Miałam Was zabrać dzisiaj na jeszcze jeden spacer po pustyni, bo trochę ciekawostek (głównie porostowych) mi jeszcze zostało, ale pustynia nie zając, a tymczasem trzeba szybko wykorzystywać czas i zacząć się rozglądać za żółciakami. Pierwsze tegoroczne wpadły mi w oko dzisiaj właśnie, więc na gorąco prezentuję znaleziska, którymi można nacieszyć oczy i zapełnić koszyki.:)
Chłopaków porzuciłam jeszcze przed świtem i pojechałam popracować z czworonożną menażerią. Takie wczesnoporanne wyjazdy są jedynym sposobem na uniknięcie korków, dzięki czemu zyskuję (albo jak kto woli - nie tracę) godzinę czasu na zajęcia inne niż stanie w kolejce samochodów.
Na koniec koniowania zostawiłam sobie Latonę. Siedziałam już w siodle, kiedy przypomniałam sobie, ze nie mam w kieszeni aparatu - myślę sobie:"Zsiadać, nie zsiadać?" A co tam, zeskoczyłam na ziemię, wzięłam fotopstrykacza i pojechałam na naddłubniańskie łąki, gdzie rosną stare wierzby, bedące siedliskiem żółciaków siarkowych. W sobotę nie było jeszcze śladu po nich, ale czas już ku temu najwyższy, żeby zaczęły się pojawiać i popadało jeszcze wczoraj, trzeba było sprawdzić miejscówki ponownie.
Pierwsze maluchy wypatrzyłam zaraz na początku długiej, trawiastej drogi, na której zawsze pozwalam się Latonie ścigać z wiatrem. Nie była zachwycona, kiedy zamiast galopować, musiała stać i czekać aż porobię zdjęcia. Żeby się nie czuła zbyt pokrzywdzona, pozwoliłam jej poskubać trawkę, a sama spokojnie obeszłam kilka najbliższych drzew. Żółciaki były na dwóch, ale pewnie wkrótce pojawią się na następnych, bo niemal wszystkie okoliczne wierzby są porażone pasożytującym na nich żółciakiem.
Przegalopowałyśmy z Latoną do utwardzonej drogi, a tam, na samotnej wierzbie rósł sobie całkiem już dorodny owocnik. Żółciaki w tej fazie rozwoju są najsmaczniejsze - już duże, a jeszcze mięciutkie. Są doskonałe na kotlety, mieleńce, a także do marynowania.
Kiedy znajdziecie takiego młodego żółciaka i będziecie chcieli przyrządzić z niego coś do przekąszenia, warto sprawdzić, czy nie zasiedliły go robale. Zdarza się bowiem, że grzyby te robaczywieją - po przecięciu widać wyraźnie duże dziury powstałe po przejściu nieproszonych lokatorów. Najczęściej są jednak zdrowiutkie i jeżeli tylko nie przerosły trawą i gałązkami, łatwo je oczyścić przed obróbką termiczną.
Nie miałam jak zabrać ze sobą znaleziska, więc mój pierwszy tegoroczny, konsumpcyjny żółciak został w miejscu, w którym wyrósł, a ja pojechałam spenetrować kolejne miejsca.
Na następnych wierzbach usadowiło się jeszcze kilkanaście malutkich żółciaczków. One bardzo szybko rosną (zwłaszcza, jeśli padają deszcze), więc za dwa - trzy dni powinny osiągnąć rozmiary tego największego egzemplarza.
Opuściłam łąki i pojechałam do lasu, żeby sprawdzić czy tam tez pojawiły się żółciaki. W lesie nie ma co prawda wierzb, ale są dęby i to właśnie na nich w poprzednich latach wyrastały żółte owocniki. Dzisiaj ich jeszcze nie było - wydaje mi się, że za mało wilgoci doleciało do wnętrza lasu i to stopuje owocnikowanie żółciakowej grzybni w bardziej osłoniętych miejscach.
Życzę udanych poszukiwań żółciakowych, owocnych zbiorów i słodkiego lenistwa na zielonej, majowej trawce.
Szukaj. Dobrze się je wypatruje z samochodu, więc masz spore szanse;). Czekam na wieści o żółciakowych pozyskach.:)
OdpowiedzUsuńSzerokości i powodzenia!:)
OdpowiedzUsuń