środa, 15 grudnia 2021

Śnieżne szaleństwo

 

     W porównaniu z Krakowem, okolice Babiej Góry prezentują się jak bajkowa kraina. Bielutko, czyściutko i zabawnie. W sobotę rano tak przymroziło, że Zołza po paru minutach spaceru zamarzła na paździapie. Końcówki wąsów, brwi i dłuższych włosów posiwiały momentalnie, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało w okazywaniu radości z psiej egzystencji. Bardzo mi się spodobało określenie śniegu w odniesieniu do zachowania psów - sypnęli kokainą.:) Tak właśnie od rana Zołza dawała czadu w śnieżnych zaspach. I wcale nie chciała iść na śniadanie, bo chyba nie bardzo wierzyła, że oprócz wolności na działce, pójdziemy na długi spacer. Po raz nie wiem już który pomyślałam sobie: "jak to dobrze, że ona jest i wprowadza tyle dziecięcej energii w codzienność". Chłopaki już się tak zestarzały, że zatracili zdolność cieszenia się kokainą z chmur.

    Z trudem wyciągnęłam ich na spacer z sankami. Później byli zadowoleni, ale samo oderwanie ich od komputerów jest coraz trudniejsze i wymaga ode mnie niemałego poświęcenia, bo pyskówki nastoletnie mam zagwarantowane każdorazowo. Łatwiej byłoby machnąć na nich ręką, ale jakoś nie mogę patrzeć jak nie korzystają z darów natury.
    Poszliśmy w kierunku granicy. Zachmurzone było zupełnie i świat pod śniegiem zrobił się czarno - biały.
Kiedy dotarliśmy do wzniesienia, Michał stwierdził, że oni tu zostaną i będą zjeżdżać na sankach. Ostrzegłam ich nie wiadomo który przed możliwością spotkania na zjeździe jakiegoś samochodu i przykazałam zjeżdżać, dopóki nie wrócę ze spaceru.

    Poszłyśmy z Zołzą na granicę.

    Śnieżnego szaleństwa było pod dostatkiem, ale szybkie ruchy, zwroty i wślizgi w zaspy nie są takie proste do uwiecznienia.
Oprócz biegania było też szukanie skarbów pod śniegiem.
A dla pocieszenia oka - piękna szadź na gałązkach.
    Obeszłam graniczną łąkę i pobliski las. Zołza się wybiegała i nacieszyła śniegiem, przeprowadzając przy tym dogłębny proces czyszczenia futra, które po błotnistym Krakowie, mimo mycia i czesania, przybrało na brzuchu szarawy odcień. Śnieg doprowadził Zołzowe okrycie do stanu nowości.;)
    W niedzielę rano Michał i Krzysiek już nie oprotestowali wyjścia. Po śniadaniu zebrali się i pojechaliśmy pod Babią. Niedziela jest jedynym dniem w tygodniu,kiedy nie ma w tamtejszym lesie drwali i można spokojnie pospacerować.
Zołza doskonale zna tutejsze trasy spacerowe, więc wyszła na prowadzenie od razu po starcie.
    Ponieważ nie nadążaliśmy za nią, wydłużała sobie trasę biegając zygzakiem. Zazwyczaj hamuję ją, kiedy ma skoczne zapędy, żeby nie przeciążyła sobie stawów, ale tym razem pozwoliłam jej na kilka susów przez rów, bo stwierdziłam, że śnieg jest doskonałą amortyzacją.
    Przeprawa przez strumyk przebiegła pomyślnie. Zołza, która zawsze wchodziła do wody, tym razem przeprawiła się bez zamoczenia najmniejszego paluszka. Nawet dla niej lodowata woda jest za zimna.:)
Za strumieniem mgła zaczęła ustępować błękitnemu niebu.
Chłopcy się rozkręcili i przez chwilę było tak jak za dawnych, dziecięcych czasów. Jeden leżał na sankach, a drugi był silnikiem. A Zołza ich pilnowała. Obawiałam się trochę, że będzie się pakowała pod sanki, ale bardzo szybko załapała, że z sankami jest tak samo jak z koniem czy rowerem - biegnie się obok i wszyscy są zadowoleni.
Ponieważ ja zostawałam z tyłu, bo silnika nie miałam, Zołza pilnowała, żebym nie zginęła i co rusz wracała do mnie dzikim pędem. Ilość sztuk w stadzie musi się zgadzać.:)
Robiło się coraz pogodniej i słoneczniej.
Wracaliśmy rajsztagiem. Tam są najlepsze zjazdy, bo śnieg ubity, a stromizn nie brakuje. Trzeba tylko monitorować zagrożenie samochodowe. Ja schodziłam na dół wzniesienia i dawałam sygnał, kiedy można jechać. Tym razem dopiero przy samym parkingu na Stańcowej pojawił się jeden samochód. Chłopcy się wyjeździli, a Zołza wyszalała w śniegu.
To już ostatnia prosta. Do wczesnego popołudnia Zołzanna pilnowała jeszcze swojej działki, sprawdzając czy jej ktoś nie zajumał schowanych skarbów, a później w czasie drogi powrotnej i aż do poniedziałkowego poranka spała z przerwami na jedzenie i siku. Wykorzystała śnieżny weekend na maksa.:)


2 komentarze:

  1. Cudo cudo.Ja covid i szpital, masakra.Wolałabym śnieg i takie widoki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany! Że też Cię dopadło jak mało wychodzisz z domu. :( Wracaj szybciutko do zdrowia! A śniegu już podobno nie ma w Lipnicy. Jutro sprawdzimy. Ściskam mocno i trzymam kciuki za Twój szybki powrót do domku.

      Usuń