki wespół z nadzieją na znalezienie w końcu tego chociaż jednego borowika, nie pozwoliły mi wrócić spokojnie do domu i pognały mnie jeszcze pod Babią, czyli kolejne 4 kilometry w jedna stronę. Nic to nie dało. Sobota zakończyła się bezpozyskowo. Przewędrowałam ponad 30 kilometrów i nie znalazłam tego, którego szukałam. Została mi jeszcze niedziela.
      Po tym sobotnim łazikowaniu spałam jak zabita i chyba nawet armaty za oknem by mnie nie wybudziły w środku nocy. Do rana wypoczęłam i byłam gotowa do podjęcia kolejnego wyzwania. Tym razem pojechałam w rejon Orawy leżący bliżej Krakowa niż Lipnica, a konkretnie do Orawki. Tam trafiłam na pierwszego borowika ceglastoporego podczas pierwszego podejścia pod górkę, z 10 minut po wejściu do lasu. Odtańczyłam taniec radości i sukcesu, po czym stwierdziła, że skoro jeden czekał na mnie na dzień dobry, to zaraz zacznie się koszenie jak w środku wysypu.:)
      Niestety, tak pięknie nie było. Musiałam pochodzić kolejną godzinkę, zanim trafiłam na następne grzybki. Ale faktycznie rosły tak jak w czasie, kiedy jest ich dużo - gromadnie. Tyle tylko, że niewiele brakło, a ominęłabym je, idąc standardową trasą. Już miałam skręcać w lewo (jak zwykle w tym lesie), kiedy odnotowałam w mózgu, że coś tam dwadzieścia metrów stąd, na wprost się nie zgadza, wystaje i nie pasuje do standardowego obrazu.  Prychnęłam na siebie w myśli, bo to było kolejne dwadzieścia metrów pod górę, ale poszłam, żeby uspokoić sumienie. I dobrze, ze poszłam, bo za moment padłam na kolana. Możecie się pobawić w policzenie ile ich widać na fotce.:)
     Były piękne, młode i świeże. Tylko jeden został wygryziony przez ślimaki. Reszta była idealna.
     Teraz już nie wpadałam w hurra-optymizm jak po znalezieniu pierwszego i spokojnie, powolutku cieszyłam się nimi wszystkimi i każdym z osobna. Po obfoceniu zebrałam je starannie i ułożyłam w koszyczku.
      Później trafiłam na borowiki ceglastopore jeszcze w dwóch miejscach. W jednym były to bliźniaki centymetrowej wielkości. Zostały na miejscu i postaram się je odwiedzić, żeby sprawdzić jak sobie dają radę.
     W kolejnym miejscu rosły także dwa owocniki, jeszcze mniejsze. Ten zjedzony do połowy przez ślimaka stracił kontakt z podłożem, kiedy go odsłaniałam do zdjęcia, więc zabrałam go do koszyka mimo niewielkich gabarytów.
     Z ciekawostek grzybowych trafiła mi się jeszcze jedna z pępowniczek. Próbowałam zidentyfikować gatunek, ale okazało się, ze jest tyle podobnych że lepiej, żeby została po prostu pępowniczką.
     Weekend zakończyłam truskawkowym śluzowcem. W następnych poszukiwaniach grzybowych będę już mieć moich pomocników.:)







































6 komentarzy:

  1. Jak się chodzi to i się wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety jeszcze u Ciebie nie sypnęło.Ale piękne widoki,cudowne zdjęcia i cisza.Ale już niedługo będzie, mama a mogę na to drzewo i potem skoczę hii. No i Krzyś wypatrzy ceglasia,mam nadzieję że nie jednego.Uściski Dorotko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musimy jeszcze poczekać na sypnięcie.:) Jutro zacznę się szykować na przyjęcie chłopaków. A z Krzysiem poszukiwania na pewno będą owocniejsze! Uściski Ewciu!

      Usuń
  3. Dorotko! I właśnie o to chodziło! My się wspinamy na bunkry, znajdujemy żółciaki, a Ty znajdujesz swoje skarby!
    Ale już pojutrze będziemy razem (mam nadzieję). :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja wiem, ze to wszystko dla mnie robicie, narażając mnie na strach o wasze życie. Dojedziecie, to będziemy razem, chyba, ze mam opracować inną opcję.;)

      Usuń