piątek, 20 sierpnia 2021

A ja rosnę i rosnę...


     Zołza rośnie jak na drożdżach. Każdego dnia jest większa, cięższa i ma coraz to nowe, niejednokrotnie bardzo kreatywne, pomysły. Zrobiła się też zdecydowanie odważniejsza i wielki świat już jej tak nie przeraża, w związku z czym nie pilnuje nas tak, jak na początku i zaczyna chadzać własnymi ścieżkami. Dopóki jest to bezpieczne, podążam za nią, ale kilka razy trzeba było dziewczynkę zawrócić, bo schodziła na manowce. Na szczęście jedzonko w kieszeni działa w takich przypadkach cuda.:) Odnośnie jedzonka i kieszeni, zastanawiam się, gdzie ja będę trzymać łapówki dla koni. Obecnie "ich" kieszeń przejęła Zołza, a przecież niedługo wakacje się skończą i wrócimy do krakowskiego życia. Obawiam się o Zołzę, która miejskiego życia zupełnie nie zna. Staramy się ja trochę oswajać z ruchem na drodze, ale nie ma pod tym względem porównania między Lipnicą, a Krakowem. Na pewno będzie miała stres. Pamiętam jak dziś, jak malutki Michałek, po powrocie z trzymiesięcznego pobytu na wsi, nie umiał chodzić po betonowych płytkach chodnikowych, a winda wywoływała przerażenie...

     Tymczasem żyjemy sobie spokojnie pod Babią i korzystamy nieustająco z lasów pełnych grzybów. Chłopaki i dziewczynka korzystają również z mamowego łóżka. Miś i Krzyś już wyrośli z porannej okupacji mojego łóżka, ale młodsza siostrzyczka przypomniała im o tym rytuale. Wystarczyło, ze wyszłam do kuchni, żeby sobie kawkę zrobić, a tu tłum mi się zwalił pod kołderkę.
    W tym tygodniu Zołza nabyła sporo nowych doświadczeń. W środę po raz pierwszy została sama w domu. Miałam jej zostawić otwarte na balkon drzwi, ale widząc, że za wszelką cenę chce ten balkon opuścić i iść z nami, zamknęłam ją w domu. Powód chwilowego porzucenia był związany z końcem wakacji - pojechaliśmy z chłopakami na targ, żeby kupić białe koszule na rozpoczęcie roku szkolnego. Chciałam, żeby je od razu przymierzyli, więc ich obecność była konieczna. Kiedy wracaliśmy, chłopcy mnie poganiali, żeby jak najszybciej zobaczyć, co zrobiła Zołza. A ona wykorzystała naszą nieobecność perfekcyjnie - zamordowała wszystkie dostępne buty, dwie miotły, mopa i kosz na śmieci, którego zawartością udekorowała całe mieszkanie. Strasznie była z siebie dumna... 
     Dzień później zaliczyła kolejne doświadczenie. Michał miał rano zajęcia on line, a Krzyś chciał iść na spacer ze swoją ulubioną koleżanką i jej rodziną, zostałam sama z Zołzą. Ona nie lubi jeździć samochodem - cały czas strasznie piszczy mimo głaskania, miziania i gadania do niej. Bałam się tej samotnej jazdy z nią, ale o dziwo, była spokojniejsza niż podczas podróży z nami wszystkimi.
     A po dojechaniu do lasu czekała ją niespodzianka - spotkaliśmy starszą koleżankę wywodzącą się z tej samej hodowli. Przyjechała ze swoimi właścicielami na grzybobranie. Początkowo Zołza była wystraszona, ale szybko nabrała pewności siebie i zaczęła zachęcać koleżankę do zabawy. Stateczna Wiki nie była zachwycona zaczepkami i musiałam Zołzę zapiąć na smycz, żeby sobie odpuściłą.
     To już drugie spotkanie z borderem na Orawie. Pierwsze było jeszcze bardziej zdumiewające. Kiedy wychodziliśmy po szczepieniu od weterynarza w Jabłonce, przyjechała tam w tym samym celu jej siostra, której przeznaczeniem ma być mieszkanie w budzie i pilnowanie posesji. Zołza będzie miała znacznie ciekawsze  urozmaicone życie.
     Uczymy się cały czas szukania grzybów i różnych mniej i bardziej przydatnych sztuczek. Z robieniem zdjęć mam problem, bo Zołza nie bardzo chce pozować. Trzeba ją dobrze przekupić, żeby zrobiła ładną minę i zatrzymała się w odpowiedniej odległości od obiektywu.
    Wiecie, co mnie najbardziej rozczula? Chodzimy po lesie, Zołza już powinna trochę odpocząć. Zostaje z chłopakami na popas, żeby sobie poleżeć na mchu, a ja chodzę wokół nich i szukam grzybów. Wracam do nich za 10 minut, a ona cieszy się na mój widok tak, jakby mnie tydzień nie widziała. Po przejściu kolejnego odcinka, sytuacja się powtarza. Za każdym razem radość jest szczera i entuzjastyczna.
    Szlachetniaków w orawskich lasach jest już nieco mniej, ale jeszcze da się nimi napełnić koszyk. Są już jednak wyrośnięte i wiele z nich tętni zyciem wewnętrznym.
A to cały zbiór czwartkowy i strasznie poważna Zołza, której zadaniem było pilnowanie tego koszyka. Podeszła do zadania bardzo profesjonalnie.:)
    Jutro idziemy na sierpniowe zdobywanie Babiej. Zołzanna zostanie na pół dnia z tatusiem.:) Jest jeszcze za malutka na górskie wędrówki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz