Kiedy wychodziłam z domu, miałam w rękach kurtkę przeciwdeszczową, ale wbrew logice, doszłam do wniosku, że skoro w tym roku tak mało pada, to dzisiaj deszcz też mnie z pewnością ominie, a wygodniej mi będzie łazić po lesie w samym polarku. Odwiesiłam zatem ochronne odzienie na haczyk i zamknęłam za sobą drzwi.
Kiedy jechałam, na szybę zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu, które jednak po chwili zniknęły. Las, do którego szybciutko dojechałam, był nakryty czapą z szaro-burych chmur, zdecydowanie ciemniejszych niż te, które towarzyszyły mi po drodze. Wyruszyłam.
Odeszłam już kawałek od samochodu; po drodze odnotowałam kilka niejadalnych gatunków i wreszcie zobaczyłam pierwsze jadalniaki - kępkę opieniek, które usadowiły się na żywym drzewie. Od razu widać było, że znalazł je ktoś przede mną - kilka trzonów zostało pozbawionych łepetynek.. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj, jak ktoś już zbiera opieniasy, to bierze całość z takiej małej kępki. A tu tak dziwnie wybiórczo. Zaczęłam oczywiście od focenia.
Kiedy kończyłam sesję, zaczęło padać, delikatnie i powolnie, ale jak tylko wzięłam się za cięcie małych kapelutków, chmury otworzyły swoje wnętrza i zaczęły wylewać hektolitry wody. Przerwałam pozysk, schowałam telefon do najgłębszej kieszeni plecaka i po raz nie wiem już który pochwaliłam w myślach Pawełka za wybór aparatu odpornego na wszelkie niedogodności leśne - wodę, błoto i upadki.
Zanim wszystkie opieńki znalazły się w koszyku, mój polarek zaczął przesiąkać do środka. Stwierdziłam, że skoro i tak już jestem prawie przemoczona, nie ma co rezygnować z dalszego grzybobrania z powodu jakiegoś tam deszczu. Wszak trzeba być ponad to, co serwuje nam, nie zawsze przychylna aura.:) Były to jedyne opieńki, jakie znalazłam. A byłam pewna, że skoro wyrosły tutaj, to będą również w wielu innych miejscach, w których rosły w latach ubiegłych.
Następnym zjadliwym grzybkiem, na jakiego trafiłam, była czubajka czerwieniejąca. Ja wiem, że ona nie dorównuje urokiem osobistym i posturą swojej krewniaczce kani; wiem, że wielu grzybiarzy jej nie zabiera, uważając za niegodną ich stołów, ale ja, spragniona kaniowego schabowego, ucieszyłam się okrutnie na jej widok. Od lat zbieram czubajki czerwieniejące i nigdy nie spotkała mnie z ich strony jakakolwiek przykrość w postaci niestrawności czy tym podobnych historii. Dołożyłam do koszyka kolejnego grzybka, a po chwili jeszcze jednego z tego samego gatunku.
Następne były pieczarki - rosły sobie na skraju lasu, nie mogąc się zdecydować, czy chcą być leśnymi, czy też łąkowymi lokatorami. Po szybkim foceniu w deszczu, który nie miał zamiaru przestać padać, zapakowałam pieczarki do koszyka i zatrzymałam się na chwilę przy kolejnych grzybkach rosnących w pobliżu tych pozyskowych.
Tak, one też mają prawo zasiedlać las i wyglądać pięknie. Spójrzcie tylko - czy ten uroczy muchomorek przypomina w czymkolwiek czubajkę albo pieczarkę??? Dla mnie jest tak odmienny od jadalnych gatunków, że trudno mi sobie wyobrazić jak można te grzyby pomylić. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy miał z grzybami do czynienia od urodzenia, ale odrobinka opatrzenia wystarczy, żeby uniknąć nieszczęścia. A jeżeli nie macie stuprocentowej pewności, co do oznaczenia gatunku, lepiej zostawić grzybka w lesie - on się na pewno nie pogniewa, jeśli pozwolimy mu umrzeć śmiercią naturalną, a nie wpakujemy go do gara. Mnie się zdarza, że nie mam pewności w oznaczeniu na przykład bardzo młodych owocników i najzwyczajniej w świecie, zostawiam je w lesie. Jeśli mam okazję być w tym samym miejscu, w niedługim czasie, mogę sprawdzić co z mojego znaleziska wyrosło. :)
Deszcz nie ustawał, ale nie był już tak intensywny jak przy opieniasach. Ścieżynki leśne namokły i coraz trudniej było się spindrać pod górkę. Ale któż miałby dać radę jak nie ja? Powoli zaczynało mi się wylewać z gumowców od góry, bo wszystko, co ściekało z wyższych partii mego body, wpadało do butów właśnie.
Wypełzłam jakoś do górnej części lasu, gdzie czekał na mnie jeden jedyny maślak sitarz. To wprost niewiarygodne, bo rzadko który gatunek tak lubi towarzystwo swoich pobratymców, jak on właśnie. A ten był sam - przeszukałam dokładnie najbliższą okolicę i nie natrafiłam na najmniejszy ślad spokrewnionego z nim towarzystwa.
Dotarłam do części lasu, w której rosną sosny. I tu się nie zawiodłam - pierwszym znalezionym owocnikiem, był mikrus, którego ktoś pozbawił kontaktu z podłożem, zanim się zjawiłam pod jego sosna. Na szczęście nie leżał zbyt długo i był na tyle świeży, że mogłam go zabrać.
Nieco dalej natrafiłam na dwa przepiękne owocniki, które po sesji foto zajęły sporo miejsca w moim koszyku. Jak widać, w tym roku, skazana jestem na szmaciaki, co mnie wcale nie martwi, bo smakowo, na mojej liście oczywiście, stoją ponad szlachetniakami.
Gatunki niejadalne najliczniej reprezentowane były przez mleczaje chrząstki, których wyrosło naprawdę dużo. Ich pokaźne kapelusze przepięknie zdobią jesienny las.
Trafił się też jeden twardziak tygrysi.
Deszcz trochę zelżał - teraz już tylko kropiło. W zasadzie było to dla mnie bez znaczenia, bo już do cna byłam przemoknięta i powoli zaczynało mi się robić zimno. Skierowałam się do samochodu. A tu na moją drogę wyskoczyła rodzinka podgrzybków czerwonawych. Nie widziałam ich jeszcze w tym roku, więc sesja foto była nieunikniona.
Trafił mi się jeszcze pozysk niespodziewany, z przeznaczeniem dla Michałka i Krzycha - deszcz zrzucił z trzech kasztanowców tyle owoców, że nie mogłam przejść obok nich obojętnie.:)
Tyle grzybków przywiozłam z deszczowego lasu - był sosik do ziemniaków i kilka kotlecików czubajkowych i pieczarkowych. Oprócz grzybków przywiozłam do domu jeszcze trzy kleszczyki.
bardzo przyjemny zbiór mimo kiepskiej pogody
OdpowiedzUsuńPo takim suchym lecie, to nawet przyjemnie zmoknąć tak dogłębnie. Dzisiaj powtórzyłam namakanie na koniach.:)
UsuńA szmaciaczki w sosiku były rewelacyjne! Mniam! Mniam!
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
Jak wszystko, co dostajesz Pawełku do jedzenia! :)
Usuń