wtorek, 15 czerwca 2021

Babskie świętowanie pod Babią

 

   Po raz drugi od ponad dwunastu lat taka okazja mi się trafiła, więc trzeba ją było odpowiednio uczcić. Cała moja dwunożna menażeria pojechała sobie na Mazury, żeby się bujać na łódce, a ja w związku z tym mam wolne od pamiętania o wszystkim za nich, codziennych nastoletnich pyskówek, sprzątania, gotowania i stu tysięcy innych rzeczy. Zrobiłam sobie przedłużony weekend pod Babią i zanim dojechały koleżanki na weekendową imprezkę już parę lasów obleciałam, żeby sprawdzić, gdzie warto je zabrać, żeby sobie coś znalazły. Inspekcja nie wypadła zbyt zadowalająco, bo w lasach zrobiło się już sucho i tylko pojedyncze sztuki dały radę wyskoczyć nad powierzchnię ziemi. Najlepsze tereny łowieckie zostawiłam na sobotę i niedzielę, więc możecie się z nami teraz wybrać na poszukiwania.:)

    Renia i Monika chciały porządnie pochodzić, żeby poczuć posiadane odnóża, więc w sobotę zrobiłyśmy długą trasę - z Lipnicy do bacówki i z powrotem. Część trasy biegnie przez orawskie łąki, a reszta to lasy, w których powinny na nas czekać grzybki.
    Ruszyłyśmy zaraz po śniadanku. Pogoda była świetna do wędrówki, bo ani za ciepło, ani za zimno, z lekkim wiatrem i bez deszczu. Po przejściu wykoszonych już łąk, wkroczyłyśmy w las i rozpoczęły się poszukiwania.
     W kilku pierwszych miejscach, w których ceglasie powinny być, nie wyrosło nic. Aż mi się głupio zrobiło, bo wypuszczałam dziewczyny jak psy tropiące, a one biedne nie miały co znaleźć, bo zwyczajnie, w tych pewnych miejscach nic nie było.
    Na szczęście gdzieś tam dalej, w głębi lasu, z której nie odparowała jeszcze cała wilgotność, grzybki były. Pierwszego dorwała Renia, co oczywiście wzbudziło lekką zazdrość, ale i zmobilizowało do intensywniejszych poszukiwań.
    Nie trzeba było długo czekać, a Monika też wypatrzyła i to nie jednego, a od razu cztery mechate łebki.
     Znaleziska zostały obfocone, a następnie pozyskane. Kiedy tylko zagościły w koszyku, Renia zaczęła snuć dalekosiężne plany kulinarne, bo jej pasja jest gotowanie i karmienie każdego, kto się nawinie pod łyżkę.;)
    Jak usłyszałam co to ma zostać upichcone z tych paru grzybków, stwierdziłam, że jak to się ma udać, to trzeba jeszcze całkiem sporo poćków znaleźć. Wkrótce pojawiły się na naszej drodze kolejne egzemplarze i wizja kucharska Reni zaczęła nabierać realnych kształtów.
    Tymczasem w lesie, poza borowikami ceglastoporymi,  niewiele grzybowego życia rzucało się w oczy. Na jednym zmurszałym pniaku wyrósł śluzowiec i to byłoby na tyle.
     Ciekawym znaleziskiem była jodłowa szyszka, która nie zdążyła się rozsypać przed rozpoczęciem kiełkowania. Zaczęło na niej rosnąć całe grupetto młodych jodełek, które ani trochę nie są podobne do dorosłych drzew.
     Na ostatniej prostej przed bacówkowymi pastwiskami graniczny szlak wystawiony jest na działanie promieni słonecznych, z czego skorzystała żmijka. Wylegiwała się na ścieżce i została nieźle nastraszona przez Monikę, która wybrała wariant trasy dokładnie na skrzyżowaniu z miejscem żmijowego wylegiwania. Monika przestraszyła się nie mniej niż żmijka. W efekcie każda z nich poszła w swoją stronę.
    Na bacówce Renia powitała krowę Balbinę, a następnie zasiadłyśmy przy stole i zaczęło się picie żętycy. Była przepyszna - chłodna i lekko kwaskowa. Wyjątkowo nam smakowała.
    Dwa skopki żętycy spokojnie wystarczają na drugie śniadanie albo i na obiad. Z pełnymi brzuchami można było spokojnie nieść w plecakach zakupione sery i szukać następnych grzybów na sosik, zupkę i do jajecznicy.
   Zrobienie zbiorczej fotki naszego pozysku odkładałam do ostatniego kawałka lasu, w którym była szansa znalezienia czegokolwiek i w efekcie tego zdjęcia zbiorczego nie zrobiłam. Przypomniałam sobie o nim, kiedy Renia już pokroiła większość grzybów na sosik.

   Sobotnim wieczorkiem był babski grill, pieczone ziemniaki z sosikiem poćkowym i omówienie wszystkich mniej i bardziej istotnych spraw życiowych. Impreza została okraszona deszczem i burzą. Na szczęście nawałnica nie była zbyt gwałtowna - ściółkę pomoczyło, ale nie narobiło zniszczeń. Na niedzielne wyjście do babiogórskiego lasu trzeba było założyć gumowce.

    Las był wilgotny i pachniał przyjemnie. Wydawało się, że w takich warunkach borowiki ceglastopore powinny stać szeregami i kręgami we wszystkich miejscach, w których ich grzybnia siedzi w ziemi. Tak jednak nie było. Miejscówki z wcześnie pojawiającymi się ceglasiami były puściutkie.
    Sporo musiałyśmy podejść do góry, żeby spotkać pierwsze grzyby niedzielne. Było ich mnóstwo, ale to nie ich poszukiwałyśmy.
     Ze znaków umieszczonych przy głównym dukcie dowiedziałyśmy się, że weekendowe biegi na Babią Górę to nie taka prosta sprawa, jakby się wydawało. Trasa czerwona to aż sześć podejść i zejść, każde inną trasą. Najłatwiejsze było dwukrotne zdobycie szczytu biegiem; jak powiedział nam jeden z uczestników - taka wersja dla dzieci...
    Trzeba mieć kondychę i sporo samozaparcia, żeby w takich zawodach brać udział. Nam wystarczył spacer w pięknych okolicznościach przyrody.
   W końcu i jakieś grzybki koszykowe trafiły się na naszej spacerowej trasie. Pierwszego poćka znalazła Monika.
Największy przypadł w udziale mnie, ale musiał pozostać w lesie, bo opanowały go już całkowicie gromady robali.
Na nasłonecznionej skarpie wyrósł jeden z pierwszych koźlarzy świerkowych.
Wilgoć, jaka pojawiła się w lesie po deszczu wywołała z norki salamandrę, która szukała dogodnego miejsca do wygrzewania się.
   Ostatnimi grzybami spotkanymi w babiogórskim lesie były koralówki, które wyrosły grupowo na ciepłym, dobrze wygrzanym zboczu. A później to już był koniec weekendu babskiego. Następna okazja na takowy trafi się najwcześniej na rok. Jeżeli uda mi się wszystkich chłopaków na raz gdzieś wyprawić.



2 komentarze:

  1. Fajne spotkanie tylko szkoda ze nie było tych ceglasi aby napełnić koszyki. Odpoczywaj Dorotka bo zaraz wrocą i kieracik powróci hii.Serdeczności Dorotko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już w najbliższą niedzielę wrócą. Nie dali się namówić na przedłużenie mazurskiego wyjazdu. A grzybki się może ruszą po tym nocnym deszczu. Pozdrowionka!

      Usuń