poniedziałek, 21 lutego 2022

Zima nadal rządzi


   Chociaż pod Babią śniegu nadal od groma, w sobotę dało się poczuć powiew wiosny - słoneczko świeciło i przygrzewało odczuwalnie, ptaki darły dzioby radośnie, a z każdej górki, pagórka i wzniesienia, spod wysokich zasp śniegowych wypływały stróżki wody z topniejących zasobów śnieżno-lodowych. No po prostu cudownie było i obudziła się nadzieja, że to już nadchodzi powolutku koniec tegorocznej zimy. W tych cudownych okolicznościach Krzyś przystąpił do realizacji swojego wielkiego planu - zjazdu na nartach z granicy. W dodatku namówił również Michała do założenia nart i pójścia do góry.

     Chłopcy próbowali jeździć na nartach dawno, dawno temu, kiedy jeszcze chodzili do przedszkola. Zupełnie im to wtedy nie spasowało i przez kilka lat nie dali się namówić na podjęcie kolejnych prób nauki narciarstwa. Dopiero w tym roku i to w połowie zimy, Krzychu stwierdził, że chciałby spróbować jazdy na nartach. Michał oświadczył, ze on też może spróbować. W garażu mieliśmy narty biegowe, a zjazdowe wraz z butami trzeba było pozyskać. Udało się szybko skompletować narciarski ekwipunek i chłopcy mogli zacząć ćwiczenia. Michał zrezygnował bardzo szybko po kilku upadkach i odmówił dalszych prób, a Krzyś uparcie wstawał i ćwiczył do skutku. Efekty zobaczycie na końcu wpisu.:)

    Krzyś gotów był iść na granicę nawet sam, ale nie puściłabym go na taką eskapadę bez wsparcia, a ponieważ i Michał dołączył do wyprawy, miałyśmy z Zołzą dwójkę do pilnowania. Najpierw trzeba było donieść sprzęt do początku śniegu i wszystko pozakładać. Nad nami górowała opromieniona słońcem Babia.
    Zołzannie nudziło się czekanie na chłopaków, więc wykorzystała czas na czyszczenie futra w śniegu i namiętnie się tarzała. Dopiero niedawno nauczyła się tej sztuki obserwując konie tarzające się w błocie. Na szczęście jeszcze nie wpadła na to, żeby te same ruchy wykonać w błotnistej kałuży.
    Wreszcie narty znalazły się na właściwych nogach i ruszyliśmy pod górę. Michał na biegówkach miał zdecydowanie łatwiej niż Krzychu na nartach zjazdowych, ale i tak Michał narzekał na niewygody i wszelkie niedogodności, a Krzysiek z zaciśniętymi zębami parł do przodu oceniając podłoże i ciesząc się już na zjazd, który będzie szybki.:)
   Zołza pilnowała stada obiegając je dookoła.
     Sprawdzała też teren przed stadem i stwierdzając, że jest bezpiecznie, czekała aż się z nią zrównamy. Obserwuję Zołzowe zachowania pasterskie i niezmiennie jestem pod wrażeniem ile instynktownej wiedzy przekazały jej pokolenia przodków.
Chłopcy cały czas wędrowali pod górę.
Kiedy zajęłam się robieniem zdjęć Zołzie, Michałowi narty pojechały w bok i zjechał kawałek w dół.
Zjazd Michała zakończył się upadkiem, a Zołza była przekonana, że to tarzanie i doskonała zabawa, więc w ramach ratowania Michałka, dołączyła do jego leżenia.:)
    W tym miejscu Michał uznał, że dalej już nie idzie, bo i tak z większej stromizny zjechać mu sie ie uda. Uzgodniliśmy ,że zostanie tu i zaczeka aż Krzyś przejedzie koło niego w dół, a ja zejdę do tego miejsca i razem ze mną ruszy za bratem.
    Zołza z trudem pogodziła się z pozostawieniem jednego członka stada, ale poszła ze mną i Krzysiem dalej, do granicy i jeszcze dalej, na najstromsze wzniesienie na granicznej łące.
Stopiło się już tyle śniegu, że zaczęły wystawać słupki graniczne.
Teraz ostatnie podejście na górkę za granicznym lasem.
Tu już Krzysiowi było całkiem trudno iść.
   Doszliśmy do punktu, z którego Krzychu zaplanował sobie zjeżdżać. Pomogłam mu jeszcze nasmarować narty (żeby było szybciej) i zeszłam kawałek w dół, żeby, zgodnie z życzeniem zjeżdżającego, nagrać filmik. Zołzę zapięłam do pasa i ustawiłyśmy się w punkcie do nagrywania. Krzychu ruszył. Zołza nie mogła przeżyć, że jej stado rozprasza się w takim szybkim tempie i rozpaczliwie darła gumiora, co słychać na nagraniu. Zobaczcie jak Krzychu wystartował:
    Krzyś pomknął, a my z Zołzą poszłyśmy w kierunku Michała. Nie chciałam puszczać Zołzy luzem, żeby nie wpadła Krzysiowi pod narty, bo byłby karambol. I tak bałam się okrutnie, że się Krzysiek przewróci i sobie zrobi krzywdę, ale na szczęście zjechał na sam dół bez problemu. Ale wróćmy do Michałka. Czekał na mnie, a kiedy do niego dotarłam, zaczął zjeżdżać w dół. Szybciutko się przewrócił i stwierdził, że już nie będzie więcej jechał, bo to nie jest ani bezpieczne, ani przyjemne. Zdjął narty i niósł je w rękach. Schodziliśmy do Krzysia. Czekał na granicy śniegu i był zachwycony zjazdem, który wykonał. Oświadczył, że jutro powtórzy zjazd z granicy. Obiecałam, ze pójdziemy razem z nim.

    W niedzielę nie było ani śladu po nadziei na wiosnę. Wiało i sypało śniegiem tak, że chwilami nie było nic widać na parę metrów. Z zasp nie wypływały strumyki, a ptaki zaszyły się w leśnych zaroślach i nie odzywały się nic, a nic. Pokonując śnieżycę i wiatr, doszliśmy z Krzychem do szczytu góry. Znowu zapięłam Zołzę, żeby nie zaganiała Krzycha i znowu słychać na nagraniu jak bardzo chce biec za uciekającą owieczką. Puściłam ją w połowie zejścia z granicy, wiedząc, że Krzyś już się zatrzymał. Szła wtedy w połowie odległości między mną i Michałem, a Krzysiem. Kontrolowała wzrokiem obecność wszystkich sztuk, z którymi wyszła na spacer. Widzę, że ma znacznie większe zacięcie do pasterstwa niż do szukania trufli...


    W niedzielnych opadach świeżego śniegu znalazłam jeden plus - Zołza ponownie była czyściuteńka bez kąpieli. Więcej plusów w utrwalaniu się zimy nie udało mi się znaleźć. no może jeszcze radość Krzycha, ze za tydzień pojeździ znowu na nartach.

3 komentarze:

  1. Brawa dla Krzysia.Konca zimy u was nie widać,czy zawsze tak było Dorotka.Kiedy śniegi stopnieja i będzie zielono

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu, śnieg w Lipnicy jest każdej zimy, ale w tym roku nasypało go wyjątkowo dużo. Mam nadzieję, że do połowy marca zejdzie, ale opady śniegu w górach są na porządku dziennym nawet w maju. Tyle tylko, że wtedy szybko topnieje. Krzysiek zdąży jeszcze pojeździć.:) Pozdrawiamy i czekamy na zielone. W Krakowie kwitną przebiśniegi i oczary.

      Usuń