poniedziałek, 10 maja 2021

Tygodniówka na smardzowym szlaku

 

    Po majówkowym weekendzie zostałam z Michałem i Krzysiem na Orawie, żeby jeszcze pokorzystać z uroków wiejskiego życia i nacieszyć oczy majowymi grzybkami. Po raz kolejny prognostycy głosili, że to będzie wreszcie ten tydzień, w którym nastąpi przełom i kulawa wiosna w końcu dokuśtyka tu, gdzie na nią z utęsknieniem czekamy. Przepowiednie pozostały niestety tylko przepowiedniami, a zamiast słoneczka i wreszcie wyższych temperatur, mieliśmy przelotne opady śniegu, nocne przymrozki i lodowaty wiatr urywający chwilami beretkę. Mimo tak niekorzystnych warunków, dzięki zimowym kurtkom i ocieplanym butom, spędziliśmy całkiem przyjemne chwile na smardzowym szlaku.

      Na smardzowych miejscówkach pokazuje się w dalszym ciągu sporo maluszków. Nawet w tych miejscach, w których wypatrzyliśmy pierwsze smardze, które obecnie są już całkiem dojrzałe, wyskakuje jeszcze smardzowe przedszkole.
     Pogoda, która nam tak bardzo nie pasuje w maju, jest dla smardzowatych przyjazna, chociaż z ich punktu widzenia spokojnie mogłoby być nieco bardziej sucho. Część miejsc, w których grzybki rosły w poprzednich latach, została zalana wodą ze strumieni i tam w ogóle nie wyrosły. Myślę, że w tym roku już się tam nie pojawią.
    Wybrały miejsca położone nieco dalej od terenów nadpotoczych, zalewowych i tam rosną, miejscami nawet gromadnie.
Dzięki pogodzie, a może przez nią, sezon smardzowy na Orawie powinien długo trwać. W położonych wyżej względem morza miejscówkach, jeszcze leżą resztki śniegu. Tam można będzie spokojnie znaleźć smardza jeszcze w drugiej połowie czerwca.
     Te dwa ostatnie z uwiecznionych smardzyków rosną w miejscu, gdzie rokrocznie towarzyszyły im liczne maczużniki. To pierwszy rok od czasu znalezienia i obserwacji tego stanowiska, kiedy maczużników nie ma. Ani jednej sztuki. Ciekawe, czy się jeszcze pojawią.
     Na szlak wychodziliśmy popołudniami, bo ja sobie zrobiłam wolne, ale Michał i Krzysiek musieli się zgłaszać na lekcje. Do południa siedzieli przy komputerach i byli obecni na zajęciach. Co prawda te śmieszne lekcje nie przekładają się na wzrost wiedzy, ale nie można chłopaków nadmiernie często z nich zwalniać.:)
    Zresztą teraz widać jaką krzywdę to nauczanie zrobiło dzieciom. Moje chłopaki są już tak uzależnieni od komputerów i telefonów, ze nawet jak nie mają żadnych zajęć, to co chwilę zerkają w monitor, czy nikt im nic nie przysłał...
    I wcale nie chcą chodzić na długie wycieczki. Najchętniej zostawaliby na cały dzień w domu. Kilkakrotnie wyrzuciłam ich na spacer siłą i szantażem. Nie wiem na jak długo starczy mi sił, żeby ich motywować do ruchu. Zwłaszcza, że tak przyjemnie iść bez ich marudzenia i kłótni braterskich.
    Dzieciom zrobiłam więcej zdjęć niż grzybom, bo uświadomiłam sobie, ze smardze i inne fungi za rok, dwa, czy dziesięć lat, będą takie same jak teraz. A dzieci już nigdy takie nie będą. Zmieniają się każdego dnia. Zwłąszcza Michał, który codziennie jest wyższy o centymetr.;)
    Wróćmy do smardzyków. Tak naprawdę te dojrzałe owocniki wyrosły nie wiem kiedy. Niektórym z obserwowanych maluszków nie udało się jeszcze osiągnąć takich dorodnych gabarytów, a tymczasem w miejscach, które były sprawdzane, nagle pojawiły się takie już wyrośnięte grzybki. To świadczy o nierównym tempie wzrost poszczególnych egzemplarzy. W jednym miejscu mały owocnik rośnie powolutku i prędzej zostaje zjedzony przez ślimaki niż dojrzeje, a w innym wystrzeli niespodziewanie jak za dotknięciem magicznej różdżki.
   Dobrze, że oprócz tych smardzów rosnących w dzikich miejscówkach, grzybki pojawiły się także w przydomowych ogródkach. Dzięki temu mam całkiem spory zapas suszonych smardzyków. :) Te w naturalnym środowisku prezentują się na zdjęciach zdecydowanie lepiej.

    Na smardzowym szlaku spotykaliśmy także inne gatunki grzybów. Najczęściej widzianym grzybkiem, poza szyszkówka świerkową, była piestrzenica kasztanowata. W latach, kiedy rośnie sporo smardzów, również piestrzenic jest więcej niż zwykle. W tym roku trafiały się miejsca z kilkunastoma owocnikami, co na Orawie nie jest częstym widokiem.

    Dość licznie, chociaż nie tak licznie, jakbym sobie tego życzyła, pokazały się krążkownice wrębiaste. One, podobnie jak smardze i piestrzenice kasztkanowate, lubią sporo wilgoci i niezbyt wysokie temperatury. Miały więc również w tym roku dobre warunki.
    W podobnych warunkach i miejscach spotykałam w ubiegłych sezonach wiosennych krążkówki żyłkowane. W tym roku, niestety, na przedstawiciela tego gatunku nie trafiliśmy.
    Całkiem niespodziewanym znaleziskiem były dwie dorodne pieczarki. Rosły na skraju lasu pod Grapą. Kiedy je zobaczyłam opatulone suchą trawą, pomyślałam, ze to pierwsze majówki wyskoczyły. Po zerwaniu grzybków nie mogłam uwierzyć, ze to pieczarki. Zwłaszcza, że w momencie ich znalezienia, wiał lodowaty wiatr i prószyło śniegiem.
    Sprawdziłam również moją miejscówkę wodnichy marcowej. To ta pokrętna droga do niej prowadzi.;) Niestety, wodnicha odmówiła współpracy i nie stawiła się na spotkanie.
Za to na jej miejscu zakwitły łuskiewniki różowe, które są zwiastunami borowików szlachetnych.

Następna wizyta na orawskich smardzowiskach dopiero w następny weekend.


2 komentarze:

  1. Dziękuję za cudowny spacer. Takie widoki to miód na moje serce.Moze w środe uda mi sie wyjść na pierwszy wiosenny spacer.Chce nazrywać pokrzywy i podegrycznika i popic to chociaz pare dni.Tesknie za powietrzem.Dzis pierwszy dzień ciepły,pozdrawiam was serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też pierwszy ciepły dzień! Różnica w rozwoju przyrody w Krakowie i pod Babią to co najmniej miesiąc. Wczoraj przyjechałam do miasta po ponad tygodniu i nadziwić się nie mogę tej różnicy. Trzymam kciuki za udany spacer wiosenny! Pozdrowienia słoneczne z Krakowa!

      Usuń