Już po raz 41 Gminny Ośrodek Kultury z Lipnicy Wielkiej zorganizował na polanie u stóp Babiej Góry Pasterskie Święto. Ja z Pawełkiem byliśmy na tej imprezie po raz ósmy, dzieci, odpowiednio do swojego wieku, mniej. Z roku na rok widoczny jest smutny trend - stoiska z regionalnymi wyrobami, ciekawe konkursy wypierane są przez odpustowe stragany wabiące dzieci kolorową chińszczyzną. Ale i tak warto tam być, żeby zobaczyć występy zespołów regionalnych, a przede wszystkim spotkać się ze znajomymi.
Wczoraj wybraliśmy się na "pastyrecke w lesie" ekipą wzmocnioną o nowych znajomych, którzy stacjonowali u naszych gospodarzy. Nie podjeżdżaliśmy przednimi kołami samochodu przed scenę, jak to robi wielu, którym zrobienie paru kroków wydaje się być rzeczą przekraczającą ich możliwości, tylko zaparkowaliśmy z pół kilometra wcześniej, żeby przespacerować się jeszcze przez las. Po drodze dzieci podskubywały poziomki i borówki, a Krzyś prowadził cały zastęp, ciesząc się, że zna drogę, podczas, gdy koledzy będący tam po raz pierwszy, nie wiedzą, dokąd skierować kroki. Rola przewodnika bardzo mu spasowała.:)
W lesie przed prażącym słońcem chronił nas cień, a wietrzyk dodatkowo łagodził odczuwalną temperaturę. Niestety, ostatni odcinek drogi musieliśmy przebyć w słońcu i towarzystwie licznie zmierzających na najbliższe stanowiska parkingowe samochodów. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy wkroczyliśmy na imprezową polanę.
Najpierw skierowaliśmy się do stanowisk zajmowanych przez naszych znajomków. Pawełek pociągnął całe towarzystwo do stoiska z serkami z "naszej" bacówki, gdzie miał zamówiony towar, którego dzień wcześniej nie chciało mu się nieść w plecaku - byliśmy wtedy w bacówce na piechotę.
Nie obeszło się oczywiście bez chwilowego zatrzymania przy straganach z zabawkami, które dla Michałka i Krzycha były najważniejszym celem wyjścia na imprezę (tata obiecał im, że kupi każdemu po jednej zabawce...) Kiedy Pawełek już upewnił się, że serki, które miał zabrać do Krakowa, będą na niego czekały, poszliśmy się przywitać z szamanem - lipnickim aptekarzem, który oprócz leków, oferuje różne talizmany, naszyjniki z zębów, pazurów i kości, a nawet kompletny indiański strój. Powitanie "na niedźwiadka", kilka zamienionych zdań, pamiątkowa fotka i już idziemy dalej.
Cały czas towarzyszyła nam muzyka ludowa dobiegająca ze sceny, na której prezentowały się kolejno zespoły dziecięce i młodzieżowe. Ale tamtą odległą muzę przebił koncert na harmoszce, jaki specjalnie dla nas zagrał znajomy Słowak Josef Kubik, który pod Babią przyjechał swoim cygańskim wozem zaprzężonym w dwa kare koniki. Pawełek zanurkował w czeluściach Kubikowego wozu, którego właściciel napoił go trunkiem zdecydowanie mocniejszym od wody. Się Pawełkowi humor poprawił, a na czoło pot wystąpił kroplisty ze zdwojoną mocą, co nieomylnym świadectwem mocy trunku było.
Teraz przyszła pora na wizytę u pani Bożenki - jednej z dwóch gospodyń oferujących co rok swojskie wyroby. Panie (stacjonujące obok siebie), dopiero wykładały pyszności na stoły, ale na widok roześmianej paździapy Pawełka, rzuciły wszystko i wyszukały kubeczki, do których natychmiast popłynęło domowe winko stojące już na blacie. Po chwili na stoisku pojawił się chleb orawski pieczony w domu, podpłomyki, smalec, twaróg, ogóry małosolne i ciasta. Oczywiście nie można było pozostać obojętnym na ten widok i każdy chapnął coś dla siebie. Do domu zabraliśmy jeszcze całą butlę wina, które, zdaniem Pawełka, ma niepowtarzalny aromat i smak.:)
Dziatwa stwierdziła, że po zjedzeniu czegoś konkretnego, należy jej się deser. Na ciasto ochoty nie mieli, ale obok były lody. Osobiście jestem przeciwnikiem kupowania lodów z przenośnych zamrażarek, zwłaszcza w czasie takiego upału, ale zostałam przegłosowana porażającą większością głosów i dzieci dostały, co chciały. Na szczęście obeszło się bez problemów brzuszkowo - żołądkowych.:)
Najedzeni poszliśmy do kolejnych znajomych stanowisk - najpierw do parkowców z Babiogórskiego Parku Narodowego, którzy jak co roku, zorganizowali dla dzieci szereg konkursów edukacyjnych, w których można wygrać drobne gadżety. Michałek nie miał problemu z rozwiązywaniem zagadek czy rozpoznawaniem roślin i zdobył swoje nagrody. Krzychu był zbyt onieśmielony, żeby zabłysnąć. Kiedyś dorośnie do etapu pozbycia się tremy w kontakcie z obcymi osobami. Taką mam przynajmniej nadzieję.:)
Nagrody były też u leśników, z którymi Pawełek prowadził dyskusję na temat wycinania drzew i rabunkowego pozysku drewna z Babiej Góry. Leśnicy są przekonani o konieczności prowadzenia takiej gospodarki leśnej, jaką prowadzą. Ja nie jestem, bo widzę, jak co roku lasy zamieniają się w krzaczaste zarośla, rosnące na miejscach po wyciętych drzewach. W tym czasie chłopcy zdążyli rozegrać całą rundę leśnej gry i rozwiązać kilka zagadek, za co oczywiście pozyskali kolejne gadżety.
Przyszedł czas na najważniejszy dla dzieci moment - zakup badziewnych zabawek, bez których wizyta na Pasterskim Święcie nie byłaby ważna. Chłopcy wiedzieli, że mogą wybrać tylko po jednej rzeczy i podsłuchałam ich jeszcze w domu, jak się naradzali odnośnie zakupów zabawkowych i doszli do wniosku, że trzeba wybrać zestawy, w których będzie więcej niż jedna zabawka... Krzychu wybrał sobie kolejny zestaw bojowy - miecz i łuk, który nie strzela, a Michałek cztery samolociki, od których odpadają koła. Ufff... Gdyby na takich imprezach sprzedawane były porządne zabawki, naprawdę wolałabym wydać więcej na coś, co posłużyłoby do zabawy dłużej niż pół godziny.
Oczywiście, po zakupieniu zabawek, dzieci nie chciały już niczego oglądać, tylko jak najszybciej wracać do domu, żeby pobawić się nowymi nabytkami.
Mieliśmy już zbierać się do odwrotu, kiedy usłyszeliśmy nawoływania - to Józek Kubik miał zagrzany gulasz, którym częstował znajomych. Pawełek nie mógł odmówic i opędzlował jeszcze całą michę gulaszu z jelenia, gotującego się w kociołku nad ogniem. Podobno był przepyszny.
Teraz już można się było zwijać. Po ponownym spacerze przez las, dotarliśmy do czekających na nas samochodów. Znajomi odjechali w kierunku Cieszyna, a my wróciliśmy na lipnickie podwórko, gdzie można było schłodzić się w basenie i dotrwać do mniej upalnego niż dzień wieczora.
Widać, że Pawełkowi MICHA smakowała ... :)))
OdpowiedzUsuń- Brzęczymucha
Oj smakowała, smakowała...:)
Usuń