Zaczęły się długie, jesienne popołudnio-wieczory, ciemne i zamglone, kiedy do głosu dochodzą niedźwiedzie geny (które podobno nie wszyscy posiadamy) pchające poziewującego człowieka w objęcia Morfeusza czekającego w cieplutkiej pościeli. Przez dwa dni wracałam z Michałkiem i Krzysiem z popołudniowych zajęć w ciemnościach rozświetlonych księżycem w pełni. Wchodziliśmy do ciemnego mieszkania, a chłopcy oddawali się spokojnym, stacjonarnym zabawom, czekając tylko na hasło do mycia, bajki i spania.
Kiedy Krzyś, po przekroczeniu progu, włączył światło w przedpokoju, przypomniało nam się przerażające zdarzenie z ubiegłego roku, które miało miejsce w takie właśnie, jesienne popołudnie. A było to tak...
Siedziałam z dzieciakami w domu i czytaliśmy jakąś książeczkę, na kuchence powolutku gotowały się ziemniaczki na kolację dla Pawełka, który niedługo powinien wrócić z pracy. Kaloryfery delikatnie podgrzewały chłodną atmosferę wywietrzonego porządnie mieszkania - jednym słowem - sielanka. Aż tu nagle zrobiło się całkiem ciemno! Reakcja była natychmiastowa - chłopcy udarli się tak przeraźliwie, że aż zadźwięczało mi w uszach. Zanim zdążyłam ich uciszyć, wrzask przeszedł w płacz.
Wyjrzałam za okno, a tam nic nie było oprócz ciemności - wszędzie stała się ciemność - w mieszkaniach, sklepach, na ulicach. Mrok rozświetlały jedynie reflektory samochodów snujących się w ciemnościach. Dzieci wyły i nie mogły pojąć, że to tylko awaria prądu.
Po omacku wygrzebałam z szuflady kilka podgrzewaczy, które ostały się po jakiejś imprezie i rozjaśniłam nieco rzeczywistość naszą mieszkaniową. Chłopcy, utuleni w mamowych ramionach, przestali płakać i po chwili zaczęli się bawić klockami, a ja przez chwilę oddałam się wspomnieniom.
W czasach mojego dzieciństwa, w latach osiemdziesiątych, często nie było prądu. Zawsze w kuchennej szafce, w wiadomym miejscu była paczka świeczek, a w przedpokoju wisiała najprawdziwsza lampa naftowa, której używaliśmy, kiedy nie było prądu. Niejednokrotnie odrabiałam zadania domowe przy świetle latarki lub świeczki albo myłam się w łazience oświetlonej lampą naftową. Brak prądu był wpisany w codzienność i nikogo specjalnie nie dziwił, ani nie wywoływał takich emocji jak u Michałka i Krzysia.
Ciemności trwały.Zadzwoniłam do Pawełka, radząc mu, żeby zabrał sobie z warsztatu jakąś latarkę, bo z podziemnego garażu nie trafi do drzwi wyjściowych. Podziękował Pawełek za poradę, a ja poszłam sprawdzić co z naszą kolacją na kuchence. No tak... Ciemna masa ze mnie - przecież płyta elektryczna nie działa, kiedy nie ma prądu. A nie było go już z godzinę. Stwierdziłam, że trudno - zjemy kanapki i też będzie dobrze. Ale to nie był koniec niespodzianek...
Michaś poszedł do ubikacji i chciał umyć rączki, a tu w kranie sucho! Uświadomiłam sobie, że przecież wodę na nasze piętro dostarcza pompa. Elektryczna oczywiście. Wody w kranie nie było, kaloryfery wyziębły, bo do nich też nic nie napływało. Czekamy na Pawełka. Stanął w progu zziajany, jakby przebiegł co najmniej półmaraton. Co? Winda nie działa? - zapytałam z przekąsem. Ano nie działała, bo przecież też prąd jej jest potrzebny. Nie działała również brama wjazdowa do garażu podziemnego - już na pewno wiecie czemu.
Latarka przywieziona przez Pawełka ratowała sytuację w domu, bo podgrzewacze się dopalały, a więcej ich nie miałam. Na szczęście bateria w laptoku pozwoliła na obejrzenie bajki - był to jedyny stały element wieczornych rytuałów, który udało się zrealizować mimo braku prądu.
Światłość wróciła późnym wieczorem, kiedy młodsza menażeria już słodko spała po tych traumatycznych przeżyciach, jakie opisałam powyżej. A mnie ogarnęło przerażenie na myśl o tym jak straszliwie jesteśmy uzależnieni o nowoczesnych technologii. Wystarczy zwykła awaria prądu i nie mamy możliwości normalnego funkcjonowania w realiach, które oswoiliśmy. Kiedy nie było prądu w moim rodzinnym domu, stawało się po prostu ciemno. I tyle. Był gaz w kuchence i w piecyku grzejącym wodę do kąpieli, były ciepłe kaloryfery, a nieliczne samochody parkowały przed blokiem. O podziemnych garażach opowiadali jedynie sąsiedzi wyjeżdżający na saksy "na zachód". Z nostalgią wspominam tamte czasy i tak sobie myślę, że człowiek był wtedy bardziej samodzielny niż teraz, kiedy jest ubezwłasnowolniony przez elektronikę zasilaną prądem, którego czasem, mimo wszystko może zabraknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz