Skoro w jednym lesie wyrosło kilka szmaciaków, tym bardziej powinny być w miejscu, gdzie w latach ubiegłych pojawiały się masowo. Wtedy mogliśmy je tylko podziwiać, wykorzystując kulinarnie jedynie te owocniki, które zostały zniszczone przez pseudogrzybiarzy. Ale teraz... Już w czwartek, kiedy pojechałam na samotne poszukiwania grzybków, w mojej pazerniaczej głowie zrodził się PLAN, zgodnie z którym miałam w niedzielę zaspokoić swoje grzybowe łakomstwo.
Zamglony i chłodny poranek zatrzymał nas w domu do 8.30, ale dłużej już czekać sie nie godziło. Oderwałam więc menażerię od zabawek i wyruszyliśmy do szmaciakowej krainy, która rozciąga się w jednym z kompleksów leśnych w pobliżu Skały.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, mgła opadała drobnymi kropelkami z drzew, a na niebie zaczynało swoje rządy letnie jeszcze słońce. Ogary poszły w las! Krzychu, nadal marzący o kaniach dopadł pierwszego szmaciaka. Jego mina mówi sama za siebie - "Mój ci on!".
Na rozległym zboczu usadowiło się jeszcze kilkanaście mniejszych i większych owocników z tego samego gatunku. Wszystkim udało się samodzielnie wytropić jakiegoś kalafiorowatego stwora. Innych grzybków w okolicy niestety nie znaleźliśmy.
Przez zielony jeszcze las ruszyliśmy w kierunku miejscówek, które niejednokrotnie zasiedlane były przez gromady lejkowców dętych. Chłopcy posilali się, jak zwykle w lesie, szczawikiem zajęczym i przydrożną miętą. Dotarliśmy do lasu dębowo - bukowego, gdzie powinny na nas czekać kominki (lejkowce dęte), stojące w równych szeregach, ale im bardziej ich szukaliśmy, tym bardziej ich nie było. Ani śladu.
Natrafiliśmy natomiast na liczną kolonię tęgoskórów, na których Krzyś z uporem maniaka ćwiczył umiejętność liczenia. W związku z treningiem umysłowym, spędziliśmy wśród tęgoskórowej rodzinki blisko pół godziny. Wykorzystałam ten czas na szczegółowe obejrzenie wszystkich owocników i sprawdzenie, że na pewno na żadnym z nich nie usadowiły się rzadko spotykane podgrzybki tęgoskórowe. W końcu Krzysiowi udało sie przy pomocy brata doliczyć do 47 i mogliśmy pójść dalej. Byłam pełna podziwu dla uporu Krzycha w realizacji postanowienia i stwierdziłam, że chyba tylko ja przewyższam go moim Dorotkowym uporem.:)
Doszliśmy do kolejnych znanych nam grzybowych miejscówek, chyba najpopularniejszych wśród miejscowych poszukiwaczy leśnych skarbów. Przy drodze stał zaparkowany motocykl (takim pojazdem omija się każdy szlaban), a pomiędzy wysokimi drzewami buszowało dwóch grzybiarzy z reklamówkami w rękach (wrrr....).
Ja i Krzyś znaleźliśmy kilka gołąbków, a Michałek pierwsze tegoroczne żołędzie, które właśnie zaczynają spadać z drzew. I właśnie wtedy, kiedy oglądałam pozysk mojego starszego synka, Krzychu szperał wzrokiem po ściółce. Swoim wrzaskiem: "Prawdziwek! I jeszcze jeden! I tu też!" poderwał mnie na równe nogi. Prawie wypuściłam aparat z rąk i tylko kątem oka zauważyłam pełen zazdrości wzrok panów szukających w pobliżu grzybków.
Pochyliłam się nad znaleziskiem i stwierdziłam, że to wcale nie borowiki szlachetne, tylko ceglastopore. Ale były! I to młodziutkie. Pochwaliłam Krzysia za jego czujność, bo gdyby nie ona, poszlibyśmy dalej, podziwiając żołędzie.
Tuż obok wyrósł sobie dla towarzystwa podgrzybek złotawy, który dołączył do rodzinnej fotki z poćkami.
W pobliżu rosło jeszcze kilkanaście podgrzybków, które wpasowały się doskonale w wolne przestrzenie między szmaciakami zasiedlającymi nasz koszyk.
Niedaleko od nich rósł sobie pod borowinową gałązką kolejny borowik ceglastopory. Zobaczyłam go pierwsza i urządziłam dzieciom konkurs w szukaniu ukrytego grzybka. Wydawało mi się, że to dobry pomysł, ale rzeczywistość sprowadziła mnie na ziemię - pociusia pierwszy zobaczył Michałek i on się cieszył. Ale Krzyś był tak rozżalony faktem, ze ktoś śmiał być lepszy i szybszy od niego, że się rozwył i musiałam go powstrzymywać, żeby nie dał bratu w beretkę.... Tak to już jest z ty moim Krzychem - musi być najlepszy.
W drodze powrotnej zestaw gatunkowy w koszyku rozszerzył się o maślaka`żółtego, który wbrew prawom swojego gatunku, wyrósł samotnie.
Wszystkie znalezione grzybki były młode i świeżutkie, co jest dobrą prognoza na przyszłość. Jeszcze będzie można coś nazbierać przez najbliższe tygodnie. Ja na razie mam dość (do jutra albo pojutrza) grzybków, bo obróbka szmaciaków zakorzeniła mnie w kuchni na całe popołudnie. Kto obrabiał te grzybki, wie, o czym mówię.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz