....zapełniamy słoiki innymi "dobrościami". Od przyjazdu do Lipnicy, w jednym kącie pokoju stają pudła, w których przywiozłam puste słoiki na grzybki. Stoją te pudła i mnie drażnią - tak jeszcze nie było, żeby przez półtora tygodnia nie wyjąć i nie zapełnić grzybami ani jednego słoiczka. Najwyższa pora była, aby coś temu zaradzić, a ponieważ sezon ogórkowy się zaczyna, zakupiliśmy ich cały worek i już mam jedną skrzyneczkę zapełnioną gotowymi przetworami.:)
Po porannej burzy powietrze było rześkie i przez godzinę po lesie chodziło się bardzo przyjemnie. Później zaczęło się robić coraz cieplej, aż upał doszedł do poziomu z poprzednich dni. Dlatego odpuściliśmy sobie szukanie grzybów, których i tak nie było, a zajęliśmy się budową elektrowni wodnej. Kiedy konstrukcja była gotowa, a okoliczne wiewiórki i dzięcioły miały już prąd w swoich dziuplach, pojechaliśmy do domku, gdzie czekały na nas ogóry.
Po wzmocnieniu sił zupką pomidorową, moi mali pomocnicy zabrali się za mycie ogórków. Mieli przy tym sporo uciechy, a w wyniku ich pracy, nie będziemy w tym roku jedli zwykłych ogórów, tylko ogórki - statki, ogórki - torpedy, a nawet ogórki - chińskie promy, cokolwiek by to nie znaczyło.:) Faktem jest, że nie musiałam umyć ani jednego ogóra, bo chłopcy zrobili to za mnie bardzo, bardzo starannie.
Dzieci w kuchni to czasem bomba z opóźnionym zapłonem - więcej po nich sprzątania niż pomocy, ale i tak uważam, że warto ich angażować do różnych prac, bo się mogą wiele nauczyć podczas pomagania. W Lipnicy mam ten komfort, że z taką robotą przenoszę się z malutkiej kuchenki na duży balkon, a tam wystarczy później chlusnąć paroma wiadrami wody i już jest posprzątane.
Umyte ogóry chłopcy układali samodzielnie w słojach - bardzo ładnie z sobą przy tym współpracowali. Na zmianę trzymali słój i upychali przeznaczoną do niego zawartość. Może ogórki nie są ułożone tak ładnie, jakbym to zrobiła sama, ale i tak nieźle to chłopakom poszło.
Kiedy słoje były załadowane, Michał z Krzychem poszli na grządki, aby pozyskać koperek (bezbłędnie rozpoznają wszystkie rosnące tam warzywa), a następnie upchali je do słojów, z których będziemy niedługo odławiać małosolne statki i torpedy.
Krzychu samodzielnie przyniósł z kuchni garnek z solanką i zapełnił swój słoik. Trochę mu się porozlewało i trzeba było dorobić zalewy do słoika Michałkowego, ale ostateczny cel został osiągnięty. Teraz stoją nam w pokoju dwa słoje - prawy Michałowy, a lewy Krzychowy. Ciekawe któremu z nich wyjdą smaczniejsze ogóry? Oprócz małosolnych, przeznaczonych do konsumpcji bieżącej, zalaliśmy też kilka słoików zalewą octową - będą na zimę.
Bardzo, ale to bardzo podobała mi się współpraca z moją młodszą menażerią przy produkcji przetworów ogórkowych. Sama jestem zdumiona jak szybko dorośli mi do etapu, kiedy ich pomoc osiągnęła rzeczywisty wymiar, a wspólna działanie przynosi dużo radości i wymierny efekt w postaci zapasów na zimę. No i wreszcie wykorzystałam parę słoików z mojego pokaźnego zestawu.:)
u la, la, konkurencja mi rośnie!
OdpowiedzUsuńNa razie się szkoli. Jak moje umiejętności będą niewystarczające, podeślę do Ciebie. Pewnie dawno nie miałaś okien, szafek, sufitu i ścian w cieście naleśnikowym... A wystarczy wyjąć kręciołki, żeby sprawdzić, czy dobrze działają... Chcesz już, czy za jakiś czas?:)
Usuńchyba na razie podziękuję :D
OdpowiedzUsuń